Wrzuć monetę
Fałszowali pięciozłotówki. Wpadli przez kobietę, która oczyściła portfel męża z drobnych
Znali się towarzysko, spotykali w jednym z rzeszowskich lokali. W swoich środowiskach cieszyli się dobrą opinią, do tej pory nie mieli do czynienia z prawem. Łączyła ich jedna słabość, zamiłowanie do hazardu. A na taką rozrywkę potrzebowali dużo pieniędzy.
Mózgiem całej grupy był Zbigniew Ż., znany jako wysokiej klasy brydżysta. Swego czasu osiągnął nawet sukcesy w europejskich mistrzostwach w brydżu sportowym. To właśnie on wynajął parterowy, nie wykończony dom w Wólce Podleśnej koło Rzeszowa. Miał tam podobno uruchomić zakład stolarski. Sprowadził nawet maszyny. Do czego miały służyć, wiedzieli tylko wtajemniczeni. Teraz potrzebny był odpowiedni surowiec. Zbigniew Ż. nie mógł dostać takiego na rynku. Zamówienie złożył u znajomego naukowca z Politechniki Rzeszowskiej, specjalisty od stopu metali, dr .Zenona O.
Kiedy już wszystko było gotowe, rozpoczęła się produkcja. Stanisław R., nazywany “złotą rączką”, toczył w drewnianym domu w Załężu krążki metalu na odpowiedni wymiar, żółte o mniejszej średnicy, białe o większej. Krążki odbierali albo Zbigniew Ż., albo Witold W., z wykształcenia technik mechanik. W Wólce Podleśnej łączono oba krążki, a matryca nadawała im wygląd pięciozłotówek. Początkowo monety nie były całkowicie doskonałe. Gdy się je rzuciło, wypadał środek. Ale od czego był “złota rączka”? Wprowadził innowacje i fałszywki, na pierwszy rzut oka, stały się nie do odróżnienia od prawdziwych monet.
Na drobne zakupy
Pod koniec 1996 roku na rynku zaczęły pojawiać się coraz częściej fałszywe pięciozłotówki. Największe ich skupisko było w dawnym Rzeszowskiem. To naprowadziło policję na trop, że tutaj są wytwarzane. Produkcją nie mógł zajmować się drobny przestępca, musiał w tym uczestniczyć znawca metalu i to dość dobry.
Zaczęto się przyglądać ludziom z narzędziowni w dużych zakładach w regionie. Wytypowano kilka osób… Zbigniew Ż., który usilnie starał się pozyskać dystrybutorów, był już pod stałą obserwacją. Z propozycją rozprowadzania fałszywych monet zwrócił się do Andrzeja D. z Nowego Targu. Ustalili, cenę na l,50 zł za jedną fałszywą pięciozłotówkę. Kontaktowali się ze sobą kilkakrotnie. Do spotkania doszło na rogatkach Tamowa. Andrzej D. wziął na próbę kilka monet. Trafiły jednak w ręce jego żony, która nieświadoma tego, co to za pieniądze, wydała je na drobne zakupy.
– Udział Andrzeja D. był niewielki – przyznaje prokurator, Bolesław Kurzępa z Prokuratury Okręgowej. – Nie wiadomo jednak, jak rozwinęłaby się jego działalność. Może współpracowałby ze Zbigniewem Ż, na większą skalę, a może by odmówił.
– Policja obserwowała także Zbigniewa Ż., kiedy kontaktował się z emerytowanym pracownikiem MSW, mieszkańcem Warszawy, Wiesławem K. Spotkali się W zajeździe koło Radomia. Rozmawiali o rozprowadzaniu monet. Policja wtedy jeszcze nie interweniowała, by nie spalić tropu.
Majstersztyk przed hotelem “Rzeszów”
Fałszerze doskonale wiedzieli, że ich bezkarność nie będzie trwała w nieskończoność. Zakładali i taką sytuację, że będą musieli szybko wyjechać. Główny podejrzany, Zbigniew Ż., postarał się o australijską wizę i na gwałt chciał sprzedać mieszkanie. Rzeszowscy policjanci też nie próżnowali. W marcu 1998 r. przeprowadzili perfekcyjną akcję zakupu kontrolowanego, pierwszą tego rodzaju w historii miejscowej policji.
Sprzedającym fałszywe monety przed Hotelem “Rzeszów” był Witold W. Cała transakcja nagrana została na kasecie wideo. – Od samego początku do końca akcja przeprowadzona została zgodnie ze wszystkimi przepisami i świetnie udokumentowana – wyjaśnia naczelnik XVIII Wydziału, Włodzimierz Woźniak. – Taki zakup traktowany jest przez wielu jako rodzaj prowokacji, dlatego musiał być przeprowadzony bez żadnych uchybień. Sąd przyjął go zresztą bez zastrzeżeń jako dowód rzeczowy.
W budynku w Wólce Podleśnej policja znalazła odpadki poprodukcyjne, nie wykorzystany jeszcze materiał, matryce wykonane na dobrym poziomie technicznym. – Z matrycami nam nie wyszło – przyznaje prokurator. – Nie wiemy, gdzie były robione, ale na pewno przez specjalistów wysokiej klasy.
Zatrzymano kilkadziesiąt osób, z których sześć zostało oskarżonych. Zapadł wyrok. Szef grupy, Zbigniew Ż. otrzymał sześć i pół roku, Witold W., który wpadł na zakupie kontrolowanym oraz Stanisław R., “złota rączka”, po cztery i pół. Niedoszłego dystrybutora z Nowego Targu, Andrzeja D. sąd skazał na półtora roku w zawieszeniu. Wiesław K. z Warszawy zmarł przed wejściem sprawy na wokandę.
Stop zgodny z polską normą
Pracownik naukowy, Zenon O., został uniewinniony.
Jedynie za nielegalne posiadanie broni otrzymał karę w zawieszeniu. – Z zeznań oskarżonych nie wynika, aby współdziałał w fałszowaniu i rozprowadzaniu monet – wyjaśnia sędzia Sądu Okręgowego, Waldemar Nycz. Prokurator zapowiada apelację. – Wątpliwe, by naukowiec nie orientował się, do czego ma posłużyć opracowywany przez niego stop – mówi. Wiele osób też nie bardzo wierzy w niewinność naukowca. Uważają, ze nie został skazany za fałszerstwo, bo były naciski wpływowych środowisk. Poręczyli za niego rektor i obecny prezydent miasta.
Zenona O. zastaję w pracowni na uczelni. Jest oburzony, że organy ścigania wmieszały jego i środowisko naukowe w tę sprawę. – Nie tylko ja zostałem poszkodowany, ale moja rodzina, znajomi, przyjaciele, uczelnia, w której pracuję – twierdzi. – Media sponiewierały nas. Uważam, że należy mi się przynajmniej słowo “przepraszam”.
Zbigniew Ż. nie był dla niego obcą osobą. To brat sąsiada, z którym mieszka drzwi w drzwi. Nieraz rozmawiali na różne tematy. Zbigniew Ż. wspominał o swoich kontaktach z Niemcami, Austriakami. Miał dla nich produkować meble, ekskluzywne łyżeczki.
Właśnie do mebli potrzebował dobrego stopu na okucia i z propozycją opracowania stopu zwrócił się do Zenona O. – Zamówienie jeszcze nie doszło do skutku – wyjaśnia naukowiec. – Było na etapie przygotowania próbek.
Dość powszechny stop miedzi z aluminium, czyli brąz aluminiowy, był zgodny z polską normą. Odporny na korozję, o ładnej żółtozłotawej barwie. – Nie widzę żadnego powodu, abym odpowiadał za to, co ktoś później z tego wyprodukuje – uważa Zenon O. – Nie jestem od tego, by przewidywać, do jakich celów posłuży nasza myśl techniczna.
Zenon O, uważa, że cała afera rozdmuchana została na podstawie kilku podsłuchanych rozmów telefonicznych. Naukowiec wyjaśnia, że rozmawiał ze zleceniodawcą, by przyszedł i zobaczył próbki dobra barwa, czy powierzchnia właściwa? I tylko tyle. Nie może pogodzić się z tym, że po 25 latach pracy, wyróżniany licznymi nagrodami rektorskimi, został posądzony o malwersację, nielegalne działania na terenie uczelni.
Na drobne nikt nie zwraca uwagi
Takie tłumaczenia nie przekonują wszystkich pracowników organów ścigania. Przecież w Rzeszowie nawet od ręki można kupić blachę na okucia o dowolnej barwie, grubości, po co ktoś zamawiałby na to specjalny stop? Czy wykształcony człowiek rzeczywiście niczego nie podejrzewał?
Sekretarz rektora, Marta Olejnik twierdzi, że uczelnia nie ma w sprawie nic do powiedzenia. Ze O. był i nadal jest pracownikiem. – Na całym świecie, także w Polsce obowiązuje zasada domniema niewinności – mówi. – Dopóki winy się nie udowodni, człowiek jest niewinny. Uczelnia ustosunkuje się dopiero po uprawomocnieniu się wyroku.
Z ilości zabezpieczonych falsyfikatów wynika, że grupa fałszerzy od początku 1997 r. do marca 1998 r. wprowadziła do obiegu nie mniej niż 5 tys. podrobionych monet. – Cała akcja miała szansę powodzenia, bo nikt nie zwraca uwagi pieniądze o takim nominale – wyjaśnia sędzia.
Nieraz słyszy się o fałszywych- banknotach, rzadziej o monetach i dlatego cała sprawa stała się tak głośna. Zazwyczaj ujawniane są jedynie osoby wprowadzające w obieg fałszywki. Tutaj rozpracowana została cała szajka. – Ta grupa nie ma już szans na odrodzenie – zapewnia naczelnik, Włodzimierz Woźniak. – A plany miała duże. Próbowała zamówić kilka ton surowca do dalszej produkcji.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy