Wściekłość
Wiem, że wygląda to dziwacznie, że po rozstrzygnięciu referendum nie napisałem na tym miejscu ani słowa o Unii Europejskiej. Przyczyną jest jednak splot dat, które sprawiły, że wyjeżdżając na urlop zagraniczny, pozostawiłem w redakcji „Przeglądu” zapas felietonów, a w dniu referendum, zagłosowawszy z rana obiema rękami za udziałem Polski we wspólnocie państw europejskich, wyleciałem z kraju, nie znając oczywiście wyniku głosowania, a jedynie żywiąc co do niego najlepsze nadzieje. Jestem pewien, że inni napisali na ten temat przenikliwie i mądrze. Ja natomiast chciałbym napisać o „Matriksie”. Tak, myślę tu o filmie, a właściwie o drugiej jego części, zatytułowanej „Matrix-Reaktywacja”, która nie tak dawno dotarła na nasze ekrany, a w skali światowej film ten zarobił błyskawicznie kolosalne pieniądze, zwracając niemal koszty swego wyprodukowania. Świadczy to, że ludzie, a zwłaszcza młodzi ludzie, do których jest on adresowany, rzucili się do kin, aby oglądać „Matriksa”. Dlaczego? Nie będę ukrywał, że mnie ten film, trwający prawie dwie i pół godziny, solidnie znudził, zwłaszcza w przewlekłych scenach, kiedy nasz bohater, „wybraniec”, bije się z pomocą kung-fu, kick boxingu, karate i czarnej magii z tłumami agentów, które są w istocie ciągle tym samym, nieśmiertelnym agentem „systemu”. Myślę jednak, że rację ma polski „Newsweek”, zamieszczając jako swoją tytułową pozycję (nr 21/2003) artykuł o „Pokoleniu Matriksa” traktowanym nie jako zjawisko jedynie obyczajowe, lecz także ideowe i moralne. Bo „Matrix” nie daje się zlekceważyć. Wiktor Orliński, uważny i kompetentny obserwator popkultury, twierdzi, że sukces „Matriksa”, także jego pierwszej serii, bierze się stąd, że to, co starsi widzowie odbierają jako nieprawdopodobne, wydumane, a nawet bzdurne, dla pokolenia ery informatycznej, a więc młodzieży, jest wyobrażalne, możliwe, a nawet naturalne, ponieważ w erze informatycznej możliwe jest już wszystko. Jest to bowiem era wirtualna, w której zatarta już została różnica pomiędzy tym, co rzeczywiste, a tym, co stworzyła oszalała elektronika. Możliwe. I jeśli jest to prawdą, mogę jedynie pogratulować sobie, że nie należę już do tej ery i przemawia do mnie raczej zdanie Saramago, że sam zwrot „rzeczywistość wirtualna” jest nonsensem, bo albo „rzeczywistość”, albo „wirtualna”, czyli sztuczna i nierzeczywista. Ale nie o to chodzi. Kanwą filmu jest walka z „systemem”, a sam wyraz „matrix” tłumaczony jest niekiedy w trakcie tego filmu jako „system” właśnie. Jaki? Autorzy nie mówią tego wprost, ale z tego, co widać na ekranie, wynika, że chodzi o „system” taki właśnie, jaki coraz częściej widzimy dookoła siebie. Zdyscyplinowany i manipulowany przez niewidoczne siły, ultranowoczesny, zautomatyzowany, nieludzki i strzeżony przez chmarę wszechobecnych agentów w nienagannie skrojonych garniturach, białych koszulach, krawatach i ciemnych okularach. Tych agentów oglądamy nie tylko na filmach, ale także coraz częściej na żywo, w centralach przodujących firm czy na „business lunchach”. Kręcą się wokół ośrodków władzy, a szczególne ich zagęszczenie można oglądać w miejscach takich jak Davos czy Evian, gdzie zapadają decyzje, co robić dalej ze światem. Nie będę się zresztą wgłębiał w zagmatwaną symbolikę „Matriksa”. Powstaje już wokół niego rzesza znawców i egzegetów, taka sama jaka powstawała swego czasu wokół filmów z Jamesem Bondem czy „Gwiezdnych wojen”. Są wśród tej symboliki znaki niejasne, ale także rozbrajające, jak na przykład wyrocznia, ważna postać w tym filmie, która ma dokładnie postać starej, poczciwej ciotki, jakie za mojej młodości nazywano „ciotkami rewolucji” – opiekuńczymi i niebezpiecznie doktrynalnymi zarazem. Ale nawet nie rozumiejąc znaków rozsianych w „Matriksie”, nie sposób nie odczuć jego klimatu. Jest to klimat odmowy. Wobec czego? Wobec „systemu” właśnie. Komentatorzy donoszą, że po pojawieniu się „Matriksa-Reaktywacji” wzrosła liczba wydarzeń chuligańskich, ktoś kogoś potłukł czy pokopał i jest to zapewne prawda. Tak samo jednak – głównie o ekscesach narkotykowych – pisali komentatorzy, gdy przed 30 laty pojawił się ruch hipisowski i jego filmowy manifest, „Easy Rider”. Jednakże źródła klimatu „Matriksa” widzę raczej w demonstracjach antyglobalistów, w manifestacjach przeciwników wojen Busha, w festiwalach techno, wszędzie, gdzie ludzie chcą pokazać, że mają dość. „Newsweek” zauważył go także w życiorysach młodych ludzi, którzy odnosząc znaczące nawet sukcesy w ramach systemu, porzucają go nagle, wolą żyć marnie, ale po swojemu, w innej skali wartości niż ta, którą narzuca im rynkowe społeczeństwo. Nie twierdzę, że „Matrix”








