Wstydu nie mają

Wstydu nie mają

Dwa zwalczające się fałsze są lepsze niż jeden panujący niepodzielnie. Sama różnica zdań daje możliwość, że pojawi się pogląd trzeci, prawdziwy. Dlatego zapowiedź prezesa Kaczyńskiego, że po przejęciu władzy zmieni założenia gdańskiego Muzeum II Wojny Światowej, odbieram jako fakt dodatni. Komu zależy na prawdzie, niech się temu sporowi przysłuchuje i wyrabia sobie własne zdanie. Historyk Paweł Machcewicz, któremu rząd Platformy Obywatelskiej zlecił kierowanie tym muzeum, jest niezadowolony ze stanowiska PiS-u. „Partia polityczna – powiada – nie powinna wpływać na kształt wystaw, na to, co historycy piszą w książkach, czy na to, czego uczą na uniwersytetach. To praktyki z PRL, do których nikt chyba nie chce wracać”. Jako były pracownik IPN Paweł Machcewicz dobrze jednak wie, że w dzisiejszej Polsce panujące partie polityczne narzucają społeczeństwu swoje wyobrażenia historyczne z prozelityzmem większym, niż robiono to w PRL. W tym przecież, a nie innym celu powołały IPN i uczyniły z tej instytucji jedną z najważniejszych podpór swojego dwupartyjnego politycznego panowania. Zarówno treść nauczania historii, jak ilość czasu na to przeznaczona wywołuje namiętności właściwe sporom partyjnym. Sam Paweł Machcewicz wystąpił kiedyś w „Gazecie Wyborczej” jako zwolennik historii partyjnie ukierunkowanej: nie całość życia narodowego i nie wszystkie tradycje mają być Polakom uprzytamniane, lecz tylko te, które można traktować jako zapowiedź „demokracji”, takiej, jaką obóz solidarnościowy głosi i realizuje. Pogląd ten spotkał się z pogardą ludzi rozumnych, a to uczucie nie motywuje do publicznego zgłaszania sprzeciwów. Gdańskie muzeum zostało oparte na założeniu antynarodowym i jednocześnie głupim. W wersji, jaką przedstawił kiedyś minister kultury (niektórzy słyszeli to również z ust premiera) brzmiało ono: okres II wojny obejmuje lata 1939-1989. Paweł Machcewicz wyraża się następująco: „Przezwyciężyliśmy skutki wojny dopiero w 1989 r.” (cytaty z „Gazety Wyborczej”, 25 lipca). Myli się on. Fakt, że polskie muzeum (ogromne, jak zapewnia, dwa razy większe od Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie) powstaje w Gdańsku, świadczy w sposób oczywisty, że jednak nie wszystkie skutki wojny „przezwyciężyliśmy”. Przynależność Gdańska do Polski to przecież skutek II wojny światowej. Czyż trzeba wiecznie wyliczać wszystkie nieprzezwyciężone skutki? Widziałem gdzieś fotografię globu ziemskiego zrobioną z orbity Saturna. Była to bladoniebieska kropka, na której nie było widać ani gór, ani oceanów. Twórcy gdańskiego muzeum zajęli taki astronomiczny punkt widzenia, z którego nie widać niektórych granic między państwami. Jest nieprawdopodobne, aby tworząc tak ogromne muzeum, nie pokazać rzeczy wartościowych i prawdziwych i nie zaangażować ani jednego uczciwego historyka. Jednakże to, co opowiada Paweł Machcewicz, dowodzi, że zarówno szef przedsięwzięcia, jak i jego partyjni mocodawcy do fałszywego założenia dodadzą dużo treści propagandowych, a także bezkrytycznych. Tak gruby fałsz jak ujednorodnienie okresu wojny i okresu PRL (dla studentów, z którymi ostatnio miałem do czynienia, to już oczywistość) nie jest wynikiem ignorancji, lecz przejawem zamysłu mającego na celu partyjno-polityczną korzyść. Władza demokratyczna nie potrzebuje panowania nad przeszłością, władza zaś, która dąży do panowania nad nią, z pewnością demokratyczna nie jest. Uznaje się PRL za dalszy ciąg wojny, aby bonzowie solidarnościowi, jak ostatnio senator Romaszewski, mogli uchodzić za „legendarnych bohaterów” i oprócz licznych przywilejów, które już posiadają, wypłacać sobie jeszcze z pieniędzy podatników parusettysięczne sumy. Prasa bardzo niedbale ogłasza te wszystkie wypłaty jako „kombatanctwo” i „heroizm”. Czyni to jednak od czasu do czasu z taką oto sugestią: skoro istniało bohaterstwo dziś wysokopłatne, to musiała istnieć wojna. Tych wzbogaconych na polityce bonzów od czasu do czasu rusza sumienie i występują wtedy z żądaniami wypłat dla pośledniejszych malkontentów, tak samo z racji biedy niezadowolonych w III RP, jak byli niezadowoleni w PRL. Mnożą się projekty specjalnych emerytur dla konspiratorów (wystarczy dwudniowe zatrzymanie przez SB lub wymuszona (?) emigracja, by do tej kategorii należeć), którym zawdzięczamy trzynastoprocentowe bezrobocie i masową emigrację zarobkową, niewymuszoną oczywiście. Mają ci weterani demokracji być zrównani pod względem emerytur z oficerami SB. Statystyka MSW idzie im na rękę i ustala na tę okazję emerytury tych ostatnich na 3500 zł. „Spłaćmy nasz dług za wolność”, głoszą autorzy projektu ustawy, mający silne poparcie bohaterskiego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 32/2013

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony