Wybory w cieniu śmierci

Wybory w cieniu śmierci

Ponad 50% Kolumbijczyków chce głosować na Alvara Uribego, który zapowiada, że bez litości rozprawi się z partyzantami Korespondencja z Bogoty Najlepszy i najgorszy zawód w Kolumbii roku 2002? W stolicy kraju, Bogocie, nikt nie ma wątpliwości. Najlepiej – „jeśli człowiek nie ma zasad moralnych” – być tutaj handlarzem kokainą. Najgorzej zaś jest… być politykiem. „W Kolumbii prezydent, minister, a nawet gubernator czy deputowany do parlamentu ma co najmniej 30% szans, że go zabiją albo zostanie porwany”, napisała niedawno jedna z miejscowych gazet. W tej ponurej, trzeba przyznać, opinii nie ma nic z latynoskiej skłonności do przesady. W mieście, gdzie wieczorami na opustoszałych ulicach stoją wyłącznie żołnierze z bronią gotową do strzału, bo nikt rozsądny nie wychodzi bez poważnej potrzeby z własnego domu, nikt z takich rzeczy już nie żartuje. Bilans tylko pięciu ostatnich tygodni to m.in. atak partyzantów z organizacji FARC na regionalny parlament w mieście Cali i porwanie ośmiu tamtejszych radnych, porwanie (w różnych punktach kraju) pięciu deputowanych do parlamentu, porwanie gubernatora miasta Medellin, Guillerma Gavirii, oraz byłego ministra obrony, Gilberta Echeverrii (niedaleko miasteczka Caicedo, podczas marszu pod hasłem zaprowadzenia w kraju pokoju), uwięzienie kandydatki w przewidzianych na 26 maja wyborach prezydenckich – Ingrid Betancourt, a także ostrzelanie w Baranquilli głównego kandydata do prezydenckiego fotela, którym jest Alvaro Uribe Vélez (w tym zamachu zginęło jego trzech ochroniarzy, a 13 gapiów zostało rannych). Porywacze w Kolumbii decydują się przy tym na coraz bardziej spektakularne akcje. W ostatnich dniach kwietnia zaginął np. helikopter wiozący dwoje Kanadyjczyków, Francuza i obywatela Ekwadoru. Dopiero po kilku dniach sztab armii kolumbijskiej poinformował, że z podsłuchanych rozmów radiowych wynika, iż lecącą wzdłuż zachodnich wybrzeży kraju maszyna została zmuszona do lądowania przez partyzantów FARC. Gdzie i kiedy? Tu rzecznik wojska bezradnie rozłożył ręce. Jeszcze bardziej spektakularnie wyglądała nieco wcześniejsza akcja rozpoczęta w powietrzu, w samolocie linii lotniczych Avianca. Partyzanci, którzy przedostali się na pokład, zmusili pilota do lądowania w dżungli, na zwykłej szosie, oczywiście wcześniej „zamkniętej dla ruchu” przez ich kolegów z FARC. Z samolotu uprowadzili kilku polityków (o niektórych do dzisiaj nic nie wiadomo). W Bogocie takie historie opowiada właściwie każdy. Otoczona górami stolica stała się jednym z ostatnich miejsc w Kolumbii, gdzie przynajmniej za dnia – pod bacznym okiem wszechobecnych posterunków wojskowych – jest względnie bezpiecznie. Ale mało kto decyduje się teraz na wyjazd samochodem choćby sto kilometrów za miasto, tam gdzie kiedyś zamożni bogotańczycy mieli swoje wille i rezydencje. O podróży autem dalej, np. do przepięknej karaibskiej Kartageny, nikt nawet nie myśli. Poza terenami miejskimi właściwie na każdym kroku człowiek ryzykuje, że zatrzyma go partyzancki patrol i szukaj wiatru w polu. Po co partyzantom z FARC te wszystkie porwania? W kraju, w którym od 38 lat trwa wojna domowa, kultura karabinu, gwałtu i śmierci stała się częścią normalnego życia. Całe rejony Kolumbii nie znają już innej rzeczywistości niż przemoc i zdobywanie pieniędzy w brudny, nieetyczny sposób. Porwania to jeden z elementów uzyskiwania przez uzbrojone grupy środków na broń i utrzymanie. O tym, że interes jest dochodowy, świadczą statystyki. Tylko w 2001 r. w Kolumbii porwano dla okupu ponad 3 tys. osób, w tym 49 cudzoziemców. Jak ogłosił na początku maja minister obrony, generał Gustavo Bell, w ciągu czterech miesięcy tego roku takich porwań było 780, w tym do ponad 450 oficjalnie przyznało się dowództwo FARC. Uprowadzeń było mniej niż rok wcześniej, tłumaczą politycy w Bogocie, bo w czasie trwającej kampanii przed wyborami 26 maja więcej wojska wysłano w rozmaite rejony kraju, a poza tym od lutego br., po zerwaniu rozejmu pomiędzy FARC a rządem, partyzanci znowu zostali zmuszeni do walki z wojskiem i mają… mniej czasu na bandycki proceder kidnapingu. Po drugie, ludzie nauczyli się unikać porwań. W szkołach dzieci przechodzą trening psychologiczny, dorośli wiedzą, jakich pór dnia i miejsc unikać. Ponad 2 mln osób uciekło z terenów walk do Bogoty i w okolice, gdzie porwania i zamachy zdarzają się nieco rzadziej. Śmierć pozostaje tu jednak elementem codziennego życia. Statystyki wyglądają przerażająco. W ciągu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2002, 2002

Kategorie: Świat