Wybory od kuchni

Wybory od kuchni

“Przegląd” ocenia działania marketingowe kandydatów na prezydenta Amatorszczyzna. Wielu specjalistów public relations (PR) wielokrotnie powtarzało to słowo, kiedy przychodzi­ło im oceniać kampanię większości kandydatów w wyborach 2000. Rze­czywiście, niekiedy można było powąt­piewać, czy politycy (i osoby spoza po­lityki, którym udało się zebrać 100 tys. podpisów) biorący udział w tegorocz­nej elekcji prezydenckiej walczyli o – było nie było – urząd głowy państwa z prawie 40 milionami obywateli, czy może o polityczną pietruszkę. Nawet prawdziwi zawodnicy w grze o prezydenturę, gdyby spoglądać na wybory jedynie chłodnym okiem spe­cjalisty PR, nie przyłożyli się tym ra­zem przesadnie do swojej pracy. “Nowych pomysłów nie było”, ocenia nie bez racji kampanię Andrzej Stolarczyk z grupy TBWA. Także w in­nych opiniach powtarza się przekona­nie, że sztaby wyborcze w roku 2000 pracowały ze znacznie mniejszą staran­nością niż podczas gorącej elekcji w 1995 roku, czy przy okazji wyborów parlamentarnych dwa lata później. In­terpretacje tego faktu mogą być co naj­mniej trzy. Albo – choć wydaje się to mało prawdopodobne – ograniczenia ustawowe w wydatkach na kampanie wyborcze, wprowadzone w tym roku, zmniejszyły drastycznie możliwość za­trudniania naprawdę dobrych fachow­ców. Albo od początku wszyscy wie­dzieli, że w elekcji 8 października wy­gra bezapelacyjnie Aleksander Kwa­śniewski i świadomość nieuchronnego sukcesu obecnego prezydenta paraliżo­wała konkurencję. Albo wreszcie – co niektórzy uważają za najbardziej praw­dopodobne – politycy w Polsce i ich bezpośrednie zaplecze ciągle nie potra­fią i nie chcą słuchać fachowców, żyjąc w (błędnym) przekonaniu, że “my wie­my najlepiej”. “Przegląd” postanowił ocenić wybo­ry prezydenckie 2000 właśnie od stro­ny marketingu politycznego. Choć bo­wiem, jak słusznie mówią politycy, Polska to nie Ameryka (ani nawet Eu­ropa Zachodnia) i trudno mechanicznie nad Wisłę przenosić doświadczenia z państw o ugruntowanych demokra­cjach, wyraźnie widać, że kandydaci pozbawieni profesjonalnego zaplecza doradców i sami bez wiedzy o techno­logii polityki, wypadają w wyborach i strasznie, i śmiesznie. Początkowo redakcja chciała zbudo­wać własny ranking, wskazać wyraźne­go zwycięzcę i zaakcentować błędy najsłabszych kandydatów w tej dzie­dzinie. Specjaliści – m.in. dr Maciej Mrozowski z Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego, wspomniany tu już Andrzej Stolarczyk z TBWA, Piotr Tymochowicz oraz Krzysztof Potrzebnicki z Grupy Do­radztwa Strategicznego – z których po­mocy korzystaliśmy przy ocenie tego­rocznej kampanii, przekonali nas swo­imi opiniami, że tym razem można by w najlepszym przypadku przyznać do­piero trzecią nagrodę. Szeregowanie kandydatów także nie byłoby łatwe – za dużo pojawiło się (prawie u wszyst­kich) potknięć, prawie nie było marke­tingowych perełek. Zdecydowaliśmy w tej sytuacji, że wystawimy politykom, którzy wzięli udział w wyborach 2000, a właściwie bardziej ich sztabom wyborczym (bo to one odpowiadały za polityczny marketing) po prostu cenzurki. Otrzymuje je w końcu tylko siedmiu z trzynastu uczestników walki o prezy­denturę, a ich pracę w dziedzinie PR omawiamy nie od prymusa w tej dzie­dzinie do sztabu (i kandydata), które­mu należy się ośla ławka, ale według wyniku uzyskanego w wyborach 8 października. Nasi eksperci i sama redakcja chcą także podkreślić, że na­wet wymieniane przez nas sztaby nie wszystkie zasługują na promocję do następnej klasy. Aleksander Kwaśniewski – 54% Lepzy polityk niż jego sztab. Tak w skrócie można określić przeważające opinie ekspertów na temat marketingu politycznego zwycięzcy prezydenckiej elekcji, choć zdarzają się nawet bar­dziej brutalne oceny, że prezydent wy­grał w pierwszej turze mimo wysiłków swego sztabu, by mu w tym przeszko­dzić. Po fajerwerkach kampanii 1995 roku, w której Aleksander Kwaśniew­ski we współpracy z zachodnimi (Jacques Seguela) i polskimi fachowcami dał przeciwnikom lekcję, jak należy sprzedawać i polityczny wizerunek, i program wyborczy, tym razem kam­pania urzędującego prezydenta była spokojna i wygładzona (jak chcą jedni), albo – co podkreślają inni – po prostu zachowawcza, monotonna i nudna. Niewykluczone, że spodziewane zwy­cięstwo uśpiło sztabowców Kwaśniew­skiego, bo eksperci wskazują, że jego kampania nie nabrała w odpowiednim momencie (np. w drugiej połowie sierpnia) wartkości i nowych cech, któ­re zwróciłyby uwagę opinii publicznej. To, co było dobrym pomysłem na pierwszy etap walki wyborczej, czyli robione w trochę amerykańskim stylu spotkania z ludźmi, kontynuowane pra­wie po sam dzień wyborów przestały mieć swoją wartość. Tym bardziej że wątpliwości fachowców budzi także pierwszy z billboardów prezydenta (ten bez jego osoby, a za to z niezbyt czytel­nym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 42/2000

Kategorie: Obserwacje