Wybrakowana solidarność

Wybrakowana solidarność

W słowie solidarność z tytułu felietonu chodzi o ten zwykły, ludzki i spontaniczny odruch, który się budzi, kiedy widzimy niesprawiedliwość władzy, aparatu państwa czy zwykłe szczucie brukowych mediów, nie zaś o nazwę organizacji pisaną wielką literą, niekiedy w cudzysłowie. Ta ostatnia już dawno temu przestała być solidarna, kiedy jej liderzy w latach 90. stali się parasolem ochronnym dla budowy bezwzględnego kapitalizmu w Polsce. Obecna nakręcana przez IPN histeria i fala nienawiści do Wałęsy oczywiście nie tylko odwraca uwagę od bieżących problemów społecznych i kompletnej nieudolności ekipy rządowej, ale także stara się pisać historię ostatnich 30 lat na nowo. Kto ma władzę nad teraźniejszością, ten zarządza też historią i wyznacza cele dla przyszłości. Polska prawica jednak zawsze woli się bawić przeszłością i historią – to jej prawdziwy fetysz i w tym się czuje najlepiej. Wykończenie mitu Wałęsy otwiera drogę do tworzenia nowych, słusznych bohaterów polskiej historii, ale pozwala również kwestionować wszelkie decyzje polityczne, prawne i międzynarodowe ostatnich 26 lat. Już choćby z tego powodu jest niebezpieczne i podpowiada zachowanie dystansu wobec tej kampanii nienawiści, a także czysto ludzki odruch solidarności. Szkoda jednak, że obserwowane podczas ataków na Wałęsę gesty solidarności mają ograniczony charakter. Te same media i opinia publiczna, które upominały się o los genialnego elektryka z Gdańska, prawie zupełnie milczały, kiedy policja wpadła do redakcji „Faktów i Mitów” i po całodziennym nalocie na siedzibę pisma zamknęła w areszcie naczelnego tego antyklerykalnego tygodnika. Wiem, że Wałęsa i Kotliński są z różnych bajek, ale to te same organy państwa, wytwarzając atmosferę nieufności, zagrożenia, podejrzliwości i wszechobecnego spisku, zadziałały w tym samym czasie, uderzając punktowo w osoby, które nie należą do fanów obecnej władzy. Jeżeli sprzeciw wobec autorytarnych praktyk państwa ma być skuteczny, solidarność społeczna nie może być wybiórcza i ograniczona do pomnikowych postaci. Ci publicznie znani i mający szerokie kontakty i tak sobie poradzą. Mam na myśli raczej konieczność upominania się o zwykłych, anonimowych, pozbawionych odpowiedniego zaplecza przedstawicieli wąskiej części aktywnego społeczeństwa, która może wejść w zwarcie z panującym systemem. I nie chodzi tylko o symboliczne gesty, ale o realną pomoc prawną, socjalną i medialną (najgorsze jest dokręcanie śruby w izolacji i przeżywanie tego w sposób anonimowy). Każdy, kto kiedykolwiek odczuł na własnej skórze przemoc i przymus aparatu władzy, wie, że taka pomoc społeczna jest bezcenna w krytycznych sytuacjach. Kiedy słyszymy w mediach o represyjnych działaniach służb państwa, zazwyczaj te historie dotyczą poturbowanych przedsiębiorców, ludzi prowadzących biznes. Tak jakby osób z innych klas społecznych ten problem nie dotyczył. A w rzeczywistości to tzw. zwykły człowiek jest kompletnie bezbronny wobec represyjności władzy – nie stać go na obronę prawną, często nie potrafi bronić własnych racji, nie ma zaplecza społecznego, łatwiej można go zastraszyć i zniszczyć. Chcąc budować społeczeństwo alternatywne wobec panujących porządków polityczno-ekonomicznych, warto o tym pamiętać. Na koniec jeszcze raz wrócę do sprawy Wałęsy i sekty badaczy „świętej prawdy”. Chcąc zarządzać i manipulować emocjami, posługuje się ona kategorią „zdrady” i „zdrajców”. Pojęcia te, mocno zabarwione emocjonalnie, stawiane są jednak w bardzo wąskim i czarno-białym kontekście – „zdradę” definiuje się w taki sposób, żeby mogła być użyteczna w bieżącej polityce przeciwko różnym wrogom. W zamkniętych sektach jedynym kryterium decydującym o tym, co jest fałszem lub prawdą, dobrem lub złem, grzechem lub pożądanym uczynkiem, staje się opinia wielkiego przywódcy, nieomylnego lidera, pomazańca bożego. Kiedy jednak mamy użyć kalki językowej narzuconej przez IPN i spojrzeć na sprawę szerzej, to zamiast dyskusji o kwitach pojawia się na horyzoncie problem „zdradzonej rewolucji solidarnościowej”, ale w zupełnie innym znaczeniu – jako porzucenie idei samorządności pracowniczej, rezygnacja z haseł sprawiedliwości społecznej czy zapomnienie o powszechnych gwarancjach socjalnych klasy pracującej. David Ost opisał ten proces w „Klęsce Solidarności”, ukazując, jak dawni ideolodzy Solidarności na początku lat 90. pod hasłem wolności i demokracji aplikowali społeczeństwu „terapię szokową”, tworząc niespotykane wcześniej nierówności społeczne. Skutkiem tych działań było powstanie zapotrzebowania na prawicowy populizm. Jak trafnie zauważył Ost,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 09/2016, 2016

Kategorie: Felietony, Piotr Żuk
Tagi: Piotr Żuk