Wybraliśmy feudalizm

Wybraliśmy feudalizm

Władza jest co najwyżej miejscem uzgadniania interesów. To nie jest patologia, to zagadnienie kulturowe Mitem z czasów pierwszej „Solidarności” było przeświadczenie, iż ludzkiej solidarności, wspólnotowości, zmysłowi samoorganizacji i innym wyznacznikom społeczeństwa obywatelskiego nie pozwalała ujawnić się wcześniej w Polsce komunistyczna dyktatura. Przyjmowano, że znakomita większość Polaków uważała poprzedni ustrój za wrogi. Pozostali motywowani byli zapewne związkiem interesu z poprzednią władzą albo mentalnie nie byli w stanie rozpoznać sytuacji. Panowało przeświadczenie, że „społeczeństwo” i „władzę” dzieliła przepaść nie tylko jeśli idzie o interesy, ale i o wartości, wyobrażenia, punkty normatywnego odniesienia. W warunkach wolności i demokracji ujawnić się miały stłumione przez komunę wartości obywatelskie, a pośród nowych elit cechy, które będą dobrze służyć pożytkowi wspólnemu. Obawy co do jakości tych elit dotyczyły jedynie niepokoju o ich profesjonalizm. Ich uczestnicy nie mieli okazji zapoznać się z narzędziami władzy, nie mieli doświadczenia w rządzeniu. Ale i te niepokoje szybko uleciały. Mieliśmy tłumy profesorów, podczas gdy komunę opuścili prawie wszyscy. Stan wojenny, przerywając brutalnie sagę „Solidarności”, zapobiegł weryfikacji mitu. Okrągły Stół był może mniej kontestowany przez odchodzących aniżeli nadchodzących. A może odchodzący byli bardziej zdyscyplinowani? Socjologowie wówczas niestety milczeli. Dobrzy ludzie, zła władza Polski świat dalej dzielił się na zły świat poprzednich elit politycznych i dobry społeczeństwa wspieranego przez pozostałe elity, szczególnie kultury i nauki. Społeczeństwo wyzwolone spod narzuconego i niechcianego ustroju, ożywiane poczuciem solidaryzmu, wolne, powodowane w swoich działaniach dobrem wpajanym przez dom rodzinny i Kościół miało wybrać swoich przedstawicieli, którzy mądrze rządząc krajem, zapewnią godne i dostatnie życie. Naród przez lata upokarzany wierzył, że całe zło jest zewnętrzne. Wystarczy je odrzucić, a będzie dobrze. Złą władzę wystarczy zastąpić dobrą. Nie byłby to sen szkodliwy, gdyby w porę zauważono, że najważniejsze w jego treści nie były oceny przeszłości i przyszłości, ale że to znów „oni” – władza, mieli „nam” – społeczeństwu coś zapewnić. Dobre społeczeństwo nie ma potrzeby się zmieniać. Wystarczy zmienić złą władzę. Pamiętam z dziesiątek spotkań z wyborcami w maleńkich gminach wiejskich północnego Mazowsza – odbywanych na ogół zimą, w jakichś pokrytych liszajami, nieogrzewanych remizach, z ludźmi naprawdę biednymi i pełnymi niepokoju, ale oczekującymi promyka nadziei – jak gasły im oczy i opanowywała ich irytacja, kiedy od krytyki poprzedniego systemu przechodziłem do opisu sieci instytucji, jakie trzeba utworzyć, niektóre z ich udziałem, by bajka o dobrej przyszłości mogła się spełnić. Takie same reakcje były niestety i pośród elit wojewódzkiego biznesu, nauczycieli akademickich, inżynierów oraz działaczy społecznych. Ludzie nie oczekiwali, by ktoś organizował ich do mądrzejszego wysiłku. Oczekiwali, by ktoś załatwił ich problemy. Nie chcieli słyszeć, że i oni muszą się zmienić. Na wsi – wymyć wymiona krowy przed dojeniem (wtedy jeszcze na ogół dojono ręcznie), pobielić oborę, pomyśleć o innej działalności. W interesach – zorganizować się, zbudować bazy danych o rynkach, o konkurentach, możliwych partnerach, pozawiązywać kontakty, zmniejszyć koszty. To nie był świat pionierów samorzutnie wybierający liderów, to był stary świat umęczonych ludzi, wypatrujący zbawców. Prostych ludzi i ich politycznych przedstawicieli, polityków powstającej właśnie klasy politycznej łączyło adresowanie potrzeb gdzieś do góry. Partyjny parasol Nieliczni reformatorzy zajęci tworzeniem nowych mechanizmów regulacyjnych zapomnieli, że życie ma jeszcze wymiar realny. Wymiar, w którym najważniejszym elementem jest człowiek i jego mentalne możliwości, a nie ustawa. Kiedy będziemy pisać za kilkadziesiąt lat historię wielkiej zmiany, historię ostatniej dekady XX w., warto pamiętać, że wielkim zmianom gospodarczego ustroju i politycznego systemu nie towarzyszyła dość głęboka zmiana postaw społecznych. Kwestia zmian postaw jako warunku sukcesu modernizacji nie znalazła się w centrum uwagi większości partii politycznych. Być może, po trosze dlatego, że żywa była jeszcze pamięć socjalizmu w sowieckim wydaniu, pamięć tworzenia „nowego człowieka”. Dla aspirantów polityki wygodniejszą drogą do władzy było organizowanie sprzeciwu wobec władzy niż gromadzenie ludzi wokół projektów koniecznych zmian. Partie ustawiały się częściej w pozycji konsumentów adresujących potrzeby wielkich rzesz ludzkich niż organizatorów tworzących

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2003, 2003

Kategorie: Opinie