Na wycugu u Wielkiego Brata

Na wycugu u Wielkiego Brata

– Jak z ciebie taki chwat, to czemuś wypadł?- dogadują radnemu Sebastianowi mieszkańcy Dorotowa Leje. Cała wieś tonie w deszczu, szare niebo zlewa się w jedno z taflą jeziora, zimny wiatr chłoszcze nadjeziorne trzciny. W przedsionku sklepu grupa mężczyzn rozgrzewa się piwem, zastanawiając się, czy sołtys nie odwoła wiosennego sprzątania. Ci w roboczych ubraniach, nieprzemakalnych kapotach i gumiakach czekają tylko na dyspozycje, przestępując z nogi na nogę. O Sebastianie Florku, który obiecał wziąć udział w porządkach, mówią niechętnie. – A kto go tam wie, czy przyjedzie? – wzruszają ramionami. – Nie nasze to zmartwienie. Sklepowa też tylko macha ręką, gdy pytam o Florka. – Słabo go znam, tyle co przelotnie do sklepu wpadnie, a “Big Brother” nie oglądam, bo to chyba najgłupszy program w telewizji, wszystko jest tam na pokaz i dla forsy. Chłopaków niech się pani lepiej zapyta, tych od Zacharów, Norkiewiczów, co ich z tartaku na bezpłatne urlopy posłał. Najpierw rwetes na całą Polskę zrobili, że firmę ma, że niby taki zaradny, potem cicho-sza, zwija majdan, a ludzi za bramę. Czy to jest w porządku? – kończy retorycznie. – Do Wielkiego Brata niech idą na skargę – śmieją się mężczyźni i zaraz dodają – sprytny z tego Florka gość. Naobiecywał, że molo wybuduje, plażę wyszykuje i zjazd do niej, a sezon już za pasem i nic nie zrobione. Lepiej, żeby w Sękocinie siedział. Zjawia się wreszcie sołtys Kraskowski. Rozdaje worki, rękawice i ruszamy w teren. Chociaż przegrał z Sebastianem w wyborach, kibicował mu jak nikt. Jego żona 31 razy dzwoniła, by nabić mu głosów. Nie pomogło. – Teraz to tylko rachunki przyjdzie płacić – śmieje się sołtys – a moja kobita to się zupełnie przez tego “Bigbrazera” rozpsuła, ciągle przed telewizorem siedzi. Gary nie pozmywane, kolacji nie ma na stole, nawet meczu człowiek nie może spokojnie obejrzeć. Poszalały baby. W Bartągu, gdzie sklep prowadzimy, nawet 70-latki przez pół nocy drzemią na kanapach, tylko po to, by ostatnie wydanie “Wielkiego Brata” zobaczyć. A rano przy zakupach zaczyna się pytlowanie: ta zrobiła to, ten tamto. Działalność Sebastiana jako radnego oceniać mu niezręcznie. W wyborach łeb w łeb ze sobą szli, Kraskowski przegrał tylko czterema nieważnymi głosami. – No i dobrze się stało. Za rok każdy z Dorotowa będzie mógł ocenić, co za mojej kadencji zrobiono, a co teraz – podsumowuje przebiegle. Liczba worków wypełnionych śmieciami rośnie, mężczyźni mokrzy, ubłoceni przedzierają się przez przydrożne chaszcze, klnąc na miastowych, co wyrzucają swoje brudy do rowów. Sebastiana jak nie ma, tak nie ma. – Kręcił się tu przed trzecią – przypomina sobie ktoś – ale pewnie pomyślał, że sprzątania nie będzie. – Trzeba do niego zadzwonić – decyduje sołtysowa. Sebastian przyjeżdża z Olsztyna prawie natychmiast. Powitanie bynajmniej nie jest miłe. Garstka ludzi przy ognisku zaczyna od wymówek. – Dlaczego tak mało o Dorotowie mówiłeś? – wypominają. – Jak to nie mówiłem? Mówiłem, ale nie wszystko puszczają – protestuje. – Trzeba było zaznaczyć, że u nas taakie szczupaki i wody pierwszej czystości – upierają się chłopi. Sebastian uśmiecha się nieśmiało, trochę speszony. Rozlewany szampan miesza się z deszczem. – Ale z Piotrkiem Lato toś postąpił nieładnie – dodaje ktoś z boku… – Walnąłem tak niechcący, z nerwów – tłumaczy Sebastian. – Już my się tam dowiemy, czy aby nie specjalnie, do księdza dobrodzieja pójdziemy, żeby nam tajemnicę spowiedzi zdradził – żartują mężczyźni. – Dajcie spokój chłopakowi – oponuje sołtysowa – toż Julkę wspaniale zagrał, no i został mazurskim bizonem, taki z niego chwat, wszystkie chłopy z Dorotowa przez to mają reklamę. – Jak z niego taki chwat, to czemu wypadł? – dogadują mężczyźni. – Trzeba mu było z dziewuchami trzymać, do dziś siedziałby w Sękocinie. – Ja tam żadnego “Wielkiego Brata” nie oglądam – wtrąca jeden z członków rady sołeckiej. – Większe tu mamy problemy niż takie bzdury. Pracy żadnej, z turystyką też krucho, bo ludziom dostęp do wody cwaniacy pozamykali. Kiedyś całe Dorotowo można było wzdłuż jeziora przejść, a dzisiaj – psy, płoty, barykady. – O, tym się pan powinien, panie Sebastianie, zainteresować

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 18/2001, 2001

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman