19/2003

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Społeczeństwo

Maturzyści szykują ściągi

W ściąganiu nie jesteśmy ani najlepsi, ani najsprytniejsi. Ale tylko my dorobiliśmy do tego całą ideologię Jeden z portali internetowych zorganizował ankietę, w której wzięło udział prawie 2,5 tys. tegorocznych maturzystów. Pytanie było tylko jedno: czy będziesz ściągać na maturze? 83% internautów odpowiedziało „tak”. „Ściąga to taka mała wiedza, która nie zmieściła się do głowy. A wiedza na maturze jest przecież niezbędna”, „Ludzie dzielą się na dwie grupy: tych, co ściągają i tych, którzy się do tego nie przyznają”, takich komentarzy w Internecie jest mnóstwo. Pewnie dlatego, że dla uczniów w podstawówce czy liceum ściąganie to normalka. Podobnie na maturze, bo przynajmniej w teorii trzeba przez nią przejść. – Ściąganie to patologia, która już dawno stała się normą – przekonuje psycholog szkolny, Danuta Chryniewicz. Jej zdaniem, klasyczne zrzynanie to jedynie fragment naszych nieprzebranych możliwości. Bo ściągnąć można nie tylko zadanie od kolegi z ławki, ale też cudzy pomysł. Na przykład pracę naukową albo patent. Wszystko, byle to nam się udało. – Każdy w życiu ściągał, tylko teraz głupio się do tego przyznać. Szczególnie gdy wypada być moralistą… Z badań CBOS wynika, że prowadzenie samochodu po pijanemu piętnuje 95% Polaków, seks przedmałżeński – 31%, a ściąganie na maturze – zaledwie 28%. – I to jest bardzo

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Potrzeba mobilizacji

Niepokojące jest, że okręt flagowy naszej kampanii wyborczej – autostrady – stoi wciąż w suchym doku Wybierając się w drogę, myślimy, jak ją przebyć. Myślimy o możliwych wariantach, o tempie, o przystankach. Jeśli to ma być trudna droga, zawczasu planujemy wyjścia awaryjne – na wypadek burzy, nadmiernego zmęczenia, kontuzji. Idąc, kontrolujemy, czy wszystko przebiega zgodnie z planem. Mamy dobry program, więc… Wsłuchując się w rozmaite opinie o rządzie Leszka Millera, trudno napotkać fundamentalną krytykę obranego kierunku. W jednej sprawie jest ona oczywista – wobec europejskiej perspektywy dla Polski. Dwie partie parlamentarne i jedna rozgłośnia radiowa konsekwentnie widzą inny cel aniżeli przyjęty i z determinacją realizowany przez ten rząd, zresztą jak i przez wszystkie poprzednie. Badania opinii publicznej dają odpowiedź, jakie są proporcje zwolenników i przeciwników europejskiego kierunku polskiej polityki. Skoro program SLD w swoich zasadniczych liniach nie jest kontestowany, przeciwnie on sam, jak i skład rządu przedstawiony parlamentowi w październiku 2001 r., nie był zasadniczo podważany – wobec dzisiejszej jego krytyki i wyraziście negatywnego stosunku opinii publicznej – znaczenia nabiera pytanie o realizację tego programu. Ze spraw fundamentalnych zapisanych w programie SLD pozostawiam

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Obława na paladynów Saddama

Kolejni dygnitarze irackiego reżimu trafiają za kraty W Iraku toczy się fascynująca gra w karty, w której stawką jest wolność, czasem życie. Nad Tygrysem i Eufratem trwa wielka obława. W ręce Amerykanów wpadło co najmniej 15 paladynów Saddama Husajna. Sam dyktator – as pik – pozostaje jednak nieuchwytny. Generałowie z Pentagonu wpadli na osobliwy pomysł. Postanowili przedstawić najbardziej poszukiwanych członków dawnej irackiej elity władzy na kartach. Liczono, że w ten sposób żołnierze koalicji będą mogli łatwo ich rozpoznać. Wcześniej ze specjalnie przygotowanych kart marines uczyli się przy pokerze, jak identyfikować trujące rośliny i jadowite węże. Talia z Saddamem i jego bandą okazała się prawdziwym hitem. Wytwórnia wydrukowała pół miliona sztuk, ale to nie wystarcza – Amerykanie masowo wykupują karty na pamiątkę zwycięskiej wojny. Wprowadzono więc limit – jedna osoba może nabyć „tylko” 12 talii. Na kartach ukazano 52 z 55 najbardziej poszukiwanych dygnitarzy reżimu. Tak naprawdę czarna lista jest znacznie dłuższa i liczy ponad 200 nazwisk. Niektórych poszukiwanych przedstawiono tylko jako czarne sylwetki, gdyż Departament Obrony nie dysponował odpowiednimi zdjęciami zbiegów. Z 55, jak mówią Amerykanie, złych facetów nie żyje co najmniej trzech,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Studenckie dolary

Zanim zaczniesz zarabiać w Ameryce, sporo musisz wydać Program Work&Travel (pracuj i podróżuj) powstał z myślą o studentach. Pośrednikami między nimi a amerykańskimi pracodawcami są biura podróży. – I one mają nas gdzieś – denerwuje się Kasia Burda, studentka V roku Politechniki Warszawskiej. – Masz fart, to pracujesz. Ale nie licz na kokosy. Dostajesz maksymalnie 7 dol. za godzinę i jak chcesz coś odłożyć, to musisz zasuwać 14 godzin dziennie. Mnie się udało odrobić koszty podróży, czyli jakieś 1,8 tys. dol. A jedynym szaleństwem, na jakie sobie pozwoliłam, była wycieczka do Las Vegas. – W tym roku miałam wyjechać do USA po raz drugi. Jednak kilka dni temu dostałam telefon, że nie jadę. Bo dla drugorocznych nie ma miejsc – opowiada Kasia. Trudno powiedzieć: pech czy fart? Bo gdyby wyjechała do Ameryki, może zamiast obiecanej pracy w hotelu, znalazłaby się na środku pustyni. Albo w barze na Greenpoincie. Tuż przed wakacjami na uczelniach robi się gęsto od kolorowych plakatów reklamujących wyjazdy Work&Travel. „Spędzisz wspaniałe wakacje, przywożąc ze sobą wystarczająco dużo pieniędzy, by utrzymać się przez następny rok studiów. Zdobędziesz cenne doświadczenie, wzbogacisz CV, podszkolisz język”, biura prześcigają się w kuszących obietnicach. –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Reportaż

Nie poznajesz mnie?

Rozłączyła ich wojna. Odnaleźli się po 40 latach, ich ślub był nadal ważny. Ona zapłaciła za to utratą emerytury Chciała zostać wielką śpiewaczką – pojechała do Wilna na konkurs amatorów. Jego ambicje nie były aż tak wygórowane. – Zakochałam się w Janku od pierwszego wejrzenia – wspomina Walentyna Kramicz, z domu Dubaszyńska. – Kramiczowie mieszkali nieopodal mojej wsi Kozaki. Mama Jana na długo przed naszym ślubem mówiła do mnie: „Moja synowo”. Starsza kobieta siedzi w fotelu. Przed nią na stole rozrzucone fotografie. Niektóre stare, pożółkłe. – O, tu – pani Walentyna pokazuje grupę młodzieży ze staromodnymi rowerami – jestem z Jankiem. Ale on jakoś nie patrzy na mnie… Miał wiele wielbicielek. Ja byłam na końcu. I wszystkie przetrzymałam. Wydostaje ze sterty zdjęcie o postrzępionych rogach. – Tak wtedy wyglądaliśmy. Z fotografii spoglądają na siebie urodziwy mężczyzna o jasnym spojrzeniu, z rozwichrzoną, bujną, płową czupryną i gładko zaczesana dziewczyna z ciemnym kokiem, otulona futrzanym kołnierzem. Typ skromnej panienki z dworu. Czas wojny Datę ślubu ustalono naprędce, niespełna miesiąc przed wybuchem wojny. Jan otrzymał już kartę powołania do wojska. Zachowało się zdjęcie, na którym w pełnym rynsztunku wsiada do pociągu żegnany przez najbliższych. Wrodzony optymizm Wali

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Ekologia

Z warzywami do Unii

Analizy Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej wykazują, że polskie warzywnictwo ma duże szanse ekspansji na unijnym wspólnym rynku. Naszymi atutami są silny potencjał wytwórczy (będziemy piątym producentem warzyw w UE), niższe koszty pracy i dogodne położenie. Mamy blisko do największych unijnych importerów warzyw, takich jak Niemcy, Wielka Brytania, Finlandia, Szwecja i Dania. Dla radykalnego zwiększenia polskiego eksportu niezbędne jest jednak przestrzeganie unijnych standardów jakościowych. Wiąże się to z koniecznością zapewnienia ciągłości dostaw. Z warzyw uprawianych w Polsce, obowiązkiem spełniania norm jakościowych objęte są: kapusta, cebula, marchew, ogórki, pomidory i kalafiory. Unia wspiera rolników, którzy wspólnie zamierzają rozwijać produkcję. Grupy producenckie na rynku warzyw mogą otrzymać pomoc finansową wynoszącą do 5% rocznej wartości produkcji towarowej. Jeśli będą inwestować, np. budując chłodnie i przetwórnie czy kupując urządzenia, Unia Europejska może pokryć 30-50% kosztów takich inwestycji.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Abu Mazen między młotem a kowadłem

Pierwszy premier Palestyńczyków ma niewielkie szanse na osiągnięcie sukcesu Palestyńczycy mają pierwszego w swojej historii premiera. 68-letni Mahmud Abbas, jeden z założycieli OWP, długoletni towarzysz bojów i tułaczki Jasira Arafata, stanął w obliczu zadań niemalże niewykonalnych. Być może, Abbas jest tylko człowiekiem przejściowym. Na przejęcie schedy po siwiejących przywódcach palestyńskich czeka już nowa generacja dynamicznych polityków. Przez pięć tygodni Jasir Arafat wszelkimi sposobami opierał się powołaniu pierwszego szefa rządu. Przewodniczący Autonomii Palestyńskiej czynił wszystko, aby nie dopuścić do ograniczenia swej ogromnej władzy. W końcu musiał skapitulować. Zbyt wielkie były naciski ze strony kwartetu bliskowschodniego (USA, Rosji, Unii Europejska i ONZ), Egiptu i Ligi Arabskiej. Arafat wciąż cieszy się ogromnym mirem wśród palestyńskich mas, lecz Stany Zjednoczone i Izrael uważają go za animatora terroryzmu i wiarołomnego człowieka przeszłości, któremu nie można ufać. Prezydent George W. Bush i premier Izraela, Ariel Szaron, nie zamierzają negocjować z Arafatem, który pozostaje więźniem w swej kwaterze w Ramallah. Prezydent Bush zapowiedział, że opublikuje swą „mapę drogową” (roadmap) czy też „rozkład jazdy” do pokoju na Bliskim Wschodzie dopiero wtedy, gdy nowa postać stanie na czele rządu palestyńskiego. Został nią Mahmud

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Ekologia

38 zasad Fischlera

Niemieccy rolnicy liczą na reformę Wspólnej Polityki Rolnej UE „Te projekty reform należy wrzucić do pieca”, oburza się przewodniczący Związku Chłopów Frankonii, Jürgen Ströbel. Niemieccy hodowcy i farmerzy twierdzą, że plany zmian w polityce rolnej, przedstawione przez komisarza UE ds. rolnictwa, Franza Fischlera, posuwają się stanowczo za daleko. Niemieccy rolnicy oczywiście popierają Wspólną Politykę Rolną Unii, bowiem dzięki niej otrzymują bezpośrednie dotacje z Brukseli. Rząd RFN usiłuje jednak doprowadzić do zmian tej polityki, która pochłania aż 46,3% budżetu Unii Europejskiej. Wspólna Polityka Rolna odbywa się w znacznym stopniu kosztem niemieckiego podatnika – Niemcy wpłacają do brukselskiej kasy o 10 mld euro więcej niż z niej otrzymują, podczas gdy Francja, kraj o podobnej wielkości i zasobach, dopłaca minimalnie. Nic dziwnego, że propozycje zmian przedstawione przez kanclerza Gerharda Schrödera nie zostały zaakceptowane przez Paryż. Wspólna Polityka Rolna w obecnej postaci przetrwa co najmniej do 2006 r. Idą chude lata Mimo hojnych dotacji z Brukseli sytuacja niemieckich rolników nie jest najlepsza. „Chłopów czekają chude lata”, ostrzega dziennik „Die Welt”. Jak stwierdziła minister ochrony konsumentów i rolnictwa, Renate Künast z Partii Zielonych, w ubiegłym roku gospodarczym (lipiec 2001

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Ekologia

Nadeszła pora na pora

Dobra jakość i przestrzeganie terminów – to tajemnica sukcesów na unijnym rynku – Do krajów Unii Europejskiej sprzedałam w zeszłym sezonie 250 ton porów. Mniej niż w latach poprzednich. Ale ceny porów były w Polsce wyższe niż w Europie. To warzywo u nas szło jak woda – mówi Eleonora Kapusta, która w Bedlnie koło Łowicza uprawia pory na 20 hektarach. Cały plon mogłaby sprzedać w kraju, ale kontrakty z firmami unijnymi są rzeczą świętą. – Trzeba wywiązać się z umowy z kontrahentem. Nawet gdy zawarto ją tylko w rozmowie telefonicznej – twierdzi pani Eleonora. – Słowo wypowiedziane przez telefon jest tak samo ważne jak umowa z pieczęciami i podpisami. Dotrzymywanie słowa to pierwszy warunek istnienia na rynkach UE. Warunek drugi – kontrahent otrzymuje taki towar, jakiego oczekuje. Może być lepszy, ale ani trochę gorszy. Pani Kapusta nie obawia się, że po udanym sezonie narodzi się w Polsce rzesza nowych producentów porów, a ceny drastycznie spadną. Zbiory z Bedlna mają taką markę, że bez trudu sprzeda je na europejskich giełdach. – U nas dopiero nadchodzi run na pory. Na Zachodzie już dawno doceniono walory smakowe i odżywcze porów, zawierają mnóstwo witamin i cennych minerałów. Sama sprawdzałam ich

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Od Lema do Mrożka

Przy okazji 50-lecia Wydawnictwa Literackiego Decyzje o doborze wydawanych książek leżały całkowicie w moich rękach, choć oczywiście musiałem zdobywać uznanie władz Wydawnictwo Literackie, państwowe przedsiębiorstwo zajmujące się edytorstwem książek, ukończyło właśnie 50 lat. I dokładnie w tę rocznicę sprywatyzowało się – stało się spółką z 15-procentowym udziałem kapitałowym grupy jego obecnych pracowników. Tym, co pozostało po wydawnictwie państwowym – wraz z 6 tys. tytułów książkowych wydanych w ponad 100 mln egzemplarzy – jest przede wszystkim sława, a więc wiele warte na rynku logo wydawnictwa, jego nadzwyczaj doświadczona, zapewne najlepsza w Polsce kadra redaktorska i wielki, położony w centrum Krakowa, zabytkowy gmach Izby Przemysłowo-Handlowej, coś w rodzaju zamczyska z przysadzistą wieżą zegarową z globusem. Kiedy odchodziłem z tego wydawnictwa w 1990 r. (po 20 latach pracy), należało – obok PIW i Czytelnika – do największych w Polsce i mogło się równać z czołowymi wydawnictwami tego typu w Europie. Publikowało ok. 200 tytułów rocznie, a nakłady sięgały 8 mln egzemplarzy (to znaczy przeciętny nakład wynosił 40 tys. egzemplarzy, najczęściej sprzedawanych w ciągu jednego, dwóch lat). Były to książki wydawane na gorszym niż dzisiaj papierze, ale redakcyjnie opracowane na poziomie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.