25/2005

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Media

„M jak miłość”, K jak kasa

Od kilkunastu tygodni po każdym odcinku „M jak miłość” telewizyjna Dwójka emituje kulisy powstawania tego serialu (można zobaczyć, co się dzieje na planie, jak kręcone są poszczególne sceny itd.). W międzyczasie ponaddziesięciomilionowa widownia (tyle widzów średnio śledzi losy bohaterów „M jak miłość”) ogląda kilkuminutowy blok reklamowy. Podobny scenariusz ćwiczy TVP 1 z serialem „Klan” i „Klanem od kuchni”. Czemu to wszystko służy? Bajkowe triki Trik polegający na kawałkowaniu pasma po raz pierwszy wykorzystano w „Wiadomościach”, wydzielając z głównego wydania sport i pogodę. Merytorycznie nic się nie zmieniło, a cały zabieg służył tylko i wyłącznie potrzebom reklamy. Z tych samych powodów rozbito wkrótce „Warto rozmawiać” czy filmowy cykl „Kocham kino”. Potem na tapetę poszły najpopularniejsze seriale. Wymyślono, że po każdym odcinku telewizja pokaże kulisy ich powstawania. Czy przy okazji nie dokonano profanacji tego telewizyjnego gatunku? – Nie można opowiadać bajki i zaraz potem pokazywać, jak ona jest zrobiona. To nagłe uderzenie widza obuchem w głowę: jeśli chociaż przez chwilę miałeś nadzieję, że cokolwiek w serialu jest prawdą, łudziłeś się – mówi prof. Wiesław Godzic, medioznawca. Zamysł marketingowy, jaki zastosowano w tym wypadku, jest prawdziwym majstersztykiem. Zanurzonego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Media

Ping-pong na Woronicza

Rada nadzorcza bez absolutorium – czyli pata w TVP ciąg dalszy  W sporze między częścią rady nadzorczej a zarządem punkt dla prezesa Jana Dworaka. Minister Jacek Socha skwitował działania zarządu, natomiast nie udzielił absolutorium żadnemu członkowi rady. Dworak wygrał też korzystne dla siebie zapisy w nowym statucie TVP. Co to oznacza? I co w najbliższym czasie wydarzy się na Woronicza? Dwója dla rady Walne zgromadzenie (ubiegły wtorek) zapowiadało się niezwykle ciekawie. – Co zrobi minister? – zastanawiali się dziennikarze, którzy wietrzyli sensację i od samego rana kręcili się przed Ministerstwem Skarbu. Tymczasem Socha zaskoczył wszystkich. Pozytywnie podsumował członków zarządu, natomiast nie udzielił absolutorium z wykonania obowiązków w 2004 r. Radzie Nadzorczej TVP. Tym samym obarczył ją odpowiedzialnością za bałagan w spółce. Zarzucił jej m.in. brak skutecznego rozwiązania problemu zawieszenia Ryszarda Pacławskiego. Podkreślił też, że w ustawowym terminie nie przedstawiła mu wniosku w sprawie udzielenia absolutorium członkom zarządu. W kwietniu rada przesłała ministrowi pozytywne rekomendacje dla prezesa Dworaka oraz członków zarządu: Piotra Gawła, Marka Hołyńskiego i Stanisława Wójcika. Uchyliła się natomiast od oceny Pacławskiego. Negatywną ocenę dotyczącą jego pracy przesłała dopiero wtedy, gdy minister skarbu upomniał

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Trzecia fala

Dyskretnie, elegancko, bez zbytniego hałasu przemknęła przez łamy prasy wiadomość, że oto nadciąga nowa fala zwolnień z pracy, o której „Gazeta Wyborcza” napisała, że będzie porównywalna z tą z 1990 i 1998 r., a więc niebagatelna. Czytając takie wiadomości, podawane jedynie półgębkiem i szybko wypuszczane z pamięci mediów, nawet słabo inteligentny czytelnik prasy czy widz telewizji musi zrozumieć, dlaczego zarówno politycy, jak i media tak radośnie i z takim zapałem zajmują się teczkami, komisjami, śledztwami sejmowymi i festiwalem absurdu, który poprzedza zbliżające się wybory. Po prostu przesłania to oczywisty fakt, że niezależnie od tego zgiełku nikt niczego nie zamierza w Polsce zmieniać naprawdę i pod tym lub innym sztandarem partyjnym jedziemy nadal po tych samych szynach i w tym samym kierunku. Lud dostaje igrzyska, z chlebem jednak będzie nieco gorzej. I to nie tylko dlatego, że wskaźniki wzrostu gospodarczego spadają w ostatnich miesiącach szybko i stanowczo. Charakterystyczną cechą zapowiadanych i już rozpoczętych zwolnień jest to, że przystępują do nich firmy i przedsiębiorstwa, które dobrze prosperują, gromadząc przyzwoite i rosnące zyski, jak np. system bankowy PKO. Ich właściciele tłumaczą jednak, że właśnie okres prosperity jest najstosowniejszy do zwolnień, ponieważ jest z czego wypłacać odprawy zwalnianym pracownikom. Pomijają oni oczywiście fakt, że owe

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Choroba wściekłych teczek

Mamy nową falę ujawniania esbeckich kwitów. A to początek W roku 2005, na sto dni przed wyborami parlamentarnymi, mamy rok 1992. Polscy politycy zajmują się teczkami. Z tym samym zapałem, co 13 lat temu. Serwując te same argumenty. Mamy teczkę „Bolka”. A prezes IPN w Gdańsku, były poseł PC, partii braci Kaczyńskich, Edmund Krasowski, mówi, że nie da Wałęsie statusu pokrzywdzonego. Oto chichot historii – ludzie, którzy wszystko zawdzięczają „Solidarności” stają na głowie, by splugawić jej lidera. W Warszawie IPN przesłał do sejmowej Komisji ds. Orlenu kilkanaście teczek, m.in. prezydenta Kwaśniewskiego i premiera Belki. Opatrzonych klauzulą „tajne”. Protestował przeciwko temu rzecznik praw obywatelskich, Andrzej Zoll. „Nie mam wątpliwości, że po stronie Komisji Śledczej mamy do czynienia ze stałym łamaniem prawa. To, że po pierwsze zażądano teczek. Nie było żadnej podstawy prawnej do tego. Po drugie to, że ujawnia się materiały z teczek. To są wszystko zachowania przekraczające uprawnienia komisji”, mówił. Ale całkowicie nadaremnie. Po kilku dniach o zawartości teczek Jana Kulczyka, Aleksandra Kwaśniewskiego i Marka Belki zaczęła pisać prasa. Roman Giertych zaczął opowiadać, że teczka Kwaśniewskiego zawiera niestworzone rzeczy, a teczka Belki dowodzi, że premier był agentem SB.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sport

Zarobić na EURO 2012

Mistrzostwa Europy w piłce nożnej w Polsce i na Ukrainie to nie mrzonki W ostatnim dniu stycznia tego roku Polski Związek Piłki Nożnej oficjalnie zgłosił kandydaturę Polski – wspólnie z Ukrainą – do organizacji turnieju finałowego mistrzostw Europy 2012. Dokument przesłano do Europejskiej Unii Piłkarskiej. Podobne zgłoszenie trzy dni wcześniej wystosowała Ukraińska Federacja Piłki Nożnej. – Jak doszło do porozumienia z Ukraińcami? – zapytałem Adama Olkowicza, przewodniczącego zespołu PZPN ds. przygotowań i organizacji Euro 2012. – To inicjatywa naszych wschodnich sąsiadów. Zwrócili się do nas z propozycją 28 września 2003 r. na pierwszym wspólnym posiedzeniu zarządów piłkarskich federacji Polski i Ukrainy we Lwowie. Tam przyjęliśmy stosowną uchwałę o zamiarze ubiegania się o przyznanie nam prawa organizacji Euro 2012. Nikomu nawet jeszcze się nie śniła pomarańczowa rewolucja. Dzisiaj ułatwia nam porozumienie w większości spraw. Czas na przekonanie ludzi Johanssona Trzeba przyznać, że dosyć żwawo wzięto się u nas do dzieła. Pod koniec kwietnia przedstawiciele 12 zainteresowanych miast poczuli przedsmak i ciężar wielkiej imprezy. Otrzymali liczące grubo ponad sto stron (wraz z załącznikami) formularze, na wypełnienie których mieli niespełna dwa tygodnie. Tempo iście ekspresowe. 20 maja

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Pytanie Tygodnia

Czy posłowie ujawniający tajne dokumenty z Komisji Śledczej powinni utracić certyfikaty dostępu do zastrzeżonych akt?

PRO Andrzej Kalwas, minister sprawiedliwości Posłowie mają z urzędu dostęp do zastrzeżonych i tajnych akt, nie muszą o nic nikogo prosić. Natomiast certyfikat Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zezwala na dostęp do klauzurowanych dokumentów ściśle tajnych i jeżeli ktoś niewłaściwie postępuje z tymi uprawnieniami, łamie przepisy i zagraża interesom państwa, to AWB może wydać decyzję o odmowie informacji. Minister sprawiedliwości może wszcząć postępowanie w tej sprawie. Kodeks karny mówi, że rozpowszechnianie takich informacji może wyczerpywać znamiona przestępstwa. KONTRA Marek Kotlinowski, poseł, przewodniczący Klubu Parlamentarnego LPR O żadnym odbieraniu nie może być teraz mowy. Jeśli dany poseł ma taki certyfikat, to jest jasne, że posiada on dostęp do informacji specjalnego znaczenia. Praktyka, że najpierw jakieś uprawnienie przekazujemy, a potem je cofamy, nie powinna mieć miejsca. Zarzuty o rozpowszechnianiu informacji tajnych trzeba udowodnić, nie można się opierać tylko na pomówieniach. Od udowadniania jest prokuratura, a od wyrokowania – sąd. Dopiero po zakończeniu postępowania można podejmować jakiekolwiek kroki.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Parady i cygara

Nastały ciepłe dni, więc postanowiłem pozwiedzać moją ulubioną Ojczyznę, zanim wyruszę poznać wielki świat i zobaczyć, jak wygląda Unia Europejska bez konstytucji. Najpierw – zaplanowałem sobie – wybiorę się do Krakowa, ale nie po to, żeby zwiedzać Wawel i Sukiennice, bo tam już po kilka razy byłem, ale po to, żeby zapytać prezesa Wisły Kraków, jaki sens miała rezygnacja z trenera Kasperczaka, który wygrywał wszystkie mecze po 4:0 z wyjątkiem dwóch z Gruzinami, na Wernera Liczkę, z którym drużyna z meczu na mecz gra coraz gorzej, płacąc jednocześnie Kasperczakowi po 20 tys. euro miesięcznie. Stanąłem w drzwiach klubu, ale ponieważ dozorca poinformował, że nikt mi tutaj nie odpowie na tak durne i nielogiczne pytanie, postanowiłem w ramach rekompensaty zwiedzić w Muzeum Narodowym wystawę malarską „W stronę Schulza”, która z tego, co słyszałem, cieszyła się dużym powodzeniem, ale tym razem inny dozorca powiedział, że proszę bardzo, zapraszamy do środeczka i owszem, z tym że na obejrzenie kolekcji fajek i cygar. – To Bruno Schulz palił cygara? – zapytałem zaskoczony nieznanym mi dotąd faktem. – Nie – odrzekł dozorca, patrząc na mnie z wyraźnym obrzydzeniem. – Najjaśniejszy Cesarz palił i dlatego ta wystawa jest dla Krakowa ważniejsza! – po tym podkręcił wąsa, stuknął obcasami jak młody junkier

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Ojciec to ten trzeci

Gdyby mąż próbował walczyć ze mną o przywilej gotowania, z pewnością oddałabym mu to pole Magdalena Środa, pełnomocniczka rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, doktor filozofii, etyk, publicystka, pracuje na Wydziale Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. – Czy tradycyjny model polskiego ojca to ciągle człowiek programowo nieobecny, który może nawet pojawi się na sali porodowej, ale później ma już inne, ważniejsze sprawy na głowie? – Młode, wykształcone pokolenie w dużych miastach zaczyna preferować partnerski model rodziny. To widać w Warszawie. Chłopcy pchający wózki, dziecięce foteliki w samochodach biznesmenów. Ale to wyjątki, bo w Polsce cały czas dominuje model tradycyjny. Z ojcem, który wraca z pracy, domaga się obiadu, sprzątniętego mieszkania, zadbanych dzieci. Sam ma do zaoferowania rodzinie wypicie piwa przed telewizorem. I to jest problem: dystans, jaki istnieje w „tradycyjnej” rodzinie między ojcem a dziećmi. W sferze publicznej ojciec jest często narażony na olbrzymi stres. Kontakt z dzieckiem, opieka nad nim złagodziłyby wiele napięć przynoszonych z pracy. Niestety, mężczyźni nie mają takiego nawyku, takich chęci i umiejętności. Ostatnio, dzięki emancypacji kobiet, mówimy o wielu zmianach w sferze publicznej. Ale tak naprawdę najistotniejsze zmiany zajdą w XXI w. w sferze prywatnej. Kobiety nie dadzą się zawrócić z drogi kariery, a jednocześnie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Dlaczego Cimoszewicz?

Jeżeli marszałek Sejmu wróci do prezydenckiego wyścigu, przewróci dotychczasowe kalkulacje polityczne Jest czwartek, 16 czerwca. Od paru tygodni osobą, która dostaje w Polsce najwięcej listów, jest Włodzimierz Cimoszewicz. Biuro poselskie, gabinet marszałka Sejmu, skrzynka mailowa są wręcz zapychane korespondencją. „Codziennie dostaje masę listów. Wnoszą mu w koszu. Listy zwykłych ludzi, petycje różnych organizacji, apele. By zmienił decyzję, by zdecydował się kandydować w wyborach prezydenckich – relacjonuje osoba blisko z Cimoszewiczem związana. – Czy je czyta? Czyta. Czy robią na nim wrażenie? Najmniejsze wrażenie robią na nim podpowiedzi polityków. Największe – listy od pojedynczych osób. O, choćby taki: napisała do niego nauczycielka z podlaskiego, że jest strasznie zła, że nie będzie kandydował. Bo liczyła, bo chciała… I że w takim razie odda głos na Kaczyńskiego. Nie, nie dlatego, że jest za Kaczyńskim, ale żeby zrobić Cimoszewiczowi na złość”. Nasz rozmówca zerka na artykuł w „Rzeczpospolitej”: „Cimoszewicz wraca do gry”, o tym, że marszałek już się zdecydował, że zmieni decyzję, i jednak wystartuje w wyborach. „Takie zapowiedzi nie pomogą w decyzji na tak – komentuje. – On jeszcze się nie zdecydował, choć jest bliżej na tak niż na nie”. O ile bliżej? Nasz rozmówca ścisza głos: „Postawił kilka warunków, one jeszcze nie zostały spełnione”.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Gdzie te chłopy?

Jak PiS nie przechwytuje działaczy Samoobrony Odkąd Wojciech Mojzesowicz usłyszał obietnicę zajęcia fotela ministra rolnictwa w przyszłym rządzie PiS-PO, wszędzie go pełno. W jednym dniu potrafi obskoczyć nawet trzy miejscowości, w których przekonuje do programu rolnego PiS. Jeszcze niedawno Mojzesowicz, b. wiceprzewodniczący Samoobrony, a następnie szef mikroskopijnego koła Polski Blok Ludowy, był dla PiS najpierw politycznym trędowatym, później sejmowym planktonem. Dziś działacze Prawa i Sprawiedliwości widzą w nim rozsądnego działacza chłopskiego, którego kompetencje kwalifikują go na szefa resortu rolnictwa. To, co skutecznie podsyca tę miłość, to nadzieja, że Mojzesowicz zbuduje na wsi struktury PiS. Przy okazji osłabiając pierwszego gracza na wsi – Samoobronę. Miesiąc temu zapowiadano, że dzięki Mojzesowiczowi około 2 tys. sympatyków Leppera ma go porzucić dla braci Kaczyńskich. Chodziło głównie o Kujawsko-pomorskie, czyli tam, gdzie wpływy Mojzesowicza są najsilniejsze. Na razie najbardziej spektakularne przejście dotyczyło… trójki radnych sejmiku kujawsko-pomorskiego, którzy w wyborach samorządowych startowali z list Samoobrony. Dwoje z nich Leppera opuściło już dwa lata temu. Przejęcie ich – tuż przed wyborami – to sukces samych radnych, a nie PiS. Sam Mojzesowicz mówi teraz ostrożnie: – Nikogo nie będę namawiał do przejścia. Ale jest

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.