08/2007

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Świat

Szkocja (nie)podległa

Choć żądania suwerenności znajdują coraz większe uznanie u Szkotów, nie wydaje się, by w niedalekiej przyszłości sytuacja miała się zmienić Korespondencja z Edynburga Szkocja w każdej chwili może być niepodległa – edynburski taksówkarz uśmiecha się pod nosem. – Gdyby tylko chciała. Rzecz w tym, że nie bardzo chce. W północnej części Zjednoczonego Królestwa rządzi – podobnie jak w Londynie – Partia Pracy, która socjalistycznymi hasłami poprawy życia i opieki nad bezdomnymi przekonała cztery lata temu pragmatycznych Szkotów. Dla uspokojenia niepodległościowych nastrojów w 1998 r. Londyn zgodził się na autonomię prowincji. Szkoci, którzy 300 lat temu wyrzekli się niepodległości i podpisali unię szkocko-angielską, dającą początek Zjednoczonemu Królestwu, mają własny rząd i parlament. I wydają się z tego zadowoleni. – W porównaniu z Anglią jesteśmy dość ubogim krajem – przyznaje Tom Callaghan, lokalny polityk Szkockiej Partii Narodowej. – Nie ma u nas wielkiego przemysłu czy potężnych zasobów naturalnych. Ale przecież znacznie biedniejsze kraje są niepodległe i dają sobie radę. – W świecie zwyciężyła koncepcja państw narodowych, narody chcą wiedzieć, że są u siebie, proszę spojrzeć na Związek Radziecki, Jugosławię czy Czechosłowację – dodaje socjolog Jim McCormack. – Dlaczego my nie mielibyśmy sobie dać rady?

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

O jeden list za daleko

Jest tak śmiesznie, że aż straszno, nie wiadomo, do czego się brać, o czym pisać, trzeba dokonywać eliminacji wpadek oraz hucpy niemiłościwie nam panujących. Typów bezczelnych podobnych do owego sieroty przed sądem, który w ostatnim słowie poprosił o łagodny wymiar kary, gdyż jest sierotą. Co było prawdą, prawdą było również to, że wcześniej swych rodzicieli udusił. Tak też nas usiłują udusić, ale to nie wychodzi, bo my się nie dajemy, mimo ich wysiłków wciąż są wolne media pokazujące prawdę. Nie czujemy się zagrożeni, bo widać, że to im, a nie nam usuwa się grunt spod nóg. Niedawno w felietonie pisałam o Macierewiczu, dodając mu po imieniu, a przed nazwiskiem przydomek Poliszynel, bo z tajemnic wojskowych i państwowych robi satyrę. Okazało się, że podobno wynosił dokumenty tajne przez poufne, podobno także natowskie, i przetrzymywał je u siebie. Radek Sikorski zgłosił wniosek o odwołanie za to nieodpowiedzialnego ministra, ale sam poleciał. Dopóki Macierewicz nie przedłoży raportu, nie znajdzie haków na kogo trzeba, dopóty będzie potrzebny. Potem bracia go posuną, a może i przed sądem postawią. Pisałam, że obecnie w naszym kraju nikt nie byłby w stanie wprowadzić stanu wojennego, bo rządzi nami przeciek, z tego MY NARÓD możemy się cieszyć. Dlatego też z wielkiej zazdrości, że nie mają takiej siły ani takich ludzi, jakich miał do dyspozycji

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Reportaż

Bo wszystko tu jest stare…

Trzydziestolatkowie wracają do domów swoich dziadków. Kupują mieszkania w stuletnich kamienicach. W domach z historią i duszą, w starych murach, w których trwa… wieczny remont Katarzyna i Daniel de Latour, 30-latkowie, sprzedali dom w Milanówku i zamieszkali w stuletniej kamienicy w tym mieście. – Wybraliśmy tę kamienicę, bo wszystko tu jest stare. Stare drzwi, stare klamki, stare okna… I jesteśmy jedynymi chyba mieszkańcami, którzy postanowili tu zamieszkać właśnie dlatego, że wszystko jest tu stare. Sąsiadka była w szoku, kiedy poprosiłam ją, by oddała mi mosiężny szyld, który chciała wyrzucić, mosiężną klamkę czy stare okna, które wymieniała na plastikowe. Stała na klatce i dziwiła się: „Ale jak to…”. Ludzie, którzy tu kiedyś mieszkali, przychodzą zobaczyć to miejsce i opowiadają swoje historie. – Kiedyś przyszedł taki pan, który opowiadał nam, jak w czasie wojny pod werandą naszej kamienicy nadawał sygnały z tajnej radiostacji. Był żołnierzem AK. Ten dom ma niesamowitą historię… Poznajemy ją właśnie przez ludzi, którzy tu przychodzą i wspominają – mówi Daniel de Latour. Kamienica jest z 1905 r., ma ponad 100 lat. Jak w większości milanowskich willi i kamienic ludzie dostawali tu przydział kwaterunkowy. – To byli często przypadkowi mieszkańcy, bardzo często biedni. Rujnowali te domy. U nas na przykład w jednym z mieszkań ktoś palił ognisko.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

HIV wita was

Sprawa Simona Mola była kamieniem, który poruszył lawinę. Badania ujawniają coraz więcej zakażeń, a media publiczne zwalczają prezerwatywy Warszawa, ul. Romera 4. Punkt konsultacyjno-diagnostyczny, jeden z 20 w Polsce rekomendowanych przez Krajowe Centrum ds. AIDS. Tu anonimowo i bezpłatnie można przeprowadzić badanie na obecność wirusa HIV. Psycholog Konrad Waldowski rozmawia z młodą kobietą: – Niespecyficzne objawy mogą dotyczyć również grypy – tłumaczy. Pewność daje więc jedynie zrobienie testu. – Nie należy przychodzić w piątek, wtedy badania wykonywane są tylko do południa i masz przed sobą ponad trzy doby stresu aż do poniedziałku – mówi dziewczyna czekająca przed drzwiami. Jest tu nie po raz pierwszy. Rozmowa z psychologiem poprzedzająca badanie krwi to obowiązek, między innymi dlatego, by przygotować się na ewentualny wynik pozytywny. Ale potem zostaje się samemu z własnymi myślami. Gdy na początku roku zatrzymano Kameruńczyka Simona Moleke Njie, podejrzanego o zakażenie wielu młodych kobiet wirusem HIV, do punktu na ul. Romera zaczęło przychodzić coraz więcej ludzi, prosząc o przeprowadzenie testu. I stwierdza się coraz więcej zakażeń. Feralny luty? W 2006 r. były średnio dwa-trzy przypadki miesięcznie, w styczniu tego roku cztery. W lutym, tylko do połowy miesiąca, również cztery. Oczywiście, prawidłowością jest, że im więcej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Zniszczyć Rospudę

Rząd postanowił dodać gazu w kwestii zapowiadanych autostrad. Bez względu na wszystko: ekologów, Unię Europejską, przyrodę Bracie, powiedz bratu, że jego minister popełnia katastrofalne błędy. Niech odwoła tę decyzję oraz ministra – apelowali w sobotę, 10 lutego, przed kancelarią prezydenta Lecha Kaczyńskiego Zieloni 2004. W południe obrońcy Rospudy zebrali się przed Ministerstwem Ochrony Środowiska, cztery godziny później przed Pałacem Prezydenckim, gdzie powitali przyjeżdżającego na rozmowy z Lechem Kaczyńskim Jose Manuela Barrosa, przewodniczącego Komisji Europejskiej, okrzykami „Barroso – Rospuda” i transparentami z hasłami w języku angielskim. Przewodniczący z pewnością wiedział, o co chodzi, bo o sprawie zrobiło się w Brukseli głośno. Komisja Europejska ostrzegała, że budowa jest niezgodna z prawem unijnym, a 8 lutego rzeczniczka komisarza ds. ochrony środowiska zapowiedziała, że komisja zamierza zastosować przyspieszoną procedurę karną przeciwko Polsce, co grozi ogromnymi karami finansowymi. W poniedziałek, 12 lutego, manifestację przed Ministerstwem Środowiska zorganizował Greenpeace, a od wtorku, 13 lutego, trwa tu też pikieta. Ekolodzy powiadają, że będą pikietować aż do skutku, czyli wycofania się – jak powiadają – z tego szaleństwa. Tego samego dnia rzecznik praw obywatelskich, Janusz Kochanowski, skierował skargę do Naczelnego Sądu Administracyjnego na postanowienie ministra środowiska

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

O tarczy w referendum

Od wielu tygodni jak Polska długa i szeroka rozlegało się głośne gdakanie. Zapowiadało zniesienie takiego jaja, jakiego świat jeszcze nie widział. Przeciekom i spekulacjom nie było końca. I co? Okazało się, że raport o likwidacji WSI ma jednak coś wspólnego z drobiarstwem. Cały ten raport to najzwyklejsze jaja. Kpina z opinii publicznej i drwina z tych mediów, które tygodniami żyły z zapowiadania sensacji i porażającej wiedzy o zbrodniach III RP, jaką on przyniesie. Uwagę opinii publicznej skierowano na kolejne telewizyjne aresztowanie. Jeszcze bardziej spektakularne niż zwykle. I tak na naszych oczach rodzi się nowa świecka tradycja. Mamy władzę, która rządzi za pomocą prokuratorów, kajdanek i kamer telewizyjnych. Bez większego ryzyka można przewidzieć, że po ostatnich zmianach w rządzie fala aresztowań znacznie przyśpieszy. Celem tych działań jest walka z korupcją. Można by temu tylko przyklasnąć, gdyby nie ta forma, która staje się karykaturą praworządności. Łamiąc prawo i ewidentnie nadużywając siły dla zwykłej pokazówy, nie rozwiązuje się przecież żadnego problemu. Chyba że rządzącym chodzi o odciąganie uwagi ludzi od ważniejszych spraw. Chociażby od tarczy antyrakietowej. To jest przecież najważniejsza decyzja, jaka czeka Polskę od czasu wstąpienia do NATO. Ta decyzja to nie kwestia doraźnych rozwiązań militarnych. Konsekwencje tego, co się teraz

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Pytanie Tygodnia

Czy konsekwencją kryzysu w PiS będą przyśpieszone wybory?

Lech Wałęsa, b. prezydent Gdyby Dorn był mężczyzną i chciał to zrobić, to ma takie wiadomości na temat Kaczyńskich, że nieuniknione byłyby przyśpieszone wybory jedne i drugie, parlamentarne i prezydenckie, ale on tego nie zrobi. Kaczyńscy działają najpewniej z pobudek ambicjonalnych i wyrzucają współpracowników, bo oni ciągle muszą być najlepsi. W otoczeniu prezydenta czy premiera tworzą się nieformalne grupy, kliki, które zaczynają ciągnąć do siebie. Kiedy docierały do mnie takie informacje, to starałem się uprzedzić wiszące w powietrzu skandale i wpadki. Wymieniałem zderzaki, tłumacząc to „zmęczeniem materiału”, i na jakiś czas był spokój. Prof. Stanisław Gebethner, konstytucjonalista, UW Jeszcze daleko do tego. To, co widzimy obecnie, to nie jest kryzys, tylko przesilenie. Nie szafujmy wezwaniami do nowych wyborów, chyba że to, co jest obecnie, będzie się rozwijało dalej. W tej chwili nie widzę takiej konieczności jak przyśpieszone wybory. Prof. Roman Bäcker, socjolog polityki, UMK Z sondaży zaufania wyborców i poziomu oceny rządu i prezydenta wynika, że gdyby wybory odbyły się wiosną, zakończyłyby się klęską PiS oraz katastrofą Samoobrony i LPR. Nawet jeśli ktoś jest niezrównoważony psychicznie, nie musi być od razu samobójcą. Nie będzie przyśpieszonych wyborów, ale kryzys wyraźniej ujawnił tendencje charakterystyczne dla decyzji personalnych. Każdy, kto potrafi przewidywać

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Pamiętnik IV Rzepy

13.02 Za moimi oknami, na tarasie, taka szklanka, że można stracić wszystkie zęby, tak jak je traci Ludwik Dorn, do niedawna najprawsza ręka pana premiera. Ja wiem, że nie mówi się najprawsza, ale pies ganiał to całe słownictwo, odkąd słyszę ciągle polityków mówiących „półtorej roku” albo „siłom nie wezmom”, szczególnie w wykonaniu naszych najnowszych profesorów. Wczoraj w telewizji było widać gołym okiem, że pan profesor Lepper awansował tym razem z profesora na doktora, został doktorem moskiewskiego instytutu chemii precyzyjnej, i to bez żadnego wykładu. Nad czym więc może pracować nasz precyzyjny chemik? Prawdopodobnie nad tym, ile gie… jest w gie… 14.02 Pan premier nie dość, że jest połamany, to jeszcze rozchwiany emocjonalnie, i to w stylu przypominającym Lecha Wałęsę w swoich najlepszych czasach, czyli jego słynnych „jestem za, a nawet przeciw”, ponieważ w ciągu kilkudziesięciu minut powiedział najpierw: – Trzeba się zastanowić nad tym, czy Dorn nie powinien odejść z rządu. A potem: – Nie widzę powodu, żeby Dorn musiał odejść z rządu. A na koniec dodał: – Muszę o tym porozmawiać z premierem. Jakby był jeszcze gdzieś jaki drugi, ale zostawmy pana premiera w spokoju, ponieważ w tej chwili przypomina trochę NRD-owskie miotaczki, trochę, bo miota sam sobą. 15.02

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Moskwa nie wierzy USA

Zamiast bić Putina, należałoby przygotować intelektualną odpowiedź na tezy zawarte w jego wystąpieniu Szef klubu parlamentarnego PiS, Marek Kuchciński oświadczył, że gdyby premier Jarosław Kaczyński był obecny na monachijskiej konferencji w sprawie bezpieczeństwa, doszłoby do rękoczynów z rosyjskim prezydentem. Media skoncentrowały się na analizie stosunku sił, szansach na pobicie Putina przez Kaczyńskiego. W konfrontacji fizycznej Jarosław Kaczyński, który dżudo i zapasy uprawiał amatorsko i tylko w dzieciństwie przegrywając – jak sam przyznaje – z bratem, miałby nikłe szanse na pokonanie autora podręcznika „Ćwiczymy dżudo z Władimirem Putinem”, który poza dżudo zna (tego uczyli w KGB) sambo militarne – rosyjską sztukę walki, w skład której wchodzą chwyty i ciosy zadające przeciwnikowi śmierć. Znacznie bardziej intrygujące od kwestii, kto kogo powaliłby w walce wręcz w Monachium, jest pytanie, za co Jarosław Kaczyński miałby bić Władimira Putina. W 40-stronicowym stenogramie ani razu nie pojawia się nazwa Polski, nawet wtedy, gdy rosyjski prezydent mówi o amerykańskich planach rozmieszczenia tarczy antyrakietowej w Europie. Głównym obiektem krytyki Putina były Stany Zjednoczone i NATO. W pierwszych reakcjach na wystąpienie Putina w Monachium twierdzono, że powiało zimną wojną. Słowa Putina miały być najostrzejszymi, jakie padły z ust rosyjskich

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Zbuntowane zakonnice

Siostry betanki z Kazimierza Dolnego wypowiedziały posłuszeństwo Watykanowi, nie chcą opuścić klasztoru Od świata i oczu ciekawskich chroni je gruby, wysoki mur. Gdy tylko widzą, że ktoś kręci się wokół ogrodzenia, zamykają i zasłaniają szczelnie nawet okna. Dostępu do klasztoru bronią stalowe bramy, które rzadko są otwierane. Furta ciągle zamknięta. Obok zainstalowany jest domofon, ale siostry nie są rozmowne. – Nie udzielamy żadnych informacji. Z Panem Bogiem – ucinają każdą próbę nawiązania kontaktu. Trudno się dziwić siostrom betankom z Kazimierza Dolnego nad Wisłą, skoro stały się obiektem zainteresowania całego kraju. Sprawa nieposłusznych zakonnic ciągnie się już drugi rok. Jednak odżyła z nową siłą, gdy na początku lutego arcybiskup lubelski Józef Życiński wystosował apel do mieszkańców i władz Kazimierza. Poinformował wszystkich, że watykańska Kongregacja do spraw Życia Konsekrowanego nadesłała dokument, który ostatecznie zamyka tę bolesną i nabrzmiałą sprawę. Kongregacja potwierdziła, że osoby przebywające w kazimierskim klasztorze wyłączone zostały ze wspólnoty zakonnej. W swoim liście arcybiskup odniósł się także do widzeń, które miała przełożona zakonnic, siostra Jadwiga. „Sam habit nie czyni nikogo siostrą zakonną i nie wolno zastępować Ewangelii Jezusa Chrystusa przewidzeniami traktowanymi jako objawienie prywatne –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.