2010

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Nauka

Nawet dotyk przestał być bajerem

We współczesnej elektronice nie trzeba już klikać, a ekran dotykowy to standard Szymon od trzech miesięcy choruje na iPhone’a 4. Objawy choroby to częste odwiedziny w salonach z komórkami oraz kompulsywne wyszukiwanie recenzji telefonu w internecie. – Niestety, 2500 zł za telefon to jednak trochę za dużo – wzdycha. Stąd jego nowa miłość, Nokia N8, flagowy model nowej linii aparatów fińskiego producenta. – Ma najlepszy aparat na rynku, no i darmowe mapy bez konieczności łączenia się z internetem. A w dodatku jest w zasięgu mojego portfela. Obydwa modele obsługiwane są poprzez dotyk. Żadnej klawiatury, tylko gigantyczny wyświetlacz pokryty nierysującym się szkłem. Szymon nie poddał się impulsom wyzwolonym przez nową modę. Wręcz przeciwnie, jest niezwykle racjonalnym konsumentem. Chce kupić możliwie najlepszy sprzęt za możliwie najniższą cenę. A tak się składa, że obecnie najlepszy znaczy: dotykowy. Tańsze modele, dostępne za złotówkę w niedrogich planach taryfowych u naszych operatorów, pojawiły się już dawno. W sklepie dotykowy telefon można sobie sprawić już za 300 zł. Spychają one modele z fizycznymi klawiaturami do najniższych segmentów rynku, gdzie telefon ma po prostu dzwonić i wysyłać SMS-y. Lub wypychają do najwyższych, gdzie klawiatura, wysuwana spod ekranu, staje się tylko uzupełnieniem. Dotyk

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Idziemy do Pięciu Stawów

To najbardziej kultowe miejsce w polskich Tatrach. Nie ma nikogo, kto nie chciałby tu wrócić Choć nasze Tatry u każdego budzą rozmaite skojarzenia, jest jedno miejsce – schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich (1672 m) – które niemal wszystkim kojarzy się podobnie: ze szczęśliwym zakończeniem trudnej wycieczki, bezpieczeństwem, a czasem z uratowaniem życia. Dla Japończyka Yoshiho Umedy schronisko oznaczało właśnie ocalenie. – Czułem już dotyk kosmatej łapy śmierci. Marzyłem, żeby wygodnie usiąść w śniegu, odpocząć, poczekać, aż się przejaśni – choć wiedziałem, że jak usiądę, to nie wstanę – opowiada. Było 20 stopni mrozu, a Umeda, mimo że polskie Tatry znał jak własną kieszeń, błądził we mgle, nie mógł znaleźć schroniska, był kompletnie wyczerpany. – Raptem wiatr zmienił kierunek. Poczułem najwspanialszy na świecie zapach schroniskowego śmietniska. Zacząłem iść w tę stronę, kierując się bardziej węchem niż wzrokiem. Wreszcie zobaczyłem okna schroniska. Wtedy, po kilkudniowych opadach śniegu, Umeda jako pierwszy szedł od Wodogrzmotów do Pięciu Stawów. Przy progach zamykających Dolinę Roztoki stracił orientację. Droga, chwilami po pas w śniegu, którą latem pokonuje się w trzy godziny, zajęła mu ponad sześć – zwłaszcza

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Reportaż

Dowiesz się, za kogo siedzisz

O zabójcy mówiono „Adam z Warszawy”. A że był to Adam Ch., a nie Adam D., policji, prokuraturze i sądom jakoś umknęło Od prawie dziesięciu lat święta Bożego Narodzenia oznaczają dla niej wyjazd – często na drugi koniec Polski – do kolejnego zakładu karnego, gdzie jej mąż, Adam, odsiaduje 25-letni wyrok. – Od początku wiedziałam, że jest niewinny, teraz wreszcie mam dowody. Zrobię wszystko, mogę nawet sprzedać mieszkanie na koszty, ale doprowadzę do ponownego procesu – zapewnia mnie, gdy się rozstajemy. Szybkim, zdecydowanym krokiem mija uliczny tłum. Jest taka krucha, z daleka nie do odróżnienia od uczennic z pobliskiego liceum, które ze śmiechem wysypały się na chodnik. Sędzia Piwnik zwraca uwagę Pierwszy poważny sygnał, że Adam Dudała może być niewinny, wyszedł w roku 2008 z Sądu Okręgowego Warszawa-Praga. Barbara Piwnik była referentem aktu oskarżenia mec. Jana Widackiego, którego proces miał się zacząć. Sędzia wnioskowała o zwrócenie akt prokuraturze w Białymstoku, dopatrzyła się bowiem wielu braków na etapie postępowania przygotowawczego. Wskazała, co należałoby uzupełnić. Na długiej liście mankamentów znalazło się m.in. zalecenie ustalenia charakteru kontaktów Sławomira R., pseudonim „Woźny” (którego wyjaśnienia, a raczej, jak się potem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Diabeł tkwi w testach

Wyniki badań PISA z jednej strony zamykają usta krytykom polskiej szkoły, z drugiej ujawniają groźne zjawiska Na pierwszy rzut oka wyniki raportu wyglądają obiecująco. Trafiliśmy do grupy krajów lepszych od średniej OECD – klubu, w którym zasiadają wyłącznie bogatsi od nas. Najlepsi w regionie, siódmi w Europie. Niemcy, Francuzi, Brytyjczycy za nami, w grupie średniaków, choć różnice są minimalne. Dowód wyższości naszego systemu, który przy niższych nakładach niż w krajach bogatych daje podobne efekty? W teście czytania i interpretacji tekstu nasi uczniowie uzyskali średnio 500 punktów, więcej, niż wynosi przeciętna dla OECD, co dało nam 15. miejsce. W teście matematycznym – 495 punktów, co mieści się w średniej dla OECD; wynik ten uplasował nas na 25. pozycji. W teście przyrodniczym zaś 508 punktów, znów wyżej od średniej OECD, na 18. miejscu w klasyfikacji. – Wysoki wynik nie znaczy, że jesteśmy świetni we wszystkim – zaznacza Urszula Sajewicz-Radtke, psycholog rozwoju z sopockiego oddziału Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. – Nasza młodzież jest świetna w prostych zadaniach, gdzie trzeba coś przeczytać i udzielić prostej odpowiedzi. Nasze dzieciaki radzą sobie dobrze w tekście zwartym, a w tekście nieciągłym,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

Dymek artystyczny

Nowe przepisy antynikotynowe, które w trosce o zdrowie osób niepalących przepędziły palaczy z wszystkich miejsc publicznych, w tym z kawiarni i restauracji, nie zadziałały na takie instytucje użyteczności publicznej jak teatry. Oczywiście na widowni i w foyer od dawna już się nie dymi, ale zakaz nie objął na razie sceny. Aktorzy grający we współczesnych sztukach, np. w teatrach Młyn czy Druga Strefa, kiedy reżyser sobie tego życzy, wyciągają papierosy i po dawnemu kopcą, ile wlezie, a dym wchodzi w płuca innych uczestników przedstawienia, dociera też na widownię. Czyżby tego anachronicznego rekwizytu nie dało się zastąpić jakąś atrapą albo przynajmniej imitacją papierosów, które wydzielają tylko parę wodną?

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

Etycy czasem słyszący

Dopiero zmiana prezesa Polskiego Radia sprawiła, że kilka osób na Malczewskiego odzyskało słuch. To wydarzenie ocierające się o cud, bo pracować w radiu i przez kilka lat niczego nie słyszeć, to zjawisko paranormalne. I możliwe tylko w IV RP. A było przecież tak, że za prezesury Krzysztofa Czabańskiego, pisowskiego nominata, paru jego politycznych znajomych wychodziło z radia tylko po to, by z Programu I pojechać do Trójki. I z powrotem. Redaktorzy Sakiewicz, Wildstein, Zaremba, Warzecha i Karnowscy uwielbiali spotkania we własnym gronie. I wspólne gaworzenie na antenach radiowych. Szkopuł w tym, że na ich monotematyczne tyrady skazani byli słuchacze publicznego w końcu radia. Słuchacze protestowali, rzucali wyrazami i odchodzili do konkurencji. Komisja Etyki Polskiego Radia, czyli Marek Cajzner, Alicja Grembowicz, Bożena Sarnowska i Krzysztof Łuszczewski, oczywiście niczego zdrożnego w tych pisowskich pogwarkach nie widziała. Do czasu. Odszedł Czabański i komisji słuch wrócił. Pod lupę wzięto Jana Ordyńskiego i oskarżono o naruszenie zasad i misji. Dlaczego? Bo zaprosił do niedzielnej audycji „W samo południe” redaktorów Jonasa, Walenciaka i Blumsztajna oraz Celińskiego, Godlewskiego i Michalskiego. W istocie czarna to lista. Można oczywiście żartować. Tym bardziej teraz, gdy PiS nie ścina już głów. Choć trochę umiaru by się przydało. Cieszymy się, że słuch wrócił. A jeszcze bardziej ucieszy nas,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

Ujazdowski jest najważniejszy

A jednak. Tak zdolny linoskoczek, pardon, partioskoczek, jak Kazimierz Michał Ujazdowski chyba już nie zdąży w tym roku zmienić partii. Można by go jednak usprawiedliwić, bo przecież tak niedawno wrócił do PiS, na łono Jarosława Kaczyńskiego. I ten powrót jest chyba prawdziwą przyczyną ucieczki grupy pisowców do nowego tworu o skromnej nazwie Polska Jest Najważniejsza. Woleli wybrać tułaczy los niż kolejne spotkanie z Ujazdowskim. Choć swoją drogą Kazimierz Michał Ujazdowski też ma talent do nazw. Zakładał przecież Polskę XXI i Polskę Plus (nie mylić z siecią telefoniczną). Nie powinien się więc marnować w PiS, bo przecież Polska czeka. A powszechnie wiadomo, że choć Polska jest najważniejsza, to i dobra posada też się liczy.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Notes dyplomatyczny

Zgadnijcie, drodzy państwo, czym się zajmują ludzie w MSZ? Teraz, w grudniu 2010 r. Może analizują wyniki prezydenckich spotkań na szczycie? Z prezydentami Miedwiediewem i Obamą? No, jest to powód do pracy, zwłaszcza że poprzednik takimi wizytami pochwalić się nie mógł. Ale nie, tymi sprawami wprawdzie ministerstwo się zajmuje, ale nie najbardziej. Może więc ludzie żyją nadchodzącymi świętami? Mamy nową świecką tradycję, święta zaczynają się od mniej więcej 6 grudnia, organizowane są śledziki, ze śledzikiem i czymś jeszcze, potem to się przeciąga na kolejne tygodnie, potem są spotkania noworoczne, no, wiadomo, że w grudniu i styczniu w polskich urzędach (i w firmach) robota jest na pół gwizdka. Ale nie, sprawy towarzysko-kulinarne pracy MSZ nie dezorganizują. Więc może WikiLeaks? No skądże! Nie takie przecieki w Polsce były, do tego jesteśmy przyzwyczajeni. Trzy strzały, trzy pudła – więc odpowiadamy. W MSZ ludzi najbardziej absorbuje wypełnianie kolejnej ankiety antykorupcyjnej, tym razem dotyczącej dodatkowego zatrudnienia. To są trzy strony tabelek. I każdą trzeba wypełnić, odpowiadając na wszystkie pytania, nawet jeśli człowiek nigdzie poza MSZ pieniędzy nie zarabiał. I parafując każdą stronę. Teraz policzmy – w MSZ, w centrali i na placówkach, pracuje około 4 tys. osób. Jeżeli każda wypełni

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

Długa droga „Przeglądu”

Długą drogę odbywa „Przegląd”, który prenumeruje mieszkanka Monachium, p. Barbara Lewkowicz. Po przeczytaniu nasz tygodnik wraz z innymi polskimi czasopismami oddawany jest do Konsulatu RP w Monachium, który został poddany oszczędnościowym cięciom MSZ. Gdy nasi dyplomaci wszystko dogłębnie przestudiują i rozwiążą krzyżówki, numery naszego pisma trafiają w ramach konsularnej opieki nad rodakami do monachijskiego więzienia, gdzie odbywają karę polscy złodzieje samochodów, kieszonkowcy, hipermarketowcy itp. W mało delikatnych rękach więźniów „Przegląd” kończy swój żywot i już nie nadaje się do przekazania dalej. Wszyscy są zadowoleni, a konsulat może wykazać w sprawozdaniach, że dobrze wypełnia swą misję. I my także robimy swoje, tylko jakoś na koncie tego nie widać.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

Kisiel wprost nie do poznania

Bezkrytycznym wyznawcom kultu Stefana Kisielewskiego warto odświeżyć pamięć. Dobrze by im zrobiła lektura wspomnień byłych współpracowników Kisiela. A ci mają tzw. mieszane uczucia. Np. Józefa Hennelowa, która przepracowała w „Tygodniku Powszechnym” 60 lat i wiele w życiu widziała, ciągle jest pod wrażeniem tego, jak to Kisiel, bardzo przecież hołubiony przez redakcję, obsmarował swoich dobrodziei. „Szokiem były dla nas jego »Dzienniki« – żali się publicystka – w »Tygodniku« zawsze otaczaliśmy go przyjaźnią, dzięki czemu mógł względnie spokojnie żyć w Warszawie. A tam tyle złych słów…”. Można by machnąć ręką, bo przecież każdy wybiera sobie taki obiekt do adoracji, jaki jest mu najbliższy. Coś to jednak musi znaczyć. Musi? A może to tylko zwykłe lenistwo i brak wiedzy, jak to z Kisielem bywało?

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.