16/2015

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Przebłyski

Brykające jaja i pomalowane zajączki

Jeszcze chwila, a do koszyczka ze święconką trafi On. Telefon Komórkowy. Bo chyba łatwiej można sobie wyobrazić Wielkanoc bez jajek niż bez lawiny SMS-ów. I wyścigu, kto wyśle oryginalniejsze życzenia! Jedni się z tego śmieją, a drudzy? Rozsyłają. I zapisują do wykorzystania w przyszłości. Choćby takie: Wesołego królika, co po stołach bryka, Spokoju świętego i czasu wolnego, życia radosnego w jaja bogatego! Jaj przepięknie malowanych, świąt słonecznych i roześmianych, w poniedziałek dużo wody, zdrowia, szczęścia oraz zgody. W te święta radości niech uśmiech zagości, niech zajączki brykają, prezenty rozdają. I niech każdy dostanie w poniedziałek lanie.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

Moczulskiego baju, baj

Ilekroć pojawia się w mediach Leszek Moczulski, niegdysiejszy wódz Konfederacji Polski Niepodległej, słabnie narzekanie na dzisiejszych polityków. Kiedy człowiek wyobrazi sobie życie z Moczulskim u władzy, woli już bryndzę, którą mamy. Megalomanów w polityce zawsze było w bród. Ale przy Moczulskim wymiękają. Najnowszy hicior jest taki, że Moczulski nie walczył w PRL z władzą, bo ta dla niego była małym pikusiem. Prawdziwym celem walki Moczulskiego był Kreml. I wojna z ZSRR. Drżał przed nim Breżniew, który osobiście pilnował, by władze zamknęły Moczulskiego. W niczym to zresztą Radzieckim nie pomogło. Moczulski pobiedił. Niestety, później przypadkowe społeczeństwo nie chciało go wybierać do Sejmu. A na dodatek wredni koledzy z opozycji zarzucili mu kapowanie do SB. Jeden sąd go uniewinnił, a drugi skazał. Proces więc trwa. Prokuratorzy z IPN mają robotę. I kasę. A Moczulski? Skromny jak zawsze.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Polski Japończyk, syn Szpilmana

Z ojcem trudno było rozmawiać na poważne tematy Krzysztof Szpilman – (ur. w 1951 r. w Warszawie) profesor nowożytnej historii japońskiej na Uniwersytecie Kyushu Sangyo w Japonii. Ukończył japonistykę w School of Oriental and African Studies na Uniwersytecie Londyńskim, doktorat z nowożytnej historii japońskiej uzyskał na Uniwersytecie Yale. Autor wielu publikacji na tematy historyczne w językach angielskim i japońskim. Nie chciał być tylko synem słynnego muzyka. Po maturze wyjechał z Polski. Obsesyjnie pracowity i uparty, w Londynie sam zaczął uczyć się japońskiego. Kiedyś szczupły i słaby, stał się jednym z lepszych angielskich dżudoków. Stąd też jego fascynacja Japonią, gdzie jako profesor od wielu lat mieszka z żoną Japonką i wykłada studentom ich historię w ich własnym języku. Po japońsku i angielsku pisze prace naukowe i książki, a ostatnio w Polsce ukazały się w jego przekładzie „Niesamowite opowieści z Chin”. Jesteś synem słynnego muzyka, twoja mama była znaną i cenioną lekarką. Gdybyś wyjechał po Marcu ‘68, nie pytałbym cię, czemu wyjechałeś, byłoby to oczywiste. – Nie wyjechałem na fali antysemickiego Marca, nie chciałem tak. Nie mogłem po prostu wytrzymać tamtej Polski. Znajomi robili ze mną zakłady, że po trzech miesiącach wrócę, dłużej nie wytrzymam. Wyjazd do Anglii był poszukiwaniem wolności

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Od czytelników

Listy od czytelników nr 16/2015

Były huty, są ruiny Jestem byłym hutnikiem w Hucie Szkła Gospodarczego „Hortensja” w Piotrkowie Trybunalskim. W 1985 r. moja huta została odznaczona Orderem Sztandaru Pracy I klasy. Upadła po 1990 r., choć 25% produkcji wysyłała do USA i należała do najlepszych w Europie. Jej los podzieliły także Huta Szkła Okiennego „Kara” i Huta Szkła „Feniks”. Każda z tych piotrkowskich hut miała ponad 100 lat. Pracowały za cara i Hitlera, ale nie mogły za Balcerowicza. Dziś są ruinami. A w Piotrkowie jest 7 tys. bezrobotnych. Polacy są zadowoleni! Jerzy Stępniak, Piotrków Trybunalski Konieczna praca u podstaw W nawiązaniu do listów z ostatniego PRZEGLĄDU „Kiedy pójdziemy po rozum do głowy” oraz „Brudna atmosfera” chcę wspomnieć, że Polacy od wielu lat przejawiają cechy zespołu depresyjno-maniakalnego. Te wszystkie podnoszone w listach cechy przewijają się w historii Polski od ok. 300 lat z różnym natężeniem. Norwid trafnie pisał, że Polacy wykazują 100% energii fizycznej, a tylko 3% inteligencji. Cóż się więc dziwić, że tak idiotycznie, a przy tym podle zachowują się w sferze polityki zagranicznej, szczególnie w relacjach z Rosją. Cóż się dziwić, skoro wielu polskich profesorów, akademików sprawiało wrażenie, że wierzy w tzw. religię smoleńską (…). O nędznym poziomie czytelnictwa tylko wspomnę. Niestety, mało kto

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Zamieszanie w kokpicie

To była najbardziej świecka Wielkanoc w moim życiu, synek zachorował i nie mogliśmy jechać na świąteczne śniadanie do rodziny. Okazało się, że sami już nie mamy sił ani woli, by zachować, choćby dla dzieci, ornament religijnej tradycji. Ocalał tylko zajączek. I oczywiście śmigus-dyngus. A przecież nasz Antoś chodzi na etykę i na religię, nawet ostatnio oświadczył, że on chce tylko na religię. Jak się zdaje, mało ma to jednak wspólnego z wiarą, wiele z tym, co ciekawe, a co nudne. • Nowe odczyty z kokpitu tupolewa i znowu lawina emocji. Prawica z katastrofy i z „zamachu” czyni przedmiot wiary i dogmatu. A wszystko zacementowane cynizmem polityków. Katastrofa jako „polski bałagan”, ale śledztwo też. Dlaczego nie skupiono się od razu na odczycie czarnej skrzynki? Postulaty powołania komisji międzynarodowej o tyle śmieszne, że jej wnioski zostałyby uznane przez „wierzących” wtedy tylko, gdyby zwolniono polskich pilotów z winy, a obarczono nią Rosjan i Tuska. Tu też staje na baczność niemądra duma narodowa – polscy piloci nie popełniają takich błędów. A jak zginęli wysocy oficerowie wojsk lotniczych 23 stycznia 2008 r.? Obywatele, wyznawcy zdrowego rozsądku, zakleszczeni są między dwiema partiami, z których jedna napawa mnie obrzydzeniem i niepokojem, druga zaś nie budzi sympatii. Jest XXI w., a irracjonalność nadal

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Wstydliwe sprawy II RP

Najtańsze prostytutki pracowały za 50 gr. A to wystarczało na niecały bochenek chleba lub dwa litry mleka Dr Urszula Glensk – literaturoznawczyni i krytyczka literacka, pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Autorka książek „Trzy szkice o przewartościowaniach w kulturze”, „Po Kapuścińskim. Szkice o reportażu” i „Historia słabych. Reportaż i życie w Dwudziestoleciu (1918-1939)”. Dzisiaj 20-lecie międzywojenne jest przedstawiane niemalże jako złota epoka. Możemy poznać historie z życia elit, zobaczyć zdjęcia kawiarń i pięknie ubranych kobiet, ale ani słowa o reszcie społeczeństwa. Tak jakby dla wszystkich to była idylla. – Rzeczywiście międzywojnie zostało wyidealizowane jak żaden inny okres. Ten proces mitologizacji zaczął się niemal zaraz po katastrofie wrześ­niowej, jeszcze w czasie wojny. Już w 1943 r. Jerzy Jurandot wspominał czas przedwojenny jako idyllę, ale było to wkrótce po jego ucieczce z getta warszawskiego. Okres stalinowski pogłębiał tę wizję minionego dobrostanu lat 30. Im gorsza jest teraźniejszość, tym bardziej tęskni się za światem utraconym. W czasach zszarzałego Peerelu stare albumy wbrew oficjalnej propagandzie pokazywały lepszy, piękniejszy świat. II Rzeczpospolita zaczęła się kojarzyć ze zdjęciami z balów karnawałowych i wieczorów przy brydżu. Albumy przywodziły na myśl dobrze wykształconych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Żuk

Zakazane piosenki

Gala koncertowa kończąca kolejny Przegląd Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu nie spodobała się prawdziwym Polakom i czujnym, cenzorskim, prawicowym mózgom. Koncert zatytułowany „Proszę państwa! Będzie wojna” wyreżyserowany przez Monikę Strzępkę i Pawła Demirskiego, dwójkę znaną z krytycznych przedstawień teatralnych i lewicowych sympatii, miał wyraźnie antywojenne przesłanie. W związku z tym znalazło się tam sporo utworów, które mają ugruntowaną pozycję w kanonie kultury wolnej od nacjonalizmu i prawicowych przechyłów. Za Moniką Strzępką, mocno przecież związaną z Dolnym Śląskiem (najpierw świetne przedstawienia w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu, później współpraca z Teatrem Polskim we Wrocławiu), nie wszyscy przepadają we Wrocławiu. PO-PiS-owa elitka miasta pamięta jej szczere wyznanie w sytuacji kolejnych ataków władz na Teatr Polski i szykującej się katastrofy związanej z przygotowaniami do uzyskania tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Powiedziała wówczas m.in.: „Władze nie mają żadnego pomysłu na ten teatr. Co więcej, wydaje mi się, że urzędnicy nie mają pojęcia, co to kultura. Myli im się to z prawidłowym używaniem noża i widelca. (…) A Wrocław jest najbardziej obsraną stolicą nie wiadomo czego”. Oberwało się wówczas także Barbarze Zdrojewskiej (prywatnie żonie europosła i byłego ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego), będącej radną wojewódzką i szarą eminencją w kręgach

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Media

Wszystkie naczelne mego życia

Mobbing w pismach kobiecychTen tekst napisałam dawno temu, ale szybko odłożyłam go na półkę. Może to kalanie gniazda, piłowanie gałęzi, na której wciąż się siedzi – pytałam sama siebie. Prawda jest jeszcze inna: gdy przepracowało się tyle lat w zawodzie i podsumowuje zmiany, jakie w nim zaszły, robi się przykro. Środowisko jest skłócone jak reszta społeczeństwa, powagę debaty zastąpiły pozorne spory, a na „kulturę mediów” składa się… brak kultury, także wobec własnego środowiska. Doświadczyłam uroków każdej formy dziennikarskiego zatrudnienia: etatu, współpracy i bycia wolnym strzelcem. W wielu redakcjach dziennikarz przestał być partnerem, zbędne są dyskusje i spory – szef wie lepiej. Potrzebni są wykonawcy poleceń, media-workerzy, którzy kładą uszy po sobie nawet tam, gdzie postawienie się mogłoby przynieść pożytek obu stronom. Króluje mobbing, o wiele częstszy niż molestowanie, a kobiety nie zostają w tyle. To z jego powodu wróciłam do tematu. Opisane zdarzenia są prawdziwe. Sprzed lat i sprzed paru miesięcy. Bo nawet jeśli są przeszłością, zostawiły niezatarty ślad w ludziach będących wciąż w zawodzie. Mobbingowanych i mobbingujących. Dziel i rządź, czyli ta pani będzie czekać Całe zawodowe życie marzyłam o mądrym, sprawiedliwym szefie, nieważne jakiej płci.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Wspólnota bylejakości

Jeśliby zapytać Polaków, czego im najbardziej brakuje, gdy patrzą na partie polityczne rządzące naszym państwem, pewnie odpowiedzą, że po prostu nadziei. Brakuje wiary w to, że zmiana rządzących może przynieść coś sensownego. Że gdzieś w cieniu władzy, w opozycji jest ktoś, kto daje choć trochę nadziei na zmianę jakościową. Gołym okiem widać, że nie ma dziś w Polsce partii nadziei. Takiej partii, która nie ogłosi, że przewróci stolik i wszystko zacznie od nowa. I nie napisze prawa od nowa. Nie obniży podatków, obiecując jednocześnie pomoc państwa dla różnych grup społecznych. Nie ma, niestety, takiej partii. Bo nie ma partii, za którą stoją kompetentne kadry, a nie, jak u nas, ludzie, dla których pierwszą w życiu posadą są fotele sejmowe czy wysokie stanowiska w administracji państwowej. Jak się kończy taka polityka, widzimy na każdym kroku. Polskiego wynalazku na zarządzanie państwem jak partią, i to przez ludzi, których jedyną zaletą jest to, że są bliscy partii, a precyzyjniej mówiąc, jej liderowi, nie da się opatentować. Nikt nie kupi tak bezczelnie prymitywnego myślenia o własnym państwie. W cywilizowanym świecie, na który ciągle z lubością się powołujemy, nie jest możliwe powierzanie zarządzania ogromnym majątkiem państwowym ludziom bez pojęcia, wiedzy i doświadczenia. Po prostu znajomkom. Jak marne są te kadry, z którymi się potykamy,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Pytanie Tygodnia

Czy w szkole powinny być prowadzone badania IQ?

Prof. Bogusław Śliwerski, pedagogika, Akademia Pedagogiki Specjalnej, Chrześcijańska Akademia Teologiczna, Warszawa Kto mógłby wpaść na taki pomysł? Chyba jakiś psycholog z zaburzeniami własnej inteligencji. Po pierwsze, mamy wielorakie inteligencje, nie tylko jedną, po drugie, skupienie się na jednej z nich wskazywałoby na postrzeganie dziecka wyłącznie przez pryzmat jej poziomu, co zaprzeczałoby ustawowym funkcjom szkoły. Może politycy PO i PSL zamierzają traktować edukację szkolną jak wylęgarnię PiSkląt na rzeź? To dopiero byłaby reforma! Prof. Zbigniew Antczak, socjologia, Uniwersytet Ekonomiczny, Wrocław W szkole ma to niewielki sens. Na etapie przedszkolno-szkolnym ważniejsze są dobre relacje między rodzicami, intelektualna atmosfera w domu, stosunek rodziców do wykształcenia. Dlatego inteligentne dziecko w ubogiej rodzinie z problemami już na starcie jest przegrane. To, co widzi, jakie ma aspiracje i system wartości, wynosi z domu jako inteligencję emocjonalną, która odpowiada za sukcesy i sposoby radzenia sobie w życiu. Ciekawym i skutecznym rozwiązaniem byłoby staranne selekcjonowanie kandydatów na nauczycieli. W Singapurze uzyskano dzięki temu wysokie wyniki kształcenia na poziomie szkoły podstawowej. Tadeusz Sławecki, wiceminister edukacji narodowej Zdarza się, że kuratorzy czy dyrektorzy szkół podejmują decyzję o prowadzeniu w szkole takich badań w celach naukowych. Oczywiście szkoła musi mieć pełną kontrolę, kto wchodzi

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.