Wstydliwe sprawy II RP

Wstydliwe sprawy II RP

Najtańsze prostytutki pracowały za 50 gr. A to wystarczało na niecały bochenek chleba lub dwa litry mleka Dr Urszula Glensk – literaturoznawczyni i krytyczka literacka, pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Autorka książek „Trzy szkice o przewartościowaniach w kulturze”, „Po Kapuścińskim. Szkice o reportażu” i „Historia słabych. Reportaż i życie w Dwudziestoleciu (1918-1939)”. Dzisiaj 20-lecie międzywojenne jest przedstawiane niemalże jako złota epoka. Możemy poznać historie z życia elit, zobaczyć zdjęcia kawiarń i pięknie ubranych kobiet, ale ani słowa o reszcie społeczeństwa. Tak jakby dla wszystkich to była idylla. – Rzeczywiście międzywojnie zostało wyidealizowane jak żaden inny okres. Ten proces mitologizacji zaczął się niemal zaraz po katastrofie wrześ­niowej, jeszcze w czasie wojny. Już w 1943 r. Jerzy Jurandot wspominał czas przedwojenny jako idyllę, ale było to wkrótce po jego ucieczce z getta warszawskiego. Okres stalinowski pogłębiał tę wizję minionego dobrostanu lat 30. Im gorsza jest teraźniejszość, tym bardziej tęskni się za światem utraconym. W czasach zszarzałego Peerelu stare albumy wbrew oficjalnej propagandzie pokazywały lepszy, piękniejszy świat. II Rzeczpospolita zaczęła się kojarzyć ze zdjęciami z balów karnawałowych i wieczorów przy brydżu. Albumy przywodziły na myśl dobrze wykształconych dżentelmenów i kobiety z papierosami w długich lufkach. Te o nazwie Egipskie Płaskie, które podobno paliła moja babcia, wydawały mi się, gdy byłam dzieckiem, atrybutem lepszego świata. Właściwie taki naiwny, wypiękniony obraz w jakimś sensie utrwalał się na zasadzie przekory wobec propagandy lat powojennych. I do dziś jest żywy, o czym świadczy popularność literatury opowiadającej o elitach, gwiazdach kabaretowych czy „upadłych damach” II Rzeczypospolitej. Pani postanowiła się przyjrzeć innej części międzywojennej rzeczywistości. Ogląda ją pani przez pryzmat nie albumów, ale relacji reportażystów. – Zaintrygował mnie świat mniej efektowny i raczej słabo opisany. Rzeczywistość widziana oczami reporterów zajmujących się problemami społecznymi. Reportaż był wówczas modnym gatunkiem dziennikarskim, niektórzy publicyści drwili nawet z „szarańczy” reporterskiej. Dynamiczny rozwój prasy stwarzał możliwości pisania o różnych sprawach. W pierwszych pięciu latach po odzyskaniu niepodległości podwoiła się liczba wydawanych gazet, można więc sobie wyobrazić, jak wiele kryją one informacji o codziennym życiu zwykłych ludzi. Dziećmi się nie przejmowano Dziś bardzo trudno znaleźć teksty, które stanowiłyby próbę przedstawienia życia tych ludzi w II Rzeczypospolitej. Kawiarnia, salon, teatr – to była przestrzeń zarezerwowana dla „lepszych” obywateli i obywatelek. – Świat biednych jest światem niemym. Ci, którzy mieszkali w izbach, gdzie czasem egzystowało po 20 osób, nie mieli swojego języka. W pewnym sensie to właśnie reportażyści oddali im głos. „Dałem głos ubogim”, mówił Ryszard Kapuściński i ta formuła zawsze się sprawdza w przypadku reportażu społecznego. Wiedzieli o tym również autorzy przedwojenni. Konrad Wrzos pisał, że reporter musi umieć oddać głos „szaremu człowiekowi”. I oddawał mu głos w niezwykłej książce „Oko w oko z kryzysem” (1933). Ze szczegółami relacjonował, jak wygląda dom ubogiej wdowy na Kresach Wschodnich, w którym na śniadanie, obiad i kolację jada się tylko ziemniaki, a do oświetlenia służy karpina. Musiał jednak wytłumaczyć swoim przedwojennym czytelnikom, że są to wykopane z ziemi sosnowe gałęzie, które długo się jarzą dzięki zawartej w nich smole. Kołakowski mówił, że żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają świat bez elektryczności. Zdaje się, że żyją jeszcze ludzie, którzy urodzili się w domach oświetlanych karpiną. Takich miejsc, gdzie żyło się w bardzo trudnych warunkach, było wiele. – Zgadza się i reportażyści pilnie odwiedzali różne izolowane i wstydliwe miejsca: przytułki, domy dla „podrzutków”, rzeźnie czy tajemne zamtuzy, czyli domy publiczne, które funkcjonowały w międzywojniu nielegalnie. Dominująca narracja historyczna pomija te przestrzenie i wegetujących tam ludzi. Dla mnie natomiast ich egzystencja jest ciekawsza niż opowieść oficjalna. Dzięki dokumentalistom można zrekonstruować „nagie życie” nie gorzej niż życie establishmentu i salonu. Co wyróżniało to „nagie życie”? – Coś, co filozofowie nazywają bioegzystencją. Pewnego rodzaju zbliżenie do natury wynikające z ubóstwa form życia. Przedwojenni reporterzy często używali porównań animalizacyjnych. Widzieli podobieństwo między

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2015, 2015

Kategorie: Wywiady