Wszystkie naczelne mego życia

Wszystkie naczelne mego życia

Mobbing w pismach kobiecychTen tekst napisałam dawno temu, ale szybko odłożyłam go na półkę. Może to kalanie gniazda, piłowanie gałęzi, na której wciąż się siedzi – pytałam sama siebie. Prawda jest jeszcze inna: gdy przepracowało się tyle lat w zawodzie i podsumowuje zmiany, jakie w nim zaszły, robi się przykro. Środowisko jest skłócone jak reszta społeczeństwa, powagę debaty zastąpiły pozorne spory, a na „kulturę mediów” składa się… brak kultury, także wobec własnego środowiska. Doświadczyłam uroków każdej formy dziennikarskiego zatrudnienia: etatu, współpracy i bycia wolnym strzelcem. W wielu redakcjach dziennikarz przestał być partnerem, zbędne są dyskusje i spory – szef wie lepiej. Potrzebni są wykonawcy poleceń, media-workerzy, którzy kładą uszy po sobie nawet tam, gdzie postawienie się mogłoby przynieść pożytek obu stronom. Króluje mobbing, o wiele częstszy niż molestowanie, a kobiety nie zostają w tyle. To z jego powodu wróciłam do tematu. Opisane zdarzenia są prawdziwe. Sprzed lat i sprzed paru miesięcy. Bo nawet jeśli są przeszłością, zostawiły niezatarty ślad w ludziach będących wciąż w zawodzie. Mobbingowanych i mobbingujących. Dziel i rządź, czyli ta pani będzie czekać Całe zawodowe życie marzyłam o mądrym, sprawiedliwym szefie, nieważne jakiej płci. W prasie, którą nazywam kkp (kolorowa, kobieca, typu peo­ple), pracowałam ponad trzy dekady. Byłam w redakcjach „Kobiety i Życia”, „Twojego Stylu”, „Vivy!” i „Gali”. W latach 90., gdy tego typu prasa była nowością, twierdzono, że ogłupia kobiety, ale to nieprawda. Towarzyszyła przemianom we wszystkich sferach, pomagając Polkom przejść z przaśnej rzeczywistości kilku banków i kilku szamponów do kapitalistycznego nadmiaru, gdzie czyha tyleż pokus, co pułapek. Robiłam wtedy wywiady z Janem Karskim, Janem Nowakiem-Jeziorańskim, Zbigniewem Brzezińskim, z artystami wielkiego formatu od Czesława Niemena po Robina Williamsa, kolejnymi prezydentami, premierami i ich żonami. Królowały szefowe – taka jest specyfika tego typu prasy. Bodaj przy trzeciej naczelnej, by odreagować stres, wymyśliłam żartobliwe określenie „naczelne (nie)człekokształtne”, a kumpelki to podchwyciły. • Anka G. jechała właśnie na wywiad ze słynną szwedzką pisarką Majgull Axelsson, gdy na jej telefonie wyświetlił się numer wiceszefa: „Wracaj, musisz poprawić swoją nieudolną recenzję książki naczelnej. Nie zrozumiałaś przesłania. Natychmiast!”. Anka zaoponowała, że zlekceważenie pisarki skompromitowałoby redakcję, a recenzję i tak zdąży poprawić. Wywiad zrobiła, w redakcji zastała piekło. Stres dał o sobie znać. Na zmianę sina i czerwona, trzęsła się jak przed zemdleniem. Koleżanka zdecydowała: „Idziemy do lekarza”, ale nie udało im się przemknąć koło gabinetu naczelnej. Ta zaordynowała pomiar ciśnienia, które okazało się niewiarygodnie wysokie. Dała więc Ance jakiś proszek i dzwoniąc do znajomego lekarza, odstawiła przed zespołem popisówkę: „Moja dziennikarka ma kłopoty z ciśnieniem, dałam jej tabletkę, oczywiście, że dobrze zrobiłam, bardzo dobra tabletka, świetnie zrobiłam. Kiedy była ostatnia miesiączka?”. Ance kazała gdzieś się położyć, pozostałym zarządziła zebranie. Po kwadransie w drzwiach gabinetu stanęła Anka jak blady duch z szekspirowskiej tragedii, plotąc trzy po trzy: „Dlaczego mnie otruła, przecież mogła mnie zwolnić, czemu to zrobiła?”. Wtedy ta sama koleżanka stanowczo, wbrew woli naczelnej, zaprowadziła ją do pobliskiej przychodni. Tam się okazało, że Anka ma ciśnienie 170/100, ratowano ją ponad godzinę. Dostała 30 dni zwolnienia; posadzono ją na wózku, wezwano męża. Do redakcji wróciła tylko po rzeczy osobiste. Jeszcze w trakcie zwolnienia znalazła nową pracę w prestiżowym miesięczniku. Dziś ciśnienie ma idealne. Jest szczęśliwa i z powodzeniem uprawia zawód. W magazynie, w którym tyle przeżyła, zmieniło się niewiele. Naczelna chciała jej wlepić dyscyplinarkę za porzucenie (!) miejsca pracy, ale ktoś musiał jej wytłumaczyć, że to ryzykowne. • Pani A pracowała w telewizji śniadaniowej, gdy dostała propozycję zostania naczelną dwutygodnika. Jeśliby obie posady traktować poważnie – sprawy nie do pogodzenia, ciężka harówa. Wieczorem gale i bankiety, w nocy montaż, emisja rano. W redakcji wszyscy czekali na nią czasem i do północy. Bywało, że kończyli pracę rano, mijając się w drzwiach budynku z tymi, którzy ją zaczynali. Po paru godzinach zaś trzeba było do roboty wrócić. „To, jak pani A traktowała ludzi, przechodziło ludzkie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2015, 2015

Kategorie: Media