11/2018

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Kraj

Chłopcy z ferajny

Reprywatyzacja warszawska: Jakub R. pisze z aresztu, sypiąc Kamińskiego i Wąsika Złapał kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma. Komisja weryfikacyjna kierowana przez wiceministra Jakiego powołana została po to, żeby wyjaśnić afery związane z reprywatyzacją warszawską, z oddawaniem stołecznych nieruchomości. To oficjalny cel. Prawdziwy był trochę inny – komisja miała grillować Platformę Obywatelską i Hannę Gronkiewicz-Waltz, pokazywać, że właśnie tu są odpowiedzialni za oddawanie kamienic i całą związaną z tym patologię. To się udawało. Cała Polska dowiedziała się, że rodzina prezydent Warszawy też odzyskała kamienicę, cała Polska co tydzień słyszała, że Hanna Gronkiewicz-Waltz nie chce się stawić przed komisją, nie chce zeznawać i że na warszawskiej reprywatyzacji łapę położyła mafia urzędników, polityków, sędziów i kancelarii adwokackich. Taki przekaz szedł w kraj. Ale w tej maszynie coś zaczęło zgrzytać. W ubiegłym tygodniu byliśmy świadkami symptomatycznej sceny. Oto bowiem poseł PO Robert Kropiwnicki złożył wniosek o przesłuchanie Jakuba R. i Macieja Wąsika. Czyli byłego wiceszefa Biura Gospodarki Nieruchomościami w warszawskim ratuszu i wiceministra koordynatora do spraw służb specjalnych z PiS. Kropiwnicki chciał, by nastąpiła konfrontacja ich zeznań. I cóż zobaczyliśmy? Komisja weryfikacyjna ds. reprywatyzacji ten wniosek odrzuciła. „Jakub R. przebywa w areszcie i nie ma jeszcze aktu oskarżenia

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Kryzys polityczny na Słowacji

Dziesiątki tysięcy ludzi żądają dymisji premiera Roberta Ficy Korespondencja z Bratysławy Dziś łatwiej obstawić wynik finałowego meczu piłkarskich mistrzostw świata w Rosji, niż przewidzieć scenariusz wydarzeń na Słowacji, uruchomionych zabójstwem dziennikarza śledczego Jána Kuciaka i jego narzeczonej archeolożki Martiny Kušnírovej. Wielu Słowakom łatwo się z nimi identyfikować. Oboje pochodzili z prowincji, poznali się na studiach w Nitrze, w chwili śmierci mieli po 27 lat. Na 5 maja zaplanowali ślub. Kuciak był dziennikarzem śledczym, pracował nad tekstem dotyczącym działań włoskiej mafii na Słowacji. Z opublikowanego po jego śmierci niedokończonego artykułu wynika, że mafia ukradła miliony euro, a osoby z nią związane były w najbliższym otoczeniu premiera Roberta Ficy. Na Słowacji panuje przekonanie, że dziennikarz został zamordowany z powodu swojej pracy. Kuciak otrzymywał pogróżki, które zgłaszał na policję, ale ta nie reagowała. Kawiarnia protestuje Ta śmierć wywołała na Słowacji polityczne trzęsienie ziemi. W jednej chwili runął mit premiera Ficy, lidera socjaldemokratycznej partii Smer. Przez ostatnie miesiące Słowacja – na tle toczącej boje z Brukselą Polski Jarosława Kaczyńskiego, Węgier Viktora Orbána oraz Czech rządzonych bez poparcia większości parlamentarnej przez Andreja Babiša – wydawała się oazą spokoju. Liberalne elity

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Dworczyk siedział też na Ukrainie

O tym wynalazku PiS można powiedzieć, że jest jak mina przysypana piaskiem. Michał Dworczyk był wychowankiem i prawą ręką Macierewicza. Razem tak zdemolowali armię, że żaden wróg nie zrobiłby tego skuteczniej. W nagrodę partia zrobiła Dworczyka szefem kancelarii premiera. Stał się znowu prawą ręką, tyle że Morawieckiego. Nadzoruje zespół rozmawiający z Izraelem. Nudno urzędnikom kancelarii na pewno nie będzie. Takiego szefa jeszcze nie mieli. Może Dworczyk opowie im, jak go Ukraińcy zamknęli do aresztu? Podobno kupował jakąś broń, a nie wiedział, że nie wolno. Dworczykowi areszty nie są obce. Przecież siedział też w Polsce za „wybuchową piwnicę”. Ma takie hobby czy co?

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Rów, w którym płynie mętna rzeka

Dość biadolenia, że premier nie taki, że nie rozumie, co mówi, że mówi rzeczy wykluczające się wzajemnie, że artykułuje samosprzeczne tezy, że niedouczony, choć ponad miarę opłacany, że słaby płynny angielski, że endek lub faszol czystej wody. A prezydent… nie, nawet nie mam siły zaczynać wyliczanki. Doszukałem się pozytywu, znalazłem coś, co mogę wydobyć na światło dzienne, bez wahania pochwalić, i co ma realną wartość. Otóż dzięki Mateuszowi Morawieckiemu wreszcie wracają pytania i kwestie zasadnicze. Wreszcie ktoś miał odwagę wypowiedzieć głośno niewypowiadalne. No, może nie wprost. W rzeczy samej trochę jednak co innego powiedział. Ale można przy dobrej woli to dostrzec i docenić, co z tego, że na siłę. Premier Morawiecki oznajmił, że Polski w 1968 r. nie było. Na szczęście nie powiązał tego faktu z tym, że wtedy przyszedł (co za idiotyczne określenie swoją drogą, ludzkie noworodki nie chodzą wcale, a tym bardziej w czasie porodu ani długo po nim) na świat. Na świat, a nie do Polski. Jeśli wtedy jej nie było, to można zapytać: a kiedy jeszcze jej nie było? A co z teraźniejszością? I wówczas jesteśmy o krok (bo już chodzimy) od pytania straszliwego, niewyobrażalnego, niesłychanego: czy Polska w ogóle istnieje? Co takiego nie istniało wówczas, że obrodziło nieistnieniem Polski? A co takiego istniało, że mimo wszystko istnienia Polski nie podtrzymywało w istnieniu? Co musi istnieć,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Spis treści

Spis treści nr 11/2018

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Teatr Żydowski w drodze

Obecna sytuacja bardzo boli, zwłaszcza przyzwolenie na odradzanie się antysemityzmu i nacjonalizmu Gołda Tencer – dyrektorka Teatru Żydowskiego w Warszawie W Polsce trwają obchody rocznicy Marca ‘68. Co na tę okazję przygotował Teatr Żydowski? – Przede wszystkim spotkanie na warszawskim Dworcu Gdańskim, trzy nowe premiery i wydarzenia towarzyszące naszego Centrum Kultury Jidysz. 20 lat temu, w 30. rocznicę Marca, Fundacja Shalom umieściła na wschodniej ścianie Dworca Gdańskiego tablicę dedykowaną tym, którzy wyjechali z Polski z dokumentem podróży w jedną stronę. Widnieje na niej cytat z Henryka Grynberga: „Tu więcej zostawili po sobie, niż mieli”. Co roku spotykamy się pod nią – ci, którzy wyjechali, ci, którzy zostali, i ci, dla których były to bardzo ważne wydarzenia. W tym roku w przestrzeni wokół dworca Agata Duda-Gracz prezentuje spektakl „Spakowani, czyli skrócona historia o tym, kto czego nie zabrał”. Jest on sumą przerwanych historii, opowieścią o tym, co w takich sytuacjach traci człowiek, i o tym, czego nie da się ze sobą zabrać. Wspólnie z Teatrem Polskim prezentujemy też spektakl Anny Smolar z tekstem i dramaturgią Michała Buszewicza: „Kilka obcych słów po polsku”. Tym razem przedstawienie opowiada przede wszystkim o pokoleniu dzieci tych, dla

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Kasa, Duda, kasa

Wygwizdany na Uniwersytecie Warszawskim prezydent Duda jest ogromnie, ale to ogromnie zadowolony ze swojej pracy. Tak zadowolony, że tym szczęściem podzielił się z pracownikami swojej kancelarii – na nagrody dla nich wydał 3 mln zł. Milion więcej niż rok temu. A 3 mln zł to 6 tys. wypłat 500+. Kto dostał tę kasę? Szczerski (41 tys. zł). Jak patrzymy na niego, to widzimy faceta, którego Amerykanie uważają za oszusta. Kolejny nagrodzony – Mucha (38 tys. ekstra). Gość, który chodził po mediach i plótł, że nie ma konfliktu między Dudą a Macierewiczem. I wreszcie Dera (22 tys.). Jak na standardy PiS błyskotliwy intelektualista, który trzy lata temu ogłosił, że „rzuca się w oczy brak szacunku dla publicznej kasy”. A jednak prorok.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kronika Dobrej Zmiany

Prawdziwi przyjaciele

Psy szczekają, karawana idzie dalej. Ameryka nie chce Polski? Andrzej Duda i Mateusz Morawiecki nie będą zapraszani do USA? Ich problem, nasza pisowska władza nie daje się złamać. Rex Tillerson może sobie dzwonić do Dudy, ile chce, ambasador USA w Warszawie może nagrywać filmiki z apelami o poprawienie ustawy o IPN, a Donald Trump może deklarować, że najważniejszym sojusznikiem USA jest Izrael. Polska nie zrezygnuje z ustawy, z ukarania Jana Tomasza Grossa i różnych banderowców. O! Poza tym Polska ma prawdziwych przyjaciół, którzy potrafią docenić jej pisowskich przywódców. I jest miło. Oto bowiem „w dowód uznania wybitnych zasług w budowaniu politycznych i społecznych kontaktów węgiersko-polskich marszałkowie Sejmu i Senatu Marek Kuchciński i Stanisław Karczewski zostali uhonorowani Wielkimi Krzyżami Orderu Zasługi Węgier”. Ceremonia odbyła się w siedzibie parlamentu w Budapeszcie. Odznaczenie nadał i wręczył marszałkom prezydent János Áder, w ślad za propozycją przewodniczącego węgierskiego parlamentu László Kövéra, na wniosek premiera Viktora Orbána. Czy to nie piękny dowód sympatii i poważania? Węgrzy nie tylko dali order, ale i wygłosili laudację. László Kövér o Marku Kuchcińskim mówił tak: „Uczestniczył w pracach związkowych legendarnej Solidarności, wziął czynny udział w tworzeniu i kolportowaniu literatury zwanej przez władze

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Na początku rysowałem buty

Gdyby nie „Kapitan Żbik”, nie wiem, czy byłbym autorem komiksów Grzegorz Rosiński – jeden z najbardziej znanych w świecie autorów ilustracji do komiksów. Mieszkał przez lata w Brukseli, we Francji, teraz żyje w Burgdorfie w Szwajcarii. Autor m.in. słynnego „Thorgala” i „Szninkiela”. Jego komiksy są niezwykle popularne w kilkudziesięciu krajach. Od wielu lat na emigracji, ale sercem i emocjami jest w ojczyźnie. Byłem przez tydzień jego gościem w szwajcarskim miasteczku blisko Berna. I tam rozmawialiśmy. Jesteś dzieckiem wojny, urodziłeś się w 1941 r. Co pamiętasz z tego czasu? – Buty, rysowałem uparcie buty. Bywało, że ze sznurowadłami. Długo nie wiedziałem dlaczego. I nagle po latach przypomniałem sobie niekończący się sznur ciągniętych przez konie furmanek, na nich spod plandek wystawały stopy. Nic, tylko stopy. Pytałem mamę, co one tam robią, te stopy. „Śpią, syneczku, odpoczywają ci wujkowie”. Teraz wiem, czemu te nogi były bose. Na wojnie bardzo ważne są buty. Jak padał żołnierz, to kolega, inny żołnierz, od razu sprawdzał, czy pasują na niego buty martwego. Buty były tak samo ważne jak karabin. Nie miałem wtedy czystego papieru, rysowałem na marginesach gazet, nie było tam miejsca, by narysować człowieka, może dlatego były tylko buty. Całe życie możesz przeżyć i nie wiedzieć, skąd coś się wzięło,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

W najnowszym (11/2018) numerze Przeglądu polecamy

W poniedziałek, 12 marca, w kioskach 11. numer tygodnika PRZEGLĄD. Polecamy w nim: TEMAT Z OKŁADKI Spadkobiercy Rydza-Śmigłego Liczba szkół, ulic, parków i skwerów noszących imię marsz. Edwarda Rydza-Śmigłego sugeruje, że był to człowiek dorównujący zasługami największym bohaterom w historii Polski. Gdyby jednak przyjąć argumenty autorów najnowszej ustawy degradacyjnej, Rydz-Śmigły, którego 132. rocznica urodzin minęła 11 marca, już dawno powinien być szeregowcem. Legenda „pierwszego po marszałku” przeżyła PRL, a i dzisiaj obierany jest za patrona bardzo chętnie. Jak gdyby ucieczka naczelnego wodza z pola walki nigdy się nie wydarzyła. Kariera Rydza-Śmigłego dowodzi, że w życiu często bardziej od talentu i umiejętności liczą się szczęście i cwaniactwo. A tych – przynajmniej do czasu – nigdy mu nie brakowało. Do czasu też nie brakowało mu odwagi. Sam Józef Piłsudski w pewnym okresie widział w nim swojego następcę. Jednak z każdym kolejnym awansem w armii i polityce Rydz-Śmigły wypadał coraz gorzej. Czas Rydza-Śmigłego ostatecznie minął 18 września 1939 r., kiedy naczelny wódz uciekł za rumuńską granicę. I choć internowany w Rumunii Rydz-Śmigły nadal uważał się za wodza narodu, śnił sny o potędze, to wszystko, co działo się potem, było to farsą odgrywaną przez człowieka, który zawiódł w godzinie próby.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.