38/2019

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Świat

Boris Johnson – błazen czy hazardzista?

Premier chce doprowadzić do jak najszybszych wyborów, o których wyniku zdecyduje stosunek do brexitu Premier Boris Johnson nie ma w Polsce dobrej prasy. W Wielkiej Brytanii zresztą też. Pisze się o nim mniej więcej tak jak o Donaldzie Trumpie w Stanach Zjednoczonych. Takie porównanie nie jest przypadkowe. Obu łączą nawet osoby niektórych doradców. A Johnson w Londynie robi to, co Trump robił w USA. Oczywiście z poprawką na lokalne warunki. Przedstawia się go więc na ogół jako błazna, który nie za bardzo wie, co robi, a dawną stolicę światowego imperium ciągnie na dno. Być może faktycznie ciągnie ją na dno, ale dobrze wie, co robi. To wytrawny polityk, który sprawnie kalkuluje. Większości komentatorów w naszym kraju jakoś umyka fakt, że w tym wypadku błazen od dłuższego czasu bez litości ogrywa poważnych polityków (nawiasem mówiąc, o tym, że Johnson ma duże szanse zostać brytyjskim premierem, pisaliśmy w PRZEGLĄDZIE już 2016 r.), a jego gra przynosi mu na razie więcej zysków niż strat. Nie tylko osobistych, bo rzecz nie tylko w tym, że wprowadził się na Downing Street 10. Zyskuje także Partia Konserwatywna. Jeszcze w czerwcu szorowała po sondażowym dnie, przegrywając prawie ze wszystkimi, wliczając w to Liberalnych Demokratów oraz Partię Brexitu. Teraz jest pierwsza. Jednocześnie Johnson, który jest jednym z najbardziej nielubianych polityków na Wyspach,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Kulą w płot

Nie ma w Polsce śmieszniejszego dworu od tego, który się kręci przy prezydencie Dudzie. A kto tym ludziom przyklaskuje, sam się ośmiesza. Jak Kamila Baranowska z ostro prorządowego „Do Rzeczy”. Miesiąc temu w tekście „Komisarz z Krakowa” tak posłodziła Krzysztofowi Szczerskiemu: „Dobrze wykorzystane pięć lat w Komisji Europejskiej może mu bardzo pomóc w dalszej karierze. A to polityk, który mierzy wysoko”. A my już wtedy pisaliśmy, że „komisarz z Krakowa” na tę tekę ma szanse jeszcze mniejsze niż Szydło na komisję.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Papież nie chce odwiedzić ojczyzny

Franciszek apeluje do duchownych, by przytulali gejów, rozwiedzionych i kobiety, które dokonały aborcji W czasie pontyfikatu papież odwiedził Brazylię, Paragwaj, Boliwię, Ekwador, Kubę, Meksyk, Kolumbię, Chile, Peru i Panamę. Ale nie ojczystą Argentynę. Zaczęto więc spekulować, o co chodzi. Dlaczego nie przyjeżdża? Dyplomacja watykańska jest zazwyczaj tajemnicza i hermetyczna. Na proste pytania nie otrzymuje się jasnej odpowiedzi. Wszystko zdaje się więc wskazywać, że to sam Jorge Bergoglio skreślił Argentynę z planów podróży. Papież ma zwyczaj wysyłania z pokładu samolotu pozdrowień dla ludności kraju, nad którym przelatuje. Można było przypuszczać, że przelatując nad Argentyną, prześle szczególnie miłe i osobiste życzenia. Nic z tego. Stolica Apostolska przygotowała formalne, chłodne pozdrowienie, i to po angielsku. O co chodzi? Skąd ten afront? Czy rzeczywiście w Buenos Aires wydarzyło się coś tak traumatycznego w życiu papieża? Osoby z otoczenia Franciszka mówią, że pojedzie do Argentyny, kiedy zapanuje tam spokój. Argentyna ma problemy, ale przecież nie toczy się w niej wojna domowa. Demokracja funkcjonuje normalnie, zwycięzcy przejmują władzę, media korzystają z wolności, nie ma konfliktów na tle społecznym, rasowym czy religijnym, które musiałyby być rozwiązywane przez wojsko. Handel narkotykami jest minimalny w porównaniu z kolumbijskim czy meksykańskim, a w Kolumbii i Meksyku papież już był. Są też tacy, którzy utrzymują, że papieżowi nie podoba

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Z Opus Dei, a niezły figlarz

Kto by pomyślał, że ten facet jest z Opus Dei? Choć wygląda jak wizytówka Opus Dei, to Marcin Romanowski, wiceminister sprawiedliwości, sypie dowcipami jak z filmów Barei. Aż żal, że taki talent się marnuje. I to u Ziobry. Choć tam co drugi to niespełniony komik. Romanowski bije ich dowcipem. Przynajmniej o trzy Piebiaki. Szczególnie rozbawił nas oświadczeniem, że „Opus Dei nigdy nie wpływało, nie wpływa i nie będzie wpływać na decyzje swoich członków”. Dlaczego? „Bo zasady Dzieła wprost tego zabraniają”. Ha, ha, ha.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Ludwik Stomma

Figlarz Lenin

Za dawnych lat jako antidotum na świetlany obraz Kremla odmalowywany nam przez niektórych (bynajmniej nie wszystkich) nauczycieli dzieliliśmy się po cichu zasłyszanymi w domu albo wyczytanymi w przedwojennej prasie (obowiązywało przyniesienie do szkoły 2 kg makulatury miesięcznie, więc rodzice wygrzebywali nam byle co) opowieściami o panującym wśród komunistów zepsuciu. Lenin zdradzał Nadieżdę Konstantinownę Krupską („Gdy ci się rano nie chce podnieść dupska, przypomnij sobie, jak walczyła Nadia Krupska”) z niejaką Inessą Armand, która dla dodania smaczku była Francuzką. Trocki (nie rozróżnialiśmy jeszcze wtedy, kto jest słuszny) rzucił na Syberii żonę Aleksandrę Lwownę Sokołowską, z którą miał dwie córki, i żył na kocią łapę z Natalią Siedową. Nikołaj Jeżow i Ławrientij Beria byli zdegenerowanymi gwałcicielami i erotomanami. Stalin sypiał m.in. ze swoją szwagierką Żenią Alliłujewą itd., itd. Ogrom wręcz najobrzydliwszej niemoralności! Czasy jednak się zmieniły. Dzisiaj polityk bez kochanek to prawie impotent. Połowa Europy żyje w tzw. związkach nieformalnych, czyli na kocią łapę, co w wielu krajach jest nawet prawnie usankcjonowane. Jakich więc argumentów użyć, by pogrążyć grzech i grzeszników? Zauważmy bowiem, że rzecz działa obustronnie: Stalin uwodzi szwagierkę, więc jest świnią. Uwodzenie szwagierki jest świństwem, bo tak robił

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Tradycyjna rodzina to mit

Na pięć rozwodów czy rozstań cztery inicjują kobiety Prof. Tomasz Szlendak – dyrektor Instytutu Socjologii UMK w Toruniu Mam wrażenie, że wielu Polaków deklarujących przywiązanie do tradycyjnej rodziny tak naprawdę myśli o czymś, co z tradycją jest dość luźno związane. – Bo nie ma czegoś takiego jak tradycyjna rodzina. W przeszłości istniały różne modele życia rodzinnego. Większość ma w głowie taki obraz: mężczyzna przynosi do domu pieniądze, a kobieta opiekuje się domem, dziećmi i mężczyzną. On działa w sferze publicznej, ona w domowej. – Ale takich rodzin w Polsce nie ma od końca II wojny światowej. No właśnie. Po wojnie kobiety masowo poszły do szkół, do pracy. A wykształcona, pracująca zawodowo kobieta rodząca tylko jedno dziecko czy dwoje pasuje do tradycyjnej rodziny jak pięść do nosa. – Myślę, że w takich deklaracjach najbardziej chodzi o obronę religijnego stylu życia, w którym role płciowe są ściśle zdefiniowane. Przez długie lata w naszym kręgu kulturowym orientowano rodzinę wobec biblijnego modelu Adama i Ewy oraz ich dzieci. Ale potem, wraz z rozwojem antropologii kulturowej, odkryto, że na świecie jest mnóstwo starych systemów społecznych, w których model rodzinny mama, tata i dzieci byłby całkowicie niezrozumiały i postrzegany jako nienaturalny. Dla takich Mosuo żyjących w Chinach byłoby wariactwem, że dwoje partnerów seksualnych,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Bliskowschodnia ziemia obiecana nazistów

Po wojnie zbrodniarze hitlerowscy uciekający przed wymiarem sprawiedliwości największą pomoc uzyskali w Egipcie i Syrii Według powszechnej opinii uciekający po klęsce III Rzeszy naziści najczęściej jako nową ojczyznę wybierali kraje Ameryki Południowej. Argentyna, Urugwaj czy Brazylia miały być przystankiem na drodze do budowy IV Rzeszy i kontynuacji wizji, którą Adolf Hitler zaszczepił w milionach umysłów. Opowieści o ucieczce Hitlera czy Martina Bormanna na pokładzie łodzi podwodnej do Argentyny przez lata stanowiły pożywkę dla łowców sensacji. W rzeczywistości najbardziej znanymi nazistami, którzy uciekli do Ameryki Południowej, byli Adolf Eichmann, Josef Mengele i Klaus Barbie. Kierunek Bliski Wschód To wcale nie Ameryka Południowa była miejscem, gdzie zbrodniarze wojenni i członkowie partii nazistowskiej najczęściej szukali schronienia. W Ameryce Łacińskiej znalazło się od 180 do 800 nazistów. Prawdziwą ich przystanią okazały się kraje Bliskiego Wschodu, gdzie według różnych źródeł przebywało ok. 4 tys. oficerów i funkcjonariuszy nazistowskiego reżimu. Słynny tropiciel niemieckich zbrodniarzy Szymon Wiesenthal szacował w 1967 r., że na terenie krajów arabskich przebywa 5-6 tys. uciekinierów będących częścią machiny wojennej III Rzeszy. Nasuwa się pytanie, dlaczego akurat świat arabski był tak chętny do ukrycia osób

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Tchórzliwe łachudry

„Pomnik gen. Zygmunta Berlinga zniszczyła faszystowska menda, spokrewniona ideowo z tą hitlerowską zarazą”. Tak to barbarzyństwo ocenił „Dziennik Trybuna”. Lapidarnie i trafnie. Bo tylko tchórze wyżywają się na pomnikach. A te łachudry wybrały sobie pomnik, bo Berling nie mógł ich walnąć. Popieramy apel „Trybuny”, by składać kwiaty i zapalać znicze pod cokołem dowódcy, którego armia wyzwoliła Polskę od faszystów.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Od czytelników

Listy od czytelników nr 38/2019

Zamiłowanie do klęsk, czyli plac Zwycięstwa i Żałoby Wobec tak licznych wypowiedzi o zamiłowaniu do klęsk czy warto wracać na plac Piłsudskiego? Co teraz na nim czcić? Zwycięskich żołnierzy, na których patrzy naczelnik państwa? Ofiary zawinionej (losowej?) katastrofy, w tym dwóch prezydentów, na które patrzy jeden z nich, oddzielony od reszty, choć tragiczna śmierć zrównuje wszystkich? Czcić zarazem triumf i pogrążać się w żałobie? To przystoi tylko na cmentarzach. Nikt nie sprawi, aby w przestrzeni publicznej i w panteonach narodowych te dwa stany ducha nie pozostawały ze sobą w zwadzie. Andrzej Lam Zrozumieć powody szaleństwa Tytuł wywiadu z prof. Grzegorzem Ekiertem „Żyjemy w momencie szaleństwa” (PRZEGLĄD nr 37) doskonale charakteryzuje naszą współczesność. Ciekawym tematem są zbrojenia. Czy rzeczywiście istnieje takie zagrożenie wojną (po której pewnie nie byłoby zwycięzców), że trzeba wydawać olbrzymie sumy na wojsko? Czy konieczne jest straszenie zagrożeniem, żeby utrzymać zyski producentów uzbrojenia? Spotkałem kiedyś mądrego człowieka, który przekonał mnie, że na świecie panuje powszechna równość, ale równość dotyczy obywateli, którzy są zlokalizowani na określonej „półce zamożności” w podzielonym społeczeństwie, natomiast porządek w państwie zależy od relacji między „półkami”. Relacje mogą być takie jak w USA albo jak w krajach skandynawskich. Gorąco namawiam redakcję do prezentowania poglądów, które pozwoliłyby na zrozumienie powodów tego szaleństwa.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Pytanie Tygodnia

Czy jesteśmy bezradni wobec hejtu?

Czy jesteśmy bezradni wobec hejtu? Dr hab. Marcin T. Zdrenka, etyk, UMK Najprostsza odpowiedź brzmi: wystarczy, że sami nie wejdziemy w tę grę i nie będziemy eskalować przemocy komunikacyjnej. Bo najczęściej napastliwość czy agresję rozpoznajemy w cudzych wypowiedziach, a nie dostrzegamy w swoich. Kiedyś Henryk Elzenberg powiedział, że nie sposób zmieniać świata brudnymi rękami. Innymi słowy, zacznijmy od siebie: głęboko zastanówmy się nad własną aktywnością, która niekoniecznie tworzy hejt, ale może wzmagać negatywne procesy społeczne, zwłaszcza zachodzące w mediach społecznościowych. Często nieświadomie stajemy się współtwórcami „szerokiego nurtu ścieków”. Oczywiście działania jednostek nie wystarczą, by w pełni obronić nas przed hejtem, który często ma charakter zorganizowanych, opłacanych i konsekwentnie realizowanych działań mających na celu wpłynięcie na opinię publiczną. Nie zwalnia to nas jednak od refleksji nad tym, ile sami możemy zrobić na tym polu. Zofia Milska-Wrzosińska, psychoterapeutka, Laboratorium Psychoedukacji To tak, jakby pytać: „Czy jesteśmy bezradni wobec agresywnych kierowców na drodze?”. Jeżeli w obu tych przypadkach mamy skuteczne wsparcie prawa, jesteśmy mniej bezradni. Oczywiście brak dobrego prawa lub skutecznej jego egzekucji zwiększa poczucie bezradności. Wdawanie się w dyskusję z hejterem na ogół konfrontuje nas z naszą niemocą wobec ataku, chyba że jesteśmy osobą

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.