48/2019

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Felietony Jerzy Domański

Pinokio z krainy dobrobytu

Po wręczeniu nominacji na premiera Duda, trochę teatralnie, uściskał Morawieckiego. Zrobił to nie bez powodu. Potrzebuje jego pomocy w swojej kampanii wyborczej. W gruncie rzeczy są do siebie bardzo podobni. Politykę traktują jak spektakl. Upajają się własną rolą. Tak jakby faktycznie byli liderami polskiej polityki, a nie kaprysem kadrowym prezesa. Ciągle coś obiecują. Mówią to, co podoba się widowni. A jak zmienia się otoczenie, zmieniają przekaz. I po problemie. Bo czym jest dla nich jeszcze jedno kłamstwo? Jak ktoś został Pinokiem, to będzie kłamał coraz częściej. Chociaż przy Dudzie i Morawieckim Pinokio jest skromnym blagierem. Po wysłuchaniu exposé Morawieckiego miałem wrażenie, że jest noc sylwestrowa. Masa obietnic i deklaracji, które są składane co roku. I po Nowym Roku zapominane. Morawiecki znowu obiecał to samo co wcześniej i dołożył garść nowych obiecanek. I te pierwsze, i te ostatnie mają wspólne cechy. Krótkoterminową ważność i to, że nikt ich nie traktuje poważnie. Bo jak serio traktować premiera, który zapowiada budowę państwa dobrobytu, a nie potrafi rozwiązać elementarnych problemów państwa, którym – na nasze nieszczęście – rządzi? Jakie są za jego rządów stan służby zdrowia, sytuacja edukacji i poziom praworządności? W jakiej kondycji jest sfera budżetowa, która ma gwarantować sprawność funkcjonowania

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Stamtąd nie wraca się żywym

Po wielu dniach tortur syryjski aktywista był pewien, że już nie wyjdzie z więzienia Leżał na podłodze i powoli odzyskiwał przytomność. W głowie wciąż mu huczało. Strażnicy wyszli, a na talerzu blisko niego zostawili kilka oliwek i szklankę wody. Ale on po trzech dniach tortur nie miał już siły się podnieść. Wtedy czyjaś ręka podała mu wodę. Źródło życia Firas świetnie znał wartość wody, bo zawodowo zajmował się wierceniem studni. Lubił ten moment, gdy woda wypływała na powierzchnię. Wprawdzie pierwszy jej strumień nie jest zdatny do picia, ale już kolejnego dnia woda ze studni nadaje się zarówno do spożycia, jak i do nawadniania pól bawełny i gajów oliwkowych. Zajęcie to od młodych lat dawało mu chleb, a w jego rodzinie się nie przelewało. Wcześnie więc zakończył edukację i zaczął pracować, a po kilku latach pojawiły się przed nim i jego braćmi możliwości wyjazdów zarobkowych za granicę. Było to w czasach, gdy rządzący Libią płk Kaddafi, poszukując złóż ropy, dokopał się do warstw wodonośnych pod piaskami Sahary. Zainicjowany przez Kaddafiego projekt hydrotechniczny potrzebował wielu pracowitych rąk, a takie były ręce Firasa i jego braci. Pieniądze przywiezione z Libii pozwoliły nie tylko na zaspokojenie potrzeb rodziny, lecz także na zakup maszyn wiertniczych. Młodzi mężczyźni wrócili też

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Publicystyka

Lewą marsz, panie i panowie

Do Sejmu weszła lewica. Z przytupem. Dzieje się Na lewicy bal. Wystąpienie Adriana Zandberga podczas debaty nad exposé premiera Morawieckiego było wydarzeniem dnia. To o Zandbergu mówiły media, a nie o Morawieckim czy Schetynie. To on skradł show. Na YouTubie trzy filmiki prezentujące jego wystąpienie miały łącznie (dane z czwartku, 21 listopada) 700 tys. odsłon. I tysiące komentarzy. „Emocje i śmiech radosny mnie rozpiera”, „Klaszczę i się cieszę”, „Ale soczysta mowa, aż ciarki przechodzą…”, „Ale grill…”, „Wreszcie ktoś w tym Sejmie wygarnął między oczy…”, „Brawo! Wreszcie na lewicy jest lider z wizją i polotem” itd. Zandbergiem zachwycali się nie tylko młodzi, ale i weterani SLD. „Dzisiaj Adrian Zandberg jakością swojego wystąpienia w sprawie exposé premiera wykonał kawał dobrej roboty dla lewicy” – to opinia Marka Dyducha. Nie dziwmy się. Lewica od roku 2005 jest w głębokiej opozycji, zepchnięta do narożnika, praktycznie w niebycie; co wybory – to klapa, od klęski do klęski, więc taki powrót musiał wywołać entuzjazm. A tak na zimno? Michał Syska postarał się wypunktować czynniki, które złożyły się na sukces Zandberga. To celne uwagi. „1. Wyznaczenie nowego pola rywalizacji z rządem. Zandberg uderzył w PiS w obszarze polityki gospodarczej i społecznej. Niemal całe jego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

W najnowszym (48/2019) numerze Przeglądu polecamy

W poniedziałek 25 listopada w kioskach 48 numer tygodnika PRZEGLĄD. Polecamy w nim: TEMAT Z OKŁADKI PPK – droga donikąd Wraz z wiekiem uczestnika coraz więcej środków PPK będzie inwestowanych w polskie obligacje skarbowe, co oznacza, że poprzez PPK rząd będzie pożyczał od obywateli, by finansować coraz wyższe wydatki budżetowe. Jeśli duża część aktywów tych funduszy będzie ulokowana w papierach skarbowych, to emerytury z tego programu będą tak samo zależne od państwa jak emerytury z ZUS. Będzie można je wypłacić w przyszłości tylko wtedy, gdy państwo będzie w stanie wykupić obligacje, a przedtem regularnie przekazywać odsetki od nich na rachunki PPK. Odsetki od obligacji to wielki ciężar dla budżetu państwa, ale zwiększą wartość aktywów PPK, a zarządzający nimi będą się chwalić, jak to pomnażają emerytury Polaków. A na koniec i tak trzeba będzie podnieść podatki, by wykupić obligacje – pisze prof. Leokadia Oręziak. Emerytalna obłuda Przed 1999 r. płaciło się składki od całych dochodów, a przy wyliczaniu wysokości emerytury brano pod uwagę dochody tylko do 250% średniego wynagrodzenia. W ten sposób najlepiej zarabiający płacili częściowo na emerytury najbiedniejszych. Tak było w PRL, która realizowała zasadę solidarności pokoleń. Uznawano też, że zróżnicowanie emerytur powinno być mniejsze niż zróżnicowanie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Przechodni gabinecik

Nie minęło 10 lat, jak Michał Kamiński z Adamem Bielanem przymilnie zaglądali w oczy Jarosławowi Kaczyńskiemu. Pełne oddanie dwóch kumpli. Ale gdy uznali, że prezes jest już passé, poszukali sobie nowych idoli. Bielan pierwszy zauważył, że to pomyłka. Na kolanach odrabiał straty u prezesa. I jako pisowiec został wicemarszałkiem Senatu. Dostał też to, co lubi najbardziej. Własny gabinecik. Teraz jest europosłem. A opuszczony gabinet zajął… Michał Kamiński, już nie kumpel Bielana, do tego zaciekły krytyk PiS. Na miejscu Kamińskiego ściągnęlibyśmy speca od podsłuchów. Bo trudno uwierzyć, że „zdrajca” Bielan nie był sprawdzany. I egzorcystę. Niech wygoni złe moce.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Losy z krwi i kości

Historie Ślązaków, którzy walczyli w obronie republikańskiej Hiszpanii „Jestem dumny, że mogę tu zmyć z tylu innymi synami Polski hańbę dzisiejszych rządów”, pisał Paweł Kleczka do rodzinnego Wirka, dzisiejszej dzielnicy Rudy Śląskiej, w październiku 1938 r. Był jednym z prawie stu ochotników z polskiej części Górnego Śląska walczących w wojnie hiszpańskiej. Robotnicze wspomnienia Czasami statystyki mówią same za siebie – wśród ochotników z polskiego Śląska zawód górnika deklarowały 33 osoby, jako robotnicy innych gałęzi przemysłu określało się 18 osób. Oprócz nich było trzech robotników rolnych, dwóch rzemieślników, rzeźnik, radiotechnik, kucharz i marynarz. Zawodu 34 innych osób nie udało się ustalić, pracowali oni na stanowiskach robotniczych już na emigracji (niektórzy byli młodociani w chwili wyjazdu z rodziną za chlebem do Francji). W przeciwieństwie do ochotników z niemieckiej części Górnego Śląska nie było w tym gronie przedstawicieli inteligencji. W sumie była to nieliczna grupa wśród 4-5 tys. dąbrowszczaków pochodzących z Polski, co wiąże się z tym, że stanowili niewielką część emigracji do Francji, skąd rekrutowała się większość ochotników. Śląsk odgrywał jednak główną rolę przy przerzucie ochotników do Hiszpanii – punkty przerzutowe zlokalizowane były zarówno w Beskidach, jak

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sport

500 dni Brzęczka

Selekcjoner reprezentacji piłkarskiej potrafi zaryzykować i nie boi się w kadrze nowych twarzy Wz Wnuta spotkania Polski ze Słowenią na Stadionie Narodowym w Warszawie, kiedy Robert Lewandowski zabłysnął futbolowym geniuszem. Kilkadziesiąt metrów od bramki, bliżej prawej strony, ustawiony tyłem i pod presją rywala przyjął piłkę, ograł pierwszego Słoweńca i wykonał fantastyczny slalom. Mijał obrońców niczym alpejczyk tyczki na narciarskim stoku i wreszcie, w całkiem niełatwej pozycji, uderzył precyzyjnie, nie do obrony, przy dalszym słupku. Popis kapitana biało-czerwonych – wirtuozeria na poziomie wyczynów Lionela Messiego. yborna dyspozycja Lewego, przepiękny debiutancki gol Sebastiana Szymańskiego już w 3. minucie i wreszcie zwycięska (także pierwsza w reprezentacji) bramka Jacka Góralskiego w 81. minucie. Jak trafnie napisano, jest on wszędobylskim pomocnikiem – od ciężkiej pracy, odbiorów i pressingu. Kiedy zaś do wygranej 3:2 dodać awans z pierwszego miejsca grupy G do finałów Mistrzostw Europy 2020 oraz serdeczne pożegnanie Łukasza Piszczka, wtorkowy wieczór 19 listopada należy uznać za wielce udany. Piszczek po raz (66) ostatni Od pierwszego gwizdka widać było, że Polacy nie zamierzają wyczekiwać, co zrobią ich wrześniowi (0:2) pogromcy, tylko postarają się jak najszybciej wyrównać rachunki. Zysk to szybko

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Kara czy pieszczota?

Nic, tylko śmiecić. I kasować za to spore pieniądze. To nie żart. Choć dowcipem są kary, które grożą za nielegalne składowanie odpadów. Rzadko, bo rzadko, ale czasem złapie się jakiegoś pechowca. Takiego jak Mariusz Śrutwa, były piłkarz Ruchu Chorzów i reprezentacji Polski, który do spółki z kolegą wpakował 300 ton odpadów na teren nieczynnej cegielni w Konradowie koło Głuchołaz. Śrutwa został ukarany i musi zapłacić 10 tys. zł grzywny, a kolega 6 tys. zł. No i zapłacą jeszcze po 2 tys. zł na NFOŚ. Malutko. Różnica między karą a zarobkiem jest bardzo kusząca. PiS wszędzie szuka kasy. Mamy więc propozycję. Podnieście wreszcie te śmieszne kary. Skokowo.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Polska w genach

Bardzo byłem dumny, gdy dostałem radziecki paszport, w którym była wpisana narodowość Polak Igor Janowski – prezes Filii Krasnodarskiej Organizacji Regionalnej Polskie Centrum Narodowo-Kulturalne „Jedność” w Soczi Gdyby zapytać przeciętnego Polaka, z czym kojarzy mu się Soczi, na pierwszych miejscach byłyby prawdopodobnie odpowiedzi: olimpiada zimowa, mundial i baza polskich piłkarzy, wielki kurort nadmorski. Ale na pewno zaskoczyłaby go informacja, że działa tu organizacja polonijna. – Dlaczego? Nikogo chyba nie dziwi, że w najróżniejszych zakątkach Rosji żyją Polacy, a na dodatek ich korzenie często są podobne. Jakie są pańskie? – Myślę, że dość typowe. Pradziadek mieszkał na dalekim wschodzie carskiego imperium, trafił tam – zapewne jak większość Polaków – na zesłanie. W 1938 r. – na fali stalinowskich represji – został aresztowany i rozstrzelany. W tym samym roku mój dziadek też został aresztowany i przesiedział 10 lat w jednym z więzień obwodu magadańskiego. Za co trafili do więzienia? – Po prostu dlatego, że byli Polakami. Trzeba pamiętać, że był to okres tzw. wielkiego terroru. Mój ojciec urodził się w obwodzie magadańskim, gdy dziadek siedział w więzieniu. Historia moich rodziców też wydaje się typowa, ojciec ożenił się z Rosjanką i zamieszkali na drugim końcu Rosji, w Kraju Krasnodarskim. Niestety, rodzice wcześnie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Mój życiowy błąd

Teraz mogę się przyznać. Był rok 1996. Byłem ambasadorem w Wilnie. Po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich byłem załamany. Wałęsa przegrał! Wygrał Kwaśniewski. Szedłem akurat na przyjęcie wydane z okazji wizyty sekretarza obrony USA, Williama Perry’ego. Najpierw pojechałem do ambasady. Wysłałem depeszę do ministra Bartoszewskiego i oddałem się do jego dyspozycji. Poszedłem na przyjęcie w minorowym nastroju. Tam okazało się, że jestem na nim prawie tak samo ważny jak William Perry. On sam i wszyscy dyplomaci zachodni chcieli dowiedzieć się ode mnie, kto to jest ten Kwaśniewski, a przede wszystkim, co ten wynik polskich wyborów będzie znaczył dla polskiej polityki zagranicznej. W szczególności zaś, czy Polska nadal będzie aspirować do NATO i Unii Europejskiej. Tu nie miałem wątpliwości. Na pewno tak, w tej sprawie nic się nie zmieni. To w porządku, ucieszyli się moi rozmówcy. Gratulujemy nowego prezydenta! No to może rzeczywiście zareagowałem zbyt emocjonalnie, może wybór Kwaśniewskiego nie jest taką tragedią, jak sądziłem? Następnego dnia dostałem depeszę od ministra Bartoszewskiego. Napisał coś w tym stylu, abym się nie wygłupiał, tylko siedział w Wilnie. Wprawdzie on i minister Milczanowski podali się do dymisji, ale to co innego. Oni byli bezpośrednio związani z Wałęsą. A ja mam siedzieć w Wilnie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.