2019

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Sylwetki

Przypadki Andrzeja Werblana

Zapis spotkania w Czytelniku z okazji 95. rocznicy urodzin 5 grudnia w kawiarni Czytelnika miała miejsce promocja książki „Polska Ludowa. Postscriptum”, która jest wywiadem rzeką Roberta Walenciaka z prof. Andrzejem Werblanem. Przedstawiamy zapis spotkania. Pytania zadają Robert Walenciak i goście z sali. Panie profesorze, gratulujemy 95. urodzin i gratulujemy książki „Polska Ludowa. Postscriptum”. – Do książki chciałbym dorzucić dwie uwagi. Po pierwsze, chciałem też w niej pokazać, jak wiele w życiu człowieka zależy od przypadku, od ślepego losu. Pierwszy przypadek – wywózka. Wywieziono mnie i moją rodzinę na Syberię z powodu ojca, którego aresztowano. Tak nie musiało być; w tamtym czasie, na tamtych terenach nie zamykano wszystkich nauczycieli, nawet nie większość z nich. Doszło do jakiejś nadgorliwości policji. Drugi przypadek – wesz tyfusu, która mnie ukąsiła. Gdyby nie to, gdybym nie zachorował, przez co wysadzono mnie z pociągu, którym jechałem do armii Andersa, i oddano do szpitala, walczyłbym pod Monte Cassino, a nie pod Studziankami. Wreszcie trzeci przypadek – głupi urzędnicy wywodzący się z KPP, pracujący w Ministerstwie Obrony, którzy popierali rozbudowę PPR-owskich organizacji w wojsku, a tępili wszystkie inne, z PPS-owską włącznie. Kiedy wykryli, że wstąpiłem do PPS, zaczęli mnie szykanować, tak że opuściłem wojsko. Gdyby byli mądrzejsi, zostawiliby mnie tam, być może

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Na Górę Oliwną jak na Kasprowy

Spór o kolejkę linową w Jerozolimie Ruch drogowy w Jerozolimie zawsze był problemem. Stolica Izraela, z prawie milionem mieszkańców, jest celem podróży dla setek tysięcy turystów i pielgrzymów. W 2018 r. do świętego miasta trzech religii monoteistycznych przybyło ok. 3,5 mln turystów. Stąd ogromne korki i zatłoczenie. Aby poradzić sobie z tym problemem, izraelskie władze postanowiły wybudować w Jerozolimie kolejkę linową. 72 kabiny nad miastem Z pomysłem wielkie nadzieje wiązał były minister turystyki Jariw Lewin. Jak przekonywał opinię publiczną, kolejka nie tylko umożliwi wygodniejszy dojazd turystom i pielgrzymom zmierzającym pod Ścianę Płaczu, ale też sama w sobie będzie atrakcją. Projekt został zatwierdzony przez Komisję ds. Planowania, Budowy i Mieszkalnictwa, a Ministerstwo Turystyki nadało mu priorytet krajowy. To kategoria zwykle zarezerwowana dla szczególnie ważnych projektów infrastrukturalnych i drogowych. Pozwala pominąć czasochłonne komitety planistyczne. Pomysłodawcy kolejki po dokładnym zbadaniu różnych rozwiązań uważają, że okaże się ona najwydajniejszym, najszybszym i najtańszym rozwiązaniem. Zapewniają, że od momentu otrzymania niezbędnych pozwoleń możliwe będzie ukończenie budowy w ciągu 15 miesięcy, kosztem 220 mln szekli (ok. 240 mln zł). „To strategiczny projekt promujący turystykę na Starym Mieście. Krok po kroku przekształcamy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Wojciech Kuczok

Mogą być skarpetki

Podobno węch starzeje się najwolniej. Wolne żarty, u mnie otępienie zmysłów idzie równym krokiem, a jeśli coś przed szereg wychodzi, to właśnie powonienie. Czas katolickich świąt grudniowych jest tego najlepszym dowodem – co najmniej od schyłku zeszłego milenium narzekam, że choinka nie pachnie jak dawniej świeżą żywicą, ani kompot z suszu, ani cały arsenał kuchennych aromatów. Zeświecczyłem się ostatecznie poprzez nos, no, może też wskutek efektu cieplarnianego. Bez mała przed ćwierćwieczem przeżyłem po raz pierwszy święta bezśnieżne, wulgarnie deszczowe i wtedy to było dla mnie meteorologicznym skandalem zwiastującym apokalipsę, diabelską drwiną. Brak śniegu ułatwił wyrwanie się z opresji kolędowych wzruszeń, ostatnia część mojej zindoktrynowanej duszy wydostała się na wolność – skoro w Wigilię leje, Bóg nie istnieje, prosta sprawa. Teraz już mogę spokojnie spędzać ten wieczór w samotności, słuchając np. muzyki pasyjnej do krwistego steka, i nawet nie wiem, czy czerpałbym dodatkową przyjemność z poczucia wyrafinowanej profanacji – ateista niczego profanować nie może, bo nie istnieje dla niego sacrum, nie można przekraczać granic, których nie ma. Co do świąt jestem więc za, a nawet przeciw, z rodziną świętujemy ekumenicznie, podtrzymując tradycję familijnego spotkania przy potrawach jarskich, teściowa,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Tak nam dopomóż Bóg

Nie wiem, czy w ramach wzmożenia patriotycznego, czy to szkolna rutyna – Antoś ma się nauczyć tekstu „Roty”. Napisała ją, jak wiadomo, poczciwa Maria Konopnicka, słynna nudziara literacka. Stworzyła tę patriotyczną pieśń w 1908 r., kiedy w zaborze pruskim gnębiono polskość. Tekst był pewnie archaiczny już w momencie powstania, a teraz brzmi humorystycznie, powiatowo i bogoojczyźnianie. Twierdzą nam będzie każdy próg! Tak nam dopomóż Bóg! Tak nam dopomóż Bóg! Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz Ni dzieci nam germanił Cała „Rota” jest w tej stylistyce. Rozumiem, że ten utwór ma znaczenie historyczne, ale kazać współczesnym dzieciom wkuwać go na pamięć to głupota. Mamy taką wspaniałą poezję dawną i współczesną, Polska jest mocarstwem w poezji, a każe się dzieciom wsuwać taki kleik. Wiadomość z ostatniej chwili: mój Antoś dostał z „Roty” szóstkę, nauczycielka wymagała, by ją zaśpiewać, zaśpiewał biedak na dwa głosy z kolegą. Kabaret. Pytam go, dlaczego „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz ni dzieci nam germanił”. Nie ma pojęcia. Na szczęście wie, że nie należy tego traktować zbyt poważnie. Inna sprawa, że nasz hymn narodowy to też archaizm – to odbieranie szablą, co nam obca przemoc wzięła, Bonaparte, który dał przykład, a w finale zupełnie kiczowata zapłakana

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Spis treści

Spis treści nr 52/2019

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Halka podbiła Wiedeń

Operowy rarytas z wyjątkowym tenorem Korespondencja z Wiednia Popularny wśród miłośników opery portal OperaWire opublikował w sierpniu listę 10 oper, które trzeba zobaczyć do końca 2019 r. To m.in. „Tosca” w Teatro alla Scala w Mediolanie, „Il Pirata” w Teatro Real w Madrycie czy „Orlando” w Staatsoper w Wiedniu. Numerem 1 na tej liście była jednak „Halka” Stanisława Moniuszki w Theater an der Wien. Nic dziwnego, że austriacka premiera opery w reżyserii Mariusza Trelińskiego 15 grudnia i kolejne przedstawienia były wyprzedane na wiele tygodni naprzód, zwłaszcza że szykowali się na tę realizację melomani w Polsce. Ostatnie przedstawienie odbędzie się w sylwestra. Tygodniki, dzienniki, pisma muzyczne, a nawet tabloidy przygotowywały austriacką publiczność do spotkania z polską operą narodową. Przy okazji dając krótką lekcję historii i rozbiorów Polski, wspominając czasem o roli władczyni Marii Teresy, o strukturze polskiego społeczeństwa i o znaczeniach ukrytych w dziele Moniuszki. Pojawiło się zaciekawienie jego muzyką, dotąd w Austrii nieobecną, „pełną słowiańskiej melancholii”, jak pisano. Bardzo pomogła też obsada: ukochany w Austrii tenor Piotr Beczała jako Jontek oraz Tomasz Konieczny, także ulubieniec publiczności wiedeńskiej Staatsoper, jako Janusz. Czekano również na realizację Mariusza Trelińskiego, ubiegłorocznego laureata najważniejszego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Szwagrzyk, wielbiciel „Hubala”

Podejrzewanie o logiczne myślenie ludzi żyjących na koszt podatników, z coraz większych dotacji do osławionego IPN, jest w gruncie rzeczy nielogiczne. Świeżutki dowód to niezborność myśli Krzysztofa Szwagrzyka, wiceprezesa IPN. Prezes, apologeta „Ognia”, „Burego” i „Łupaszki”, boleje nad kiepskim poziomem filmów o „wyklętych”. I pyta, jak to jest możliwe, że w 1973 r. mógł powstać taki film jak „Hubal”. Oglądał go kilkanaście razy i ciągle chce do niego wracać. Szwagrzyk pyta, a my odpowiadamy. Powodów tego, że „Hubal” jest świetny, a filmy o „wyklętych” kompromitująco słabe, jest kilka. Po pierwsze – musi być prawdziwy bohater, taki jak „Hubal”, a nie mordercy kobiet i dzieci. Po drugie – potrzebny jest utalentowany reżyser, taki jak Poręba. Po trzecie – musi być mądrzejsza władza. Nie może się składać z tak wielu skretyniałych ideologów jak dziś.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sylwetki

Marzenia się spełniają

Niedawno nie słyszeli, dziś – dzięki prof. Henrykowi Skarżyńskiemu – występują w musicalu Oklaski na stojąco. Tak widzowie nagrodzili wykonawców musicalu, którzy śpiewali, tańczyli i grali na różnych instrumentach, a jeszcze niedawno nie słyszeli. Czy niemożliwe stało się możliwe? W ich przypadku tak. A zawdzięczają to nie tylko własnej pracy i wierze w swoje możliwości, ale i lekarzowi, który napisał dla nich musical. Olaf Kaca urodził się głuchy, rodzice nie wiedzieli o tym, dopóki nie skończył dwóch lat. – Gdyby nasz syn przyszedł na świat rok później, dzięki Jurkowi Owsiakowi na pewno zostałby wcześniej zdiagnozowany. A tak wydawało się nam, że rozwija się w miarę dobrze – mówi ojciec Wojciech Kaca. Zanim dotarli do prof. Henryka Skarżyńskiego, minęło trochę czasu, ale w końcu Olafowi wszczepiono implant ślimakowy, dzięki któremu zaczął słyszeć. Nie od razu doskonale, bo trzeba się przyzwyczaić do tego, że człowiek odbiera jakieś dźwięki. Olaf był za mały, by jak jeden z dorosłych pacjentów znakomitego otochirurga krzyknąć radośnie po założeniu procesora mowy: „Słyszę, słyszę, przerwał pan moją ciszę!”. Będę lepszy niż profesor „Przerwana cisza” to tytuł musicalu prof. Skarżyńskiego. Występują w nim m.in. Olaf i jego mama, która doczekała się wiersza „Głos mojej mamy słyszę”. Oto mały Olaf idzie do przedszkola,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Konno po krewetki

Oostduinkerke to jedyne miejsce na świecie, gdzie do regularnego połowu owoców morza używa się koni. Ta tradycja przetrwała kilka wieków Jakieś 25 km na wschód od Dunkierki, kraniec linii brzegowej należącej do Belgii. Spokój, cisza, trudno uznać to miejsce za ekscytujące. Turysta prawdopodobnie ominie szerokim łukiem wjazd do Oostduinkerke, kierując się w stronę pobliskiej Francji lub zjawiskowej Gandawy, oddalonej stąd o godzinę drogi. Może właśnie dlatego czas tu się zatrzymał w tak niezwykły sposób? Czy to dzięki temu udało się uratować dziedzictwo praojców? A może za sprawą niezwykłego uporu grupy pasjonatów, która postanowiła ocalić historię od zapomnienia? W niewielkiej miejscowości we Flandrii Zachodniej mimo przeszkód kultywuje się tradycję znaną od co najmniej pięciu wieków. Crangon crangon to szare krewetki, rarytas w Belgii, Francji, Holandii i w południowej Anglii. Ale smak to jedno. Drugie – ciekawy sposób zdobywania skorupiaków. Nigdzie indziej połów dwucentymetrowych krewetek nie odbywał się na specjalnie wytresowanych do tego zadania koniach. W całym procesie od zawsze najważniejsza była więź ludzi z ich wierzchowcami. Pozostałe elementy, takie jak sprzęt czy technika, podlegały drobnym przekształceniom. Pomału jednak w kolejnych miejscach rezygnowano z tej tradycyjnej metody zdobywania owoców morza. Górę brały nowe

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Pytanie Tygodnia

Co wyróżnia PRZEGLĄD wśród tygodników opinii?

Co wyróżnia PRZEGLĄD wśród tygodników opinii? Prof. Jerzy Bralczyk, językoznawca, UW Wspaniała felietonistyka, bardzo dobre wywiady, także to, co jest mi bliskie, czyli stosunek do historii, oraz dużo zdrowego rozsądku. PRZEGLĄD to moje pismo numer jeden, które niestety coraz trudniej mi kupić. Mam jednak nadzieję, że będzie lepiej. Dr Wiesław Kot, publicysta kulturalny, wykładowca akademicki Teksty publikowane w PRZEGLĄDZIE cenię za to, że mają wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Szkolna i przebrzmiała formułka? Otóż nie! Tutejsi autorzy – odwrotnie niż publicyści mnóstwa innych pism – rozumieją doskonale, że nawet najbardziej doraźny incydent ma swoje podglebie i historię (wstęp), ma przebieg i strukturę, która nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać (rozwinięcie), a także niesie ze sobą trudne do ogarnięcia następstwa (zakończenie). A powinnością publicysty nie jest ćwierkanie na długość dwóch zdań, z których jedno jest głupie, a drugie obraźliwe. Jego powinnością jest wyjaśniać i przekonywać. Pod taką formułą podpisaliby się pewnie i Prus, i Żeromski, i Słonimski… Prof. Stanisław Obirek, antropolog kultury, teolog, były jezuita Większość tygodników opinii wdała się w konkurowanie z internetem, rezygnując z niezbędnego pogłębionego namysłu nad tematami publikacji. PRZEGLĄD, którego każdy numer dokładnie czytam, nie dołączył do tego zabójczego dla myślenia wyścigu.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.