29/2021

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Świat

Dziennikarstwo od nowa

Amerykańskie media muszą ponownie określić swoją misję Choć kontrowersje w świecie mediów za oceanem są codziennością, rzadko kiedy ich żywotność wykracza poza pojedynczy cykl informacyjny. Skandale, kłótnie, niepoprawne politycznie komentarze pojawiają się i szybko znikają. O ile więc nie może dziwić sama dyskusja na temat rasowych aspektów pracy dziennikarskiej czy poruszania tematu rasizmu, wciąż w Stanach Zjednoczonych obecnego wręcz systemowo na wielu płaszczyznach życia, o tyle przedłużanie się tej dyskusji, trwającej ponad dwa lata, to znak, że chodzi o coś więcej niż zwykłą medialną przepychankę. Tak się dzieje w przypadku projektu redakcji „New York Timesa”, zwanego „1619”, poświęconego historii niewolnictwa i wykluczenia na tle rasowym w USA. Tytułowa data to rok, w którym do brzegów ówczesnych brytyjskich kolonii przybił pierwszy statek z niewolnikami z Afryki. W ramach tej inicjatywy „New York Times” opublikował wiele felietonów, reportaży, materiałów multimedialnych, prowadził też podcast i stworzył serię krótkich filmów wideo. Mimo że mowa o jednej z największych i najzasobniejszych redakcji na świecie, nawet jak na „NYT” było to przedsięwzięcie niesamowicie szeroko zakrojone. Nie tylko zresztą ze względu na wyzwania techniczne i logistyczne. „1619” miał tak naprawdę wymiar cywilizacyjny, bo od początku dążył do ustanowienia zmiany pozornie niewyobrażalnej. Stwierdzeniem założycielskim

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Dzieło sztuki z internetu

Wirtualny handel zamiast aukcji Choć ubiegły rok naznaczony był pandemią, która uderzyła w zasoby finansowe wielu ludzi, rynek towarów luksusowych niespecjalnie to odczuł. Doskonale widać to było zwłaszcza na aukcjach dzieł sztuki, które mimo czasami zdalnej formy i szerzącego się kryzysu pozostawały areną gigantycznych transakcji. Cztery najdroższe artefakty sprzedane zostały za ponad 40 mln dol., absolutnym dominatorem 2020 r. w tej kategorii okazał się zaś „Tryptyk zainspirowany Oresteją Ajschylosa”, dzieło irlandzkiego malarza Francisa Bacona, za które nabywca zapłacił 84,6 mln dol., czyli ponad 330 mln zł – właśnie wirtualnie. To jednak już historia ze starego świata, w którym handel dziełami sztuki jest zarezerwowany dla najbogatszych, ale jednocześnie wiąże się z kulturowym ceremoniałem. Aukcje są wydarzeniem nie tyle komercyjnym, ile społecznym i towarzyskim i wymagają odpowiedniej otoczki. A co, jeśli dałoby się cały ten świat po prostu scyfryzować? Wyobraźmy sobie, że zamiast jechać do Londynu, Zurychu czy Paryża i nasłuchiwać uderzeń młotka, moglibyśmy kupić sobie obraz Picassa, siedząc w dresach przed komputerem. W dodatku nie byłby to tradycyjny obraz, który trzeba jeszcze przewieźć, ubezpieczyć, zapewnić mu ochronę, a potem powiesić w jakimś eksponowanym (albo i nie) miejscu. Zamiast tego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Andrzej Szahaj Felietony

„Gazeta Wyborcza” i kapitalizm

Czytam „Gazetę Wyborczą” od początku jej istnienia. Z wieloma tekstami publikowanymi na jej łamach się zgadzałem, z wieloma nie, tzw. linia programowa „Gazety” raz podobała mi się bardziej, a raz mniej. Opublikowałem w niej jednak kilka tekstów publicystycznych. Wszystko to piszę, aby uprzedzić możliwe oskarżenia o to, że jej dzisiejsze kłopoty mnie cieszą. Tak nie jest. Kłopoty owe dają natomiast do myślenia. Pokazują bowiem, jak faktycznie wygląda relacja pomiędzy kapitalizmem a wartościami, które nie pasują do jego uwielbienia zysku. To wrogość. Mam wrażenie, że nie byli tego świadomi założyciele „Gazety”, naiwnie wierząc, że kapitalizm niejako z definicji sprzyja wolności w jej wszelkich wymiarach. Jak my wszyscy dopatrywali się oni zagrożenia w państwie, z nim jedynie kojarząc istnienie cenzury i ograniczenia w swobodzie wrażania poglądów. Wiązali kapitalizm z demokracją i pluralizmem ideowym. Nie potrafię inaczej niż ślepą miłością do tak rozumianego kapitalizmu wyjaśnić wejścia Agory wraz z „Gazetą” na giełdę, z góry wszak było wiadomo, że jej akcje mogą trafić w ręce ludzi, którzy albo będą jej wrodzy, albo będą mieli jej posłannictwo w nosie. W grę wchodziła tu oczywiście także żądza zysku, ale pojmowana prawdopodobnie jako niewinny dodatek do rzeczy większych i ważniejszych („robimy rzeczy dobre,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Szwajcaria – kraina stu dialektów

W kraju, który tak upodobał sobie zasady, w języku panuje swoboda granicząca z anarchią – Przepraszam, czy mogłaby pani powiedzieć to samo po niemiecku? Karton najlepszej czekolady temu, kto trafił do szwajcarskiej wioski gdzieś u podnóża Alp Appenzellskich, próbował dogadać się tam w języku Goethego i nie zawołał: „Ratunku!”. Przyjęło się stwierdzenie, że największa część Szwajcarii to obszar, gdzie mówi się po niemiecku. To prawda, jest to język oficjalny (…). Ale w rzeczywistości mowa, którą na co dzień porozumiewają się tutejsi, bywa mniej podobna do niemieckiego, jakiego się uczymy w polskich szkołach, niż choćby język niderlandzki. Przekonują się o tym przyjeżdżający tu licznie do pracy Niemcy – o ile bez problemu dogadają się w urzędach i podczas oficjalnych spotkań, o tyle luźna rozmowa ze Szwajcarem w porze lunchu przypomina próby porozumienia się Polaka z Rosjaninem. Pewne rzeczy można wywnioskować z kontekstu, ale najczęściej płynna komunikacja jest niemożliwa. Wszystko przez to, że język nazywany umownie szwajcarskim niemieckim, nie jest po prostu odmianą języka niemieckiego. To mowa (a raczej mowy) obszaru geograficznego obejmującego m.in. południowe Niemcy, Austrię i północnozachodnie Włochy. To, co słyszymy na ulicach miast i miasteczek, to dialekty, którymi poza Szwajcarami mówią też mieszkańcy Księstwa Liechtensteinu. Rzucone w biegu „Zadzwoń

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Zwierzęta

Nad rzeczką, opodal krzaczka

W naszych oczach wszystkie kaczory są jednakowe, ale kacze panny na wydaniu dostrzegają subtelne różnice „Morza szum, ptaków śpiew / Złota plaża pośród drzew”. Niestety, artyści często rozmijają się z przyrodniczą rzeczywistością – latem ptaki kończą lęgi i milkną. Większość nie ma powodu do śpiewu, ani partnerki wabić nie trzeba, ani terytorium utrzymywać. Czas odpocząć i zmienić piórka. Sytuację ratują kaczki, które w tym czasie wodzą pisklęta. Powszechnie wiadomo, że kaczki są domowe i dzikie. Te dzikie to znane wszystkim krzyżówki, których przodkowie dali początek drobiowi, a które zamieszkują miasta. Kiedy prowadzę wycieczkę nad wodę, uczestnicy bywają zdziwieni, że w Polsce spotkać można znacznie różnorodniejszy kaczy ród. Ogółem mamy 18 gatunków lęgowych oraz pokaźny pakiet kaczek, dla których przestrzeń od Bałtyku po Tatry jest ciepłym krajem. O tych drugich napiszę przy okazji ferii zimowych, dziś skupmy się na wakacjach. Wielu z nas wybierze się na urlop nad morze, rzekę czy jezioro. To nie tylko doskonałe miejsce do spłukiwania z siebie kremów z filtrem UV, ale również dom naszych bohaterek. I bohaterów, zwykle bowiem to panowie wywołują „ACH!”. Kaczory należą do najbarwniejszych ptaków w naszym kraju. Spotkamy wśród nich ptaki biało-czarne, np. nurogęsi i czernice, te drugie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj Wywiady

Spowiedź ratownika wodnego

Stoją jak bojki na stanowiskach i gwarantują: nikomu nic się nie stanie, bo my tutaj jesteśmy Apoloniusz Kurylczyk – prezes WOPR Województwa Zachodniopomorskiego   Ilu osób nie udało się panu uratować? – Nie liczę tego, podobnie jak nie liczę uratowanych. Ale jedna sytuacja szczególnie utkwiła mi w pamięci. Jaka? – Akurat ćwiczyliśmy z innym ratownikiem wariant na skuterze z platformą, kiedy dostaliśmy informację z centrum koordynacji ratownictwa wodnego: „W Cisowie na falochronach tonie mężczyzna”. Byliśmy ok. 4 km od miejsca zdarzenia, ruszyliśmy od razu. Na miejscu w pierwszej chwili nie sposób było ustalić, kto najbardziej potrzebuje pomocy, bo poszkodowanych było już siedmiu. Mężczyzna w wieku 55-60 lat – nieprzytomny, nieoddychający. Pozostali w mniejszym lub większym stopniu podtopieni albo pokaleczeni. Wcześniej próbowali udzielić innym pomocy, ale przy zafalowaniu na poziomie 3-4 pojawił się prąd, który wyciągał ich w morze. Długo prowadziliśmy resuscytację, zanim głównego poszkodowanego przekazaliśmy do śmigłowca. W powietrzu udało się przywrócić spontaniczną akcję serca, ale mężczyzna nadal nie oddychał samodzielnie. Nie odzyskał też świadomości. Zmarł w szpitalu w Koszalinie po kilku godzinach. To historia z tego roku? – Z 2016 r., ale nie zmienia to faktu, że Polacy nadal toną na potęgę. Statystyki z ostatnich 10

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Ahoj, afgańska „przygodo”

Jeden z „uważanych” komentatorów życia politycznego, ze szczególnym uwzględnieniem spraw zagranicznych, a jeszcze bardziej tych na odcinku wschodnim, cesarz pośrodkowizmu realnego (niemal każdy jego tekst zbudowany jest wedle stempla: lewica krytykuje pogląd, który prawica ma za złe – ja natomiast, poza zacietrzewieniem, sine ira et studio, z piedestału obiektywizmu, wedle najczystszych reguł zdrowego rozsądku tuszę, iż jest całkowicie inaczej), lakonicznie skwitował zakończenie polskiego udziału militarnego w kolejnej przegranej przez Amerykanów wojnie imperialnej, tym razem w Afganistanie: „Na jej bilans przyjdzie zapewne jeszcze czas. Nawet jeśli jednak tej wojny nie udało się wygrać, to był to jeden z tych konfliktów, w którym trzeba było wziąć udział. Z punktu widzenia naszych sił zbrojnych była to wielka lekcja i oby doświadczenie oficerów i żołnierzy, którzy nauczyli się, czym się różni wojna od siedzenia za biurkiem, nie poszło na marne”. Do oceny politycznej się nie zbliżył, dołączył natomiast spis imion i nazwisk polskich żołnierzy, którzy w Afganistanie zginęli. „To doświadczenie miało swoją wysoką cenę”. Dla tych, co zginęli na marne – cenę najwyższą. Bilansu żadnego nie będzie, bo z kolejnych wojen, które po 1945 r. USA toczą niemal bez przerwy, jankesi nie tyle nie wyciągają wniosków, ile z tego niewyciągania

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

W ogonie europejskiego postępu

Unijne dotacje nie zmieniły polskiej gospodarki Prezydent Andrzej Duda, premier Mateusz Morawiecki i prezes Jarosław Kaczyński, objeżdżając kraj z gospodarskimi wizytami, opowiadają, jak to pod ich rządami Polska rośnie w siłę, a ludzie żyją dostatniej. I będzie jeszcze lepiej! 770 mld zł, które w latach 2021-2027 dostaniemy z Brukseli, zapewni nam dobrobyt. Czy aby na pewno? W ostatnich latach produkt krajowy brutto rósł w tempie 4-5% rocznie, co było solidnym wynikiem. W tym roku będzie podobnie. Zawdzięczamy to niskim płacom i podatkom, powiązaniu naszej gospodarki z gospodarkami krajów Europy Zachodniej oraz członkostwu w Unii Europejskiej. Mimo że nasza gospodarka jest prymitywna, na razie „dajemy radę”, ale ten stan nie będzie trwał wiecznie. Jeśli nie chcemy za kilka lat utknąć w miejscu, musimy nie w słowach, lecz w czynach rozwinąć nowoczesne technologie i zmienić obraz polskiego przemysłu. Morawiecki, wówczas wicepremier, już w połowie lutego 2016 r., gdy ogłaszał słusznie zapomniany Plan na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, przekonywał, że celem rządu Beaty Szydło są inwestycje, innowacje i rozwój. Rok później, zapowiadając Strategię na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, mówił to samo. Dziś peroruje, że Polska to kraj innowacji i jesteśmy na najlepszej drodze, by za kilka lat ludzie na świecie sławili nasze technologie. Brukselscy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Psychologia

Epidemia narcyzmu

70-80% z nas uważa się za lepszych od innych pod różnymi względami Dr hab. Magdalena Szpunar – profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, kierownik Zakładu Nowych Mediów w Instytucie Dziennikarstwa. Interesuje się socjologią i antropologią internetu. Autorka „Kultury cyfrowego narcyzmu”. Czego oczekujemy od internetu? Sukcesu? Mamy jego obsesję? A może tylko chcemy się wyróżniać? Dlaczego niektórzy obwieszczają w społecznościówkach, co jedli na śniadanie, obiad, kolację, co właśnie zrobili? Mają skrywany problem psychiczny? – Jestem bardzo daleka od diagnozowania kogoś na odległość. Pewne zachowania budzą w nas jednoznacznie negatywną ocenę i bywają przejawem rysu narcystycznego, ale musimy pamiętać, że ten rys nosi w sobie każdy z nas. Narcyzm jest jednym z najsłabiej zbadanych zaburzeń osobowości, stąd sporo wokół niego zamieszania i niejasności. Cechy właściwe narcyzmowi mogą występować u dobrze funkcjonujących osób. Kłopot zaczyna się w momencie, kiedy są nieelastyczne, dezadaptacyjne i utrudniają codzienne funkcjonowanie. Rys narcystyczny – i składające się na niego cechy – jest zatem czymś innym od głębokiej psychopatologii osobowości, która obok zaburzenia narcystycznego może się łączyć np. z psychopatią lub socjopatią. A dlaczego użytkownicy mediów społecznościowych tak estetyzują swój wizerunek? Chcą lajków? Mają obsesję piękna? – Jednostki

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski Z dnia na dzień

Wojciechowski znowu straszy

Nie daje o sobie zapomnieć. Raz, że jako deweloper Józef Wojciechowski ciągle coś buduje, przybywa więc opłakujących decyzję o kupnie mieszkania od J.W. Construction. A dwa, że Wojciechowski zaczął straszyć powrotem do piłki. Oczywiście kandydowanie na prezesa PZPN to żart. I próba zainteresowania mediów, choć i bez tego pamiętają szaleństwa, które działy się w Polonii Warszawa za jego rządów. W ciągu sześciu lat Wojciechowski wymienił aż 17 trenerów. I spuścił klub na dno. Kontakt z nim jest równie przyjemny jak spotkanie grzechotnika. Nie do śmiechu jest zwłaszcza lokatorom jego mieszkań.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.