Wylinka

Wylinka

W „Bulwarze Zachodzącego Słońca” (1950) Gloria Swanson gra Normę Desmond, zapomnianą gwiazdę niemego kina, która żyje w odosobnieniu. Jej zrujnowany dom wewnątrz zachował dawną świetność. A iluzję życia w świecie celebrytów podtrzymuje lokaj, oddany sługa i współpracownik, który stale przysyła jej listy „od fanów” z wyznaniami miłości i prośbami o podpisanie zdjęcia.

Kiedy wytwórnia próbuje się z nią skontaktować, Norma myśli, że chodzi o jej powrót na wielki ekran. Tymczasem produkcja chce tylko wypożyczyć auto, które jest „zabawnym” zabytkiem. Scena jej przyjazdu do wytwórni jest wzruszająca (część zespołu ją rozpoznaje), lecz także pełna upokorzenia (reżyser wkrótce zdaje sobie sprawę z pomyłki).

Starość i próżność połączone są w słynnym filmie Billy’ego Wildera z ostrzeżeniem przed ucieczką poza główny nurt życia (współczesność, nowoczesność). To przez eskapizm Norma stała się zabawnym (żałosnym?) zabytkiem, jak własne auto. Z drugiej strony jej pogoń za nowym światem, modą, językiem też wystawiałaby ją na śmieszność. Starzenie się to odpadanie od dotychczasowej tożsamości, a w każdym razie przesunięcie, wysunięcie się z siebie, „destrukcyjna plastyczność”. I jednocześnie – praca wkładana w szukanie nowej formy. Podobną pracę chętnie śledzimy u młodszych nastolatków. Tylko że wtedy stan przejściowy, tę wzruszająco i dziko pachnącą wylinkę, utożsamiamy z seksownymi przymiarkami do różnych życiowych ról. Wzrusza nas nieporadność i słodko-gorzki pat, kiedy młodość kolejne tożsamości nadgryza i porzuca. To czysta potencja. Wybaczamy im pobłażliwie ten kołowrotek, w który nas wciągają.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 28/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy