Wypadek czy zamach?

Wypadek czy zamach?

Coraz częściej słyszy się w Mielcu, że za katastorfą samolotu w Wenezueli stała konkurencja W niedzielę, 22 lipca, w jednym z hangarów mieleckiego lotniska ustawiono na wysokich katafalkach pięć metalowych trumien. Wieńce i kwiaty grubym kobiercem przykryły kilkusetmetrową, betonową płytę. Ciszę przerwał na chwilę marsz żałobny, a zaraz potem warkot silników samolotowych. To koledzy-piloci słali z powietrza ostatnie pożegnanie. – Nagle odeszli nasi bliscy, z którymi rozmawialiśmy telefonicznie zaledwie kilka godzin przed śmiercią – mówi Władysław Jasiczek, dyrektor handlowy zakładu. – Dla mnie jest szczególnie przykre, że wielu ludzi szuka w tym, co się stało, wyłącznie taniej sensacji. Odpowiedź na pytanie, co było przyczyną katastrofy, da specjalna komisja, mająca do dyspozycji wrak maszyny i czarną skrzynkę z zapisem parametrów lotu oraz zeznania naocznych świadków. Chcemy wierzyć, że wina nie leżała po stronie sprzętu wyprodukowanego w Mielcu, lecz zaistniały inne, nieznane na razie przyczyny. Katastrofa na zlecenie? Wiadomość o wypadku w Wenezueli, w którym zginęło 13 osób (w tym prezes PZL w Mielcu i jego trzej doradcy w sprawach techniczno-handlowych oraz prezes i członkowie Zarządu firmy Overtec CA, występującej na rynku południowoamerykańskim w imieniu mieleckich zakładów lotniczych) wywołała w PZL szok. Ryzykowne spekulacje na temat przyczyn wypadku pojawiły się po tym, jak wenezuelskie gazety i telewizja Globovision – a za nią kilka światowych agencji – podały informację, że do wypadku doszło podczas testowania nowego egzemplarza M28 (co nie było prawdą), a przyczynę stanowiły kłopoty techniczne przy starcie, związane z usterką silnika. – Uważam, że wypadek mógł być następstwem celowego działania. Samolot mógł zostać uszkodzony – twierdzi Wiesław Cena, pilot doświadczalny, prezes Aeroklubu Mieleckiego. – Wystarczy małym nakładem sił po prostu zablokować cięgła steru wysokości. Pilot jest wtedy całkowicie bezradny. Sugestie te potwierdził jeden z polskich użytkowników Skytrucka, szczeciński Aerogryf: – Mielecka maszyna przelatała w naszych barwach prawie dwa tysiące godzin bez najmniejszej awarii. Gdyby przyjąć, że w Wenezueli zdarzyła się awaria jednego z silników (a nie jest możliwe, by oba jednocześnie odmówiły posłuszeństwa), moc drugiego motoru w zupełności wystarcza na wejście na pułap, kontynuowanie lotu i bezpieczne lądowanie. Instalacja paliwowa jest wyposażona w by-passy i nawet w razie awarii paliwo dociera do silnika. Jaka mogła być przyczyna wypadku? Powiedziałbym, że był to efekt celowego uszkodzenia. Ostrożniejszy w wypowiedziach był Andrzej Szortyka, pełniący po śmierci prezesa Daniela Romańskiego jego obowiązki. Ale i on zapewniał, że Skytruck jest tak dobrym i bezpiecznym samolotem, iż wyklucza, by wypadek był następstwem awarii technicznej. Lotnisko w Puerto Caballo położone jest w pobliżu morza, mogły więc wystąpić wahania temperatury powietrza i bardzo silne wiatry. Do chwili zbadania przyczyn katastrofy przez wenezuelskie i polskie organa nadzoru lotniczego loty na wszystkich samolotach M28 zostały wstrzymane. Mimo to na mieleckim lotnisku przeprowadzono próby testowe Skytrucka z 13 osobami na pokładzie, by wykluczyć hipotezę o tzw. przeciągnięciu maszyny i przesunięciu środka ciężkości. Niewyjaśnione zostało tylko przypadkowe lub świadome rozłączenie napędu steru wysokości, które jednak zdarza się niezwykle rzadko. Główny inspektor lotnictwa cywilnego w Polsce, pochodzący z Mielca Janusz Mączka, mówi: – Do czasu wyjaśnienia wszystkich wątpliwości nie mogę wykluczyć nawet najbardziej nieprawdopodobnej hipotezy. Opierając się jednak na relacji pilota-oblatywacza, Czesława Żywockiego (w Puerto Caballo miał wykonać lot pokazowy na M26 Iskierce), uważam, że przyczyną wypadku była prawdopodobnie brawura pilotów wenezuelskich, którzy chcieli zademonstrować swoje umiejętności przed szefostwem mieleckiej fabryki. – Dowódcę i resztę załogi znałem doskonale, bo osobiście ich szkoliłem – wspomina Jan Wiechecki, szef personelu lotniczego PZL. Wenezuelscy piloci byli świetnie wyszkoleni, ostrożni i spokojni. Wersja, że chcieli się przed kimkolwiek popisać, zupełnie mnie nie przekonuje. Fatum czy przypadek? Polskie Zakłady Lotnicze powstałe w 1998 roku na bazie upadłej Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego PZL Mielec osiągnęły w ubiegłym roku 14 mln zł zysku, przy sprzedaży sprzętu za 240 mln zł. – To spektakularny sukces – mówią złośliwi – osiągnięty dzięki pochodzącemu z Mielca wiceprezesowi Agencji Rozwoju Przemysłu, Stanisławowi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 31/2001

Kategorie: Kraj