Wypiłem… Jechałem… Zabiłem

Wypiłem… Jechałem… Zabiłem

Sprawcy wypadków po alkoholu różnią się od innych więźniów. Co teraz myślą? Ponad 5 tysięcy kierowców siedzi za spowodowanie śmiertelnego wypadku. Paweł Kacprzyk, kierownik Oddziału Zewnętrznego ZK Białołęka w Popowie, przyznaje, że wypadkowicze różnią się od innych osadzonych. Nie ma w nich agresji, nie ciągnie ich do grypsujących, trzymają się na uboczu i chętnie biorą udział w programach psychokorekcyjnych dla więźniów. Kontakt z tzw. normalsami jest dla nich szczególnie cenny, bo na wolności mieli poukładane życie, robili kariery, snuli plany. Żyli szybko i niestety czasem za szybko usiedli za kierownicą. Alkohol nie zdążył wyparować, a oni już wchodzili w niebezpieczny zakręt, za którym czekała śmierć. Wyroki za kombinację dwóch artykułów, 178a i 177, Kodeksu karnego (jazda pod wpływem alkoholu i spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym) to ich pierwsza kara i pierwszy kontakt z więzieniem. Nic dziwnego, że robią wszystko, żeby jak najszybciej stąd wyjść. Są wdzięczni, że mogą pracować w kuchni, przy remontach, sprzątaniu czy drobnej budowlance, z przepustek wracają przed czasem. Jednym słowem, celują w samodyscyplinie i samokontroli. Paweł Kacprzyk mówi o takich jak oni, że mają wyższy od innych osadzonych poziom autorefleksji, ale to akurat może przeszkadzać, bo czasem, żeby przetrwać więzienie, lepiej zapomnieć, odciąć się od przeszłości. Zabójcy mimo woli są skazani nie tylko na odsiadkę, ale też na dożywotnią pamięć, że ktoś zginął przez to, że oni dobrze się bawili. 0,5 promila – kuzyn i kolega. Klaudiusz był babskim królem. Wychowywała go babcia, ale do jej mieszkanka w podwarszawskim Błoniu co chwila wpadały matka chłopca albo jej siostry. Z czasem do tego babińca dołączyły jego przyrodnie i cioteczne siostry. Dobrze się czuł wśród kobiet, ale zawsze wyróżniał Michała, syna cioci Danki. Był od Michała o ponad 10 lat starszy, nie czuł jednak żadnej różnicy wieku. Godzinami gadali o samochodach, pracy w budowlance, szansach na wymarzoną fuchę w urzędzie celnym. Obaj mieli dziewczyny, ale czasem wyrywali się na samotny rejs po dyskotekach. Wiadomo: człowiek musi odpocząć, rozerwać się, trochę wypić, kiedy nikt nie stoi nad głową i nie liczy piw. Michał, jak to 20-latek, nie miał mocnej głowy i czasem po kilku piwach rwał się do bitki. Klaudiusz działał wtedy jak bezpiecznik. Przekonywał, że nie ma sensu się denerwować, powoli przesuwał go w stronę samochodu i w pewnym momencie wpychał do środka. Prowadził zazwyczaj jeden z kolegów wyznaczonych do abstynencji. 7 lutego 2010 r., kiedy w piątkę wybrali się na dyskotekę, Klaudiusz miał zielone światło na picie. Wypił malinowego redsa, dwie pięćdziesiątki i koło drugiej powoli zbierał się do domu. Michał, który tego wieczoru nie wylewał za kołnierz, miał inne plany. Usłyszał, że na dyskotece w sąsiedniej wsi biją kolegę, i szykował się z odsieczą. Chwycił kluczyki i pakował się do auta. Klaudiusz usiłował mu przeszkodzić, ale tym razem się nie udało. Michał, z którym chcieli jechać inni równie pijani znajomi, krzyczał, że pojedzie z nim albo bez niego. Zrobił więc błyskawiczny rachunek sumienia i doszedł do wniosku, że malinowy reds i dwie pięćdziesiątki nie powinny sprawić kłopotu. Kilkanaście minut później Michał i siedzący obok niego na tylnym siedzeniu Krzysiek już nie żyli. Klaudiusz „złapał pobocze“, rzuciło go na dach i uderzył w drzewo. Jemu nic się nie stało. Miał tylko otarte kostki na dłoniach. Kiedy mimo to pogotowie zabierało go do szpitala, miał nadzieję, że pozostali pasażerowie – przede wszystkim Michał – wyszli z tego cało. Mama Michała i jego brat bliźniak kilka godzin później odwiedzili Klaudiusza w szpitalu i zapewniali, że chłopak żyje i jest w innej placówce. O tym, że tą placówką jest kostnica, dowiedział się od policjantów. W pierwszej chwili nie uwierzył, potem ogarnęła go rozpacz, wreszcie zaczął gorączkowo poszukiwać sensu w tym, co się stało. Zastanawiał się: dlaczego to przytrafiło się właśnie mnie? Czym zawiniłem, by los tak strasznie mnie doświadczył? Dlaczego zginął Michał, a nie ja? Kiedy wyobrażał sobie, że ginie zamiast brata, czuł, że jego śmierć miałaby jakiś sens, bo przecież to on spowodował wypadek. Nawet przez moment nie zrzucał winy na alkohol. Pół promila we krwi wobec fatum, które skazało go na tak wielką tragedię, wydawało się niewiele znaczącym drobiazgiem. Psycholog więzienna Marzena Gralicka przyznaje, że wyparcie to typowy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 24/2013

Kategorie: Kraj