Za dużo gości

Za dużo gości

Paris, France - July 07, 2018: People by world famous Sacre Coeur cathedral in Montmartre neighborhood

Europa zaczyna pękać w szwach pod naporem turystów

Można do problemu podejść za pomocą dowodów anegdotycznych – pojedynczych scenek, których wszyscy gdzieś byliśmy świadkami. Pisać o słynnych muzealnych eksponatach, których nie da się już oglądać, bo są oblężone przez setki osób zainteresowanych głównie zrobieniem im zdjęcia telefonem. O wielotysięcznych wycieczkowcach wpływających do małych portów i wypluwających z siebie rzeki ludzi, które momentalnie wypełniają ciasne ulice starych miasteczek bałkańskich czy śródziemnomorskich. O ścieżkach do zabytków blokujących się, bo kolejni influencerzy potrzebują pustego tła do fotki na Instagram. O monotonii pamiątek, wszędzie identycznych i wszędzie tak samo agresywnie wpychanych nam do rąk. O hałasie walizek uderzających kółkami o bruk. O pijanych chłopakach wymiotujących na ulicach po wieczorach kawalerskich.

Można też spojrzeć na ten temat przez pryzmat danych czy zjawisk ogólnoeuropejskich. Bo sektor turystyki odpowiada, według obliczeń Parlamentu Europejskiego, za 4% sumarycznie liczonego PKB Wspólnoty. Odsetek ten jednak skacze do 10%, jeśli dodać branże z turystyką związane i od niej zależne: hotelarstwo, tanie linie lotnicze, sektor małych i średnich przedsiębiorstw, takich jak pralnie pościeli zdobywające klientów zwłaszcza w miastach zdominowanych przez najem krótkoterminowy. To również 5% wszystkich globalnych emisji dwutlenku węgla, a biorąc pod uwagę przyśpieszenie po dwóch latach pandemicznej pauzy, liczby te będą w najbliższym czasie tylko rosnąć.

Szczyt przez cały rok

Statystyki dotyczące niektórych części Starego Kontynentu przyprawiają o gęsią skórkę. Liczba stałych mieszkańców Wenecji po raz pierwszy w historii spadła poniżej 50 tys. (do 49 tys.), co oznacza, że na lagunie jest w tej chwili więcej miejsc noclegowych dla przyjezdnych niż osób realnie ją zamieszkujących. Miejskie centrum Florencji ma z kolei 150 tys. zarejestrowanych mieszkańców, ale według obliczeń tamtejszych aktywistów dokładnie drugie tyle – przez okrągły rok – spędza tam noc.

W tych dwóch włoskich miastach dawno zniknął podział na wysoki i niski sezon, jego szczyt trwa na okrągło. Podobnie w hiszpańskiej Barcelonie, gdzie liczba przyjezdnych wzrosła z 1,7 mln w 1990 r. do 9,5 mln w 2019 r. Albo w Paryżu, gdzie, jak pisze felietonista „Financial Timesa”, pochodzący z Amsterdamu Simon Kuper, w ostatnich latach doliczono się w niektórych częściach miasta ponad 100 tys. obcokrajowców na kilometr kwadratowy. Lub we wspomnianym Amsterdamie, w którym dziennie ląduje ponad 200 samolotów tanich linii lotniczych.

Jakkolwiek na ten problem spojrzeć, obraz zawsze będzie załamujący, a przyszłość czarna. Europa tonie w turystach, zapędzając się w ekonomiczny i cywilizacyjny kozi róg.

To już nie jest żart ani przesada, turystyka wymknęła się Europejczykom spod kontroli. Nawet tego lata, rekordowego i zarazem katastrofalnego z powodu niespotykanych upałów, pożarów wybuchających od Portugalii, przez Tunezję, po Grecję, chaosu na lotniskach i trudności występujących także w podróżach mniej obciążających dla środowiska (jak chociażby pociągiem), wycieczkowicze szturmują najpopularniejsze kierunki. Media społecznościowe pełne są relacji ludzi, którzy fotografują się na tle słupów ognia, tak jakby katastrofa klimatyczna wręcz przyciągała. Magnetyzm apokaliptycznych wydarzeń nie budzi wątpliwości. Aczkolwiek chęć spędzania wakacji w miejscu, z którego być może trzeba będzie się ewakuować w środku nocy, bez możliwości spakowania walizki, naprawdę dziwi. I skoro nawet takie przesłanki końca świata nie są w stanie nas powstrzymać przed wyruszeniem na drugi koniec kontynentu w poszukiwaniu morza, słońca i relaksu – którego w takich warunkach raczej się tam nie znajdzie – trudno się spodziewać, że cokolwiek zmieni ten stan rzeczy.

Miasta nie do życia

Miasta, które są wśród turystów najpopularniejsze, coraz bardziej stają się miejscami nie do życia. Ludzi jest w nich po prostu za dużo. W Mediolanie na ikonicznym Piazza Duomo trudno czasami wydostać się z metra, bo z kilku wyjść jest doskonały widok na kościół, który stanowi idealne tło zdjęć na Instagram. Turyści blokują więc przejście, tworząc sztuczny tłum będący zagrożeniem dla porządku publicznego.

Wraz z nadmiarem turystów z centrów miast znikają fundamentalnie ważne elementy ich tkanki: sklepy spożywcze, biblioteki, księgarnie, szpitale, punkty usług rzemieślniczych. Nic z tego nie jest przecież turystom potrzebne, zwłaszcza jeśli zatrzymują się tu na jedną noc czy wręcz nie zatrzymują w ogóle, włócząc się przez pół dnia ulicami, a potem znikając. Koszty natomiast ponoszą ci nieliczni, którzy wciąż żyją tam na co dzień.

Jak niedawno wyliczył amsterdamski ratusz – a opisywał to również Kuper na łamach „Financial Timesa” – holenderskie miasto tak naprawdę na turystach nie zarabia, tylko się do nich dokłada. Tak gigantyczne zwiększenie populacji, a dokładniej rzecz nazywając, użytkowników przestrzeni publicznej, powoduje znacznie szybsze jej zużycie, a co za tym idzie, generuje potrzebę inwestycji, wydatków z budżetu miasta. Zyski natomiast nie zostają na miejscu. Największe hotele należą do globalnych sieci, spośród których wiele jest własnością amerykańskich czy coraz częściej arabskich funduszy inwestycyjnych.

Podobnie jest z liniami lotniczymi, szczególnie tanimi, które jak ognia unikają jakichkolwiek opłat za garażowanie swoich samolotów, bo zarabiają na nich wtedy, kiedy maszyny są w powietrzu. Do tego dochodzi AirBnB, gigant na rynku najmu krótkoterminowego, który wywołuje osobną plagę – wypychanie mieszkańców poza centrum, ściąganie mieszkań z rynku i zamienianie ich w apartamenty dla turystów. To też generuje koszty, bo w większości miast opłaty komunalne rozkładają się po równo na mieszkanie, nie na liczbę użytkowników, a na pewno nie biorą pod uwagę tych, którzy we wspomnianych mieszkaniach przebywają maksymalnie kilka dni.

Popatrzmy na ten schemat na przykładzie Florencji. Jeśli w zabytkowym palazzo, pięknej kamienicy z, dajmy na to, XVI w., znajduje się 12 mieszkań, na tyle części rozkładają się rachunki za wywóz śmieci i często za wodę. Nierzadko jednak z 12 mieszkań aż 11 przerobionych jest na wielopokojowe apartamenty. A te oznaczają więcej ludzi, więcej toalet, większe zużycie wody, więcej śmieci. Jeśli w budynku jest jedna rodzina, która w nim realnie mieszka, a nie pomieszkuje przez parę dni, to ona ponosi nieproporcjonalnie duże koszty obecności turystów w mieście. W dodatku właściciele mieszkań przeznaczonych na wynajem krótkoterminowy często nie zgłaszają swojej działalności w ratuszu, nie płacą przez to opłaty klimatycznej i zysk ze ściągania przez nich turystów jest żaden. Dodajmy do tego problemy infrastrukturalne czy prawne, np. fakt, że florenckie (tak jak weneckie, genueńskie czy zatybrzańskie) dachy objęte są ochroną konserwatorską i nie można na nich zamontować paneli słonecznych, bo naruszają oryginalną architekturę, nie mówiąc o tym, że szpecą turystom widok i tło do zdjęć. W skali globalnej hamuje to zieloną rewolucję energetyczną, w skali lokalnej podnosi rachunki. I znowu płacą ci, którzy tu mieszkają na stałe i którzy na turystach nie zarabiają w ogóle.

Trzymaj się od nas z daleka

Nic więc dziwnego, że analiza turystycznego przeciążenia Europy napędza kasandryczne wizje przyszłości kontynentu. Ilja Leonard Pfeijffer, holenderski pisarz mieszkający na co dzień we włoskiej Genui, w bestsellerowej powieści „Grand Hotel Europa” stawia tezę, że zakochany w swojej przeszłości, wielbiący nostalgię i na tej nostalgii zarabiający Stary Kontynent ma przed sobą tylko jedną drogę rozwoju – ewolucję w kierunku stania się parkiem tematycznym, skansenem dla bogatych Amerykanów, Azjatów i Arabów. Tym bardziej że zyski z turystyki są iluzoryczne i, co gorsza, uzależniające. Korzyści ekonomiczne opierania się na turystach to pieniądze małe, ale pewne, wstrzymujące natomiast jakikolwiek rozwój lokalnych społeczności i gospodarek. Młodzi ludzie z Wenecji, Florencji, Syrakuz, Dubrownika czy Granady mają coraz częściej do wyboru pracę w restauracjach, otwarcie własnego pensjonatu, bycie przewodnikiem wycieczek – albo emigrację. I coraz częściej wybierają to ostatnie, a ich miejsce zajmują migranci. Pracujący prawie zawsze na czarno, poza oficjalnym obiegiem pieniądza, w branżach w całości zależnych od ruchu turystycznego. Sprzątają, piorą pościel, dowożą rogaliki na śniadanie, ewentualnie są kierowcami uberów czy innych taksówek zamawianych przez aplikacje. Kiedy więc turystów zabraknie, jak miało to miejsce w pandemii, oni też stają się zbędni. Dalszego rozwoju tej katastrofy tłumaczyć nie trzeba.

Jedynym plusem opisanego tu zjawiska jest rosnąca świadomość negatywnych skutków miejskiej turystyki, przynajmniej na poziomie lokalnym. Władze superpopularnych miast starają się napływ gości zmniejszyć, a przynajmniej uregulować. Niestety, co najwyżej z ograniczonym skutkiem.

Wenecja w 2021 r. zabroniła wpływania do laguny wielkim statkom wycieczkowym – również z powodów środowiskowych, bo jednostki te niszczyły dno akwenu, stawiając pod znakiem zapytania przyszłość miasta na palach, które zaczynało coraz szybciej się zapadać. Ruch turystyczny ograniczyło to jednak w sposób niewielki, bo coraz więcej osób nocuje na kontynencie i do miasta wjeżdża na parę godzin. Nie pomogły warte 5 euro bilety wstępu na lagunę, liczba turystów wzrosła o 60% pomiędzy rokiem 2020 a 2021. Władze miasta w przyszłości chcą zamontować pół tysiąca kamer monitorujących ruch pomiędzy kanałami, a nawet ograniczyć liczbę wjazdów na lagunę do 100 tys. dziennie, ale nie jest pewne, czy to w ogóle się uda. Takie ograniczenia oznaczałyby naruszenie wielkich interesów, w tym globalnych korporacji.

Chorwacki Dubrownik zakazał używania walizek na kółkach w historycznym centrum. Chcesz tu nocować? Walizkę musisz nosić albo zamienić na plecak. To też wydaje się zmianą czysto kosmetyczną, bo nie odstraszy przecież turystów low-cost, którzy już wcześniej podróżowali z plecakami.

Globalnym liderem zniechęcania ludzi do odwiedzin stał się natomiast Amsterdam. Najpierw władze miasta rozpoczęły selekcję turystów, biorąc na cel zwłaszcza Brytyjczyków rozkochanych w przyjeżdżaniu do Holandii na wieczory kawalerskie i panieńskie, zakłócających spokój, upijających się i wracających do domu po dwóch-trzech dniach. Za takie ekscesy czekają ich teraz mandaty sięgające nawet kilkuset euro za pojedyncze wykroczenie. Drugim krokiem było wygranie batalii sądowej z lotniskiem Schiphol, dzięki czemu wymuszono zmniejszenie liczby lotów, zwłaszcza tanich linii. Wreszcie Amsterdam zaczął ogólnoświatową kampanię Stay Away – trzymaj się od nas z daleka. Dosłownie komunikuje turystom, że już ich nie chce. Bo szkodzą, śmiecą, niszczą przestrzeń publiczną. Aczkolwiek do sloganu dołączony jest drugi człon, więc jego pełne brzmienie to: trzymaj się z daleka, jeśli chcesz przyjechać tu, żeby rozrabiać. Kampania jest świeża, na mierzalne efekty przyjdzie poczekać, ale władze miasta są pełne nadziei – na ile to w tych warunkach możliwe.

Przy okazji jednak Amsterdam robi coś, co tak szlachetne do końca nie jest. Zrzuca bowiem z siebie odpowiedzialność za turystykę. W ratuszu wymyślono, że jeśli zachęci się przyjezdnych do eksplorowania innych części kraju, miasto nie będzie tak obciążone. Ale żeby goście chcieli te miejsca odwiedzać, trzeba ich jakoś zwabić. Dlatego np. zamek w Muiden, miasteczku leżącym 15 km od centrum Amsterdamu, nazywa się teraz „zamkiem amsterdamskim”, a plaża w Zandvoort, 40 km od miasta, to „plaża amsterdamska”. I rzeczywiście, więcej jest tam teraz gości, zwłaszcza z zagranicy. Co sprawiło jedynie, że te same problemy, które miał z turystami Amsterdam, pojawiły się w miasteczkach znacznie mniejszych.

Europa jest więc nie tylko turystyką przytłoczona, ale też od niej uzależniona. Na horyzoncie nie widać sposobu, by zjawisko to ograniczyć, nie mówiąc o całkowitym zatrzymaniu. Skoro bowiem krytycznej refleksji nie wymusiło na nas dwuletnie przymusowe zamknięcie w domach, trudno sobie wyobrazić, co musiałoby się stać, byśmy przestali chcieć być turystami.

Fot. Shutterstock

Wydanie:

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy