Zaginione arabskie księżniczki

Zaginione arabskie księżniczki

Amina była załamana. Miała się stać własnością innego mężczyzny, wykupioną, z podpisanym kontraktem

Amina

To były ostatnie dni, gdy Fahda miała na co dzień wsparcie Aminy. Mniej więcej rok później jej niespełna 15-letnia siostra została wydana za mąż. Zdanie panny młodej nie miało najmniejszego znaczenia. Amina była załamana. Jej życiem do tej pory dyrygował ojciec, który – co trzeba przyznać – nigdy nie nadużywał swojej władzy wobec córek. Teraz miała się stać własnością innego mężczyzny, wykupioną, z podpisanym kontraktem. Warunki negocjował wuj Bashar, który często wchodził w rolę obrońcy beduińskich wartości.

Przyszły mąż Aminy nazywał się Ahmed Baldawi. Miał 42 lata i dwie wielokrotnie brzemienne żony, zamknięte w należących do niego pałacach. Kolejny już czekał na nową lokatorkę. Nastoletnia Amina miała być dla niego szansą na powiększenie i tak już pokaźnej gromadki 16 dzieci.

– Nie mogę za niego wyjść! Ja go nie kocham… – żaliła się Amina matce, kiedy ta próbowała przygotować ją na nowy etap życia.

– Pokochasz go z czasem, córeczko. Ja też w dniu ślubu niczego nie czułam do twojego ojca. A dziś kocham go nad życie. (…) Wszystko się ułoży, przecież nadal masz nas – próbowała ratować sytuację. Wiedziała, że nie jest w stanie zmienić decyzji męskiej części rodziny o wydaniu córki za mąż. Amina została przehandlowana w pałacu za poparcie rodziny Baldawi, z której wywodziło się wielu wpływowych kleryków i uczonych w piśmie. Saudyjska rodzina królewska doskonale wiedziała, że ten, kto ma religię, ma władzę, dlatego robiła wszystko, by się przypodobać przywódcom religijnym. Amina miała być kolejną ofiarą złożoną w tej sprawie.

Ahmed Baldawi był właścicielem kilku okazałych willi, ewidentnie wzorowanych na królewskim pałacu i tylko przez szacunek mniej okazałych od niego. Wszystkie znajdowały się w prestiżowej części Rijadu wtedy zwanej Al Gosur, a dziś znanej jako Al Rabua. Ta, która czekała na Aminę, stanowiła część jej mahru. Oczywiście nie była to jedyna zapłata za jej dziewictwo. Ahmed obsypał przyszłą żonę kosztownościami i litrami wonnych olejków. (…)

Klan Baldawich od początków dynastii Saudów był bliski rodzinie królewskiej. Unię tę potwierdzało wiele małżeństw. Dzięki religijnym wpływom Baldawich rodzina królewska mogła swobodnie manipulować społeczeństwem, a w zamian za to gwarantowała im dostęp do wielu intratnych interesów. (…)

Sam Ahmed Baldawi po śmierci ojca i wuja został głową rodziny i objął absolutną władzę nad poczynaniami jej członków. Szejk Hafez uznał, że małżeństwo jego córki z tak prominentną postacią będzie nie tylko zaszczytem, ale też doskonałym posunięciem politycznym. Jego teść, król Fahd, był tym pomysłem zachwycony, a rodzony brat Bashar zacierał ręce i naciskał, by do ślubu doszło jak najszybciej.

Od decyzji nie było więc odwrotu. Uroczystości zaślubin miały miejsce tydzień po święcie Id al-Fitr. Były krótkie i jak na rodzinę królewską wyjątkowo mało wystawne. Dla Ahmeda był to zwykły kontrakt, dzięki któremu zyskał kolejną żonę.

Amina była w nastroju bardziej odpowiednim na pogrzeb niż na zaślubiny. Wysoki i postawny Baldawi sprawiał wrażenie obcesowego gbura. Wygląd doskonale oddawał jego osobowość. Nieustannie żuł miswak, mlaskając przy tym głośno i budząc powszechną odrazę. Co istotne, zdawał sobie z tego sprawę – i robił to celowo. Często powtarzał, że żucie miswaku wzmacnia potęgę modlitwy. (…)

Amina nie widziała go przez blisko dwa tygodnie po ślubie. Nietrudno się domyślić, że nie ubolewała nad tym. Ale miała świadomość, że to tylko odroczenie, a nie kasacja wyroku. Zamknięta w luksusowej willi, otoczona służbą, całymi dniami wpatrywała się w biel ścian, popadając w apatię i zwątpienie. Ożywiała się tylko podczas wizyt matki i sióstr. Limitowanych, bo jej mąż zgodził się na maksymalnie dwa widzenia w tygodniu. I to niechętnie.

– Amina, kochanie, nie możesz tak! – Fatma załamywała ręce. – Musisz zacząć żyć! Baldawi zapewni ci wszelkie wygody. Zobaczysz, córeczko.

– Pogódź się z tym, siostro. Jesteś jego żoną i raczej nic tego nie zmieni. Daj mu szansę, może się okaże dobrym mężem – dodała doświadczona po kilku latach w małżeństwie Salima.

Tylko Fahda siedziała cicho. Wiedziała, że Amina nigdy nie pogodzi się z tym, iż sprzedano ją jak rozpłodową klacz. Poza tym tęskniła za siostrą. Obie wszak były jeszcze dziewczynkami…

Amina wkrótce przestała nią być. Ahmed Baldawi był ucieleśnieniem prymitywnego beduina. Kiedy dwa tygodnie po ślubie zawitał do willi podarowanej nowej żonie, bez zbędnych słów zaciągnął ją do sypialni, zdarł z niej ubranie i beznamiętnie pozbawił dziewictwa. (…) – Chcę syna! – zawołał, kończąc.

Amina milczała. Była przerażona, obolała, poocierana. Krwawiła nie tylko z łona, ale idąc za radą mamy i siostry, starała się dać temu małżeństwu szansę. Tamtego wieczoru, podczas swojego pierwszego w życiu, dalekiego od ideału, stosunku Amina zaszła w ciążę. Kiedy kilka tygodni później lekarz potwierdził jej podejrzenia, Ahmed przyjechał do willi z kilkoma oprawionymi w skórę pudełkami biżuterii. Wręczył je Aminie z zaangażowaniem dostawcy pizzy.

– Wiedziałem, że młoda żona to był dobry ruch. Urodzisz mi wielu synów – powiedział, wyjmując z ust miswak, by ją pocałować. Do tej pory nigdy tego nie robił.

Amina zrozumiała, że od tej pory jej życiowa rola sprowadzać się będzie do nieustannego chodzenia z brzuchem. Tylko to sprawiało, że jej mąż był zadowolony. Dobrą stroną bycia w ciąży i jedynym w niej pocieszeniem było to, że Ahmed zgodził się na częstsze wizyty teściowej. (…)

Ahmed nie był częstym gościem u żony. Zresztą żadnej ze swoich żon nie odwiedzał zbyt często. Miał je, bo tego wymagała od niego pozycja, ale większość czasu spędzał w Stanach Zjednoczonych, gdzie bez najmniejszych skrupułów i opamiętania korzystał z usług dam do towarzystwa lub podrywał dziewczyny chętne na przygodę z bogatym Arabem. (…)

Dziewięć miesięcy później w asyście Fatmy i Salimy Amina urodziła Ahmedowi pierwszą córkę, maleńką Nur. (…)

Koran mówi wprost, że narodziny córki to dla jej ojca nieszczęście. (…) Ahmed Baldawi był skrajnym muzułmańskim konserwatystą i podręcznikowym przykładem hipokryty. To dlatego nie śpieszył się, by poznać swą nowo narodzoną córkę. Każdy dzień zwłoki coraz bardziej niepokoił Aminę. Nie tęskniła za nim, ale wiedziała, jak bardzo chełpił się swoim męskim potomstwem. Narodziny Nur przerwały tę szczęśliwą serię, co w najlepszym wypadku mogło być dla niego rozczarowaniem, a w najgorszym… Może się zdenerwuje i ją odeśle? Rozwiedzie się z nią i będzie mogła wrócić do rodzinnego pałacu wraz z Nur? Amina marzyła o tym skrycie. (…) Odzyskała dobry nastrój. Zabrała maleństwo na spacer po pałacowym ogrodzie, a potem rozsiadła się z nim przy basenie. (…)

To tu, nad basenem, po raz pierwszy córkę zobaczył jej ojciec. (…)

– Jesteś. Wreszcie możesz poznać swoją córeczkę – powiedziała Amina, zaskoczona zachowaniem męża. (…)

Baldawi, wciąż się uśmiechając, spojrzał na kojec, w którym pod bogato zdobionym baldachimem spała maleńka Nur. Podszedł bliżej i delikatnie podniósł kruche ciałko. Nur była niewiele większa od jego dłoni. Złapał ją i…

Muskane delikatnym pustynnym wiatrem wody basenu przeszyło uderzenie drobnego ciałka śpiącej księżniczki. Nur się nie obudziła, gdy woda zabrała ją na dno, w mgnieniu oka pozbawiając życia. Wszystko zadziało się tak szybko, że Amina początkowo nie wiedziała, co tak naprawdę się stało. Potrzebowała chwili, by zrozumieć, że jej mąż właśnie zabił ich dziecko. Rzuciła się w kierunku basenu z nadzieją, że będzie jeszcze w stanie uratować Nur. Ale Ahmed złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie, po czym gwałtownie rzucił na szafirową terakotę. Pstryknięciem palców odesłał oniemiałą służbę, która była świadkiem zabójstwa Nur. Amina leżała twarzą do posadzki i pragnęła tylko jednego – nakarmić i utulić swoją córeczkę. Wciąż jeszcze nie docierało do niej, że już nigdy nie będzie mogła tego zrobić.

Tymczasem Baldawi zdarł z niej ubranie, podciągnął swój thawb i brutalnie zgwałcił, powtarzając przez cały czas jak mantrę:

– Mówiłem: ma być syn! Ma być syn! Ma być syn… Mówiłem ci przecież, ma być syn! Ma być syn!

Gdy skończył, wstał, poprawił ubranie i jeszcze raz wrzasnął:

– Tym razem ma być syn!

Tari

Na zdjęciu, które przywiozła ze sobą z Bali, Tari wyglądała jak mała księżniczka. Na fotografii była z rodzicami. (…) Nie pamiętam, kiedy dokładnie pojawiła się w pałacu, ale musiała mieć około 10 lat. Przyjechała wraz z transportem kilku innych nieletnich służących z Indonezji. Choć nigdy o tym nie mówiła, prawdopodobnie została porwana lub – jak ja przed laty – sprzedana za marne grosze i przywieziona do kraju, w którym czekało ją życie pełne mozolnej pracy od świtu do nocy, bez cienia nadziei na poprawę losu.

Tari była obdarzona niezwykłą urodą. Choć jako służąca nie miała czasu jej pielęgnować, nawet okutana w zgrzebne chusty zwracała uwagę swoim pięknem. (…) Wiadomość o chorobie Tari dotarła do mnie bardzo szybko. Przyniosła ją zaniepokojona Hana. Nie ja podejmowałem decyzje dotyczące służby, ale w związku z nieobecnością książęcej pary byłem najstarszym rangą sekretarzem, opiekunem jedynego księcia zamieszkującego w tym czasie pałac. Musiałem się o tym dowiedzieć. Tari uskarżała się na bóle brzucha, ale zapewniała, że są do zniesienia i tak naprawdę nic jej nie jest. Jednak gdy chciała wstać z łóżka, żeby to udowodnić, zemdlała. Tari ewidentnie coś przed nami ukrywała. Nie wiedziałem jeszcze wtedy co, ale byłem pewien, że powód jej złego samopoczucia jest jej znany. Tari wcale nie wróciła do pełni zdrowia. Wprawdzie od powrotu właścicieli pałacu służba nie była już na mojej głowie, ale martwiłem się o nią, tak zwyczajnie, po ludzku. (…) Wymiotowała i mdlała, jednak za każdym razem, gdy proponowałem, że załatwię z szejkiem Hafezem, by zezwolił na wizytę lekarską, wzdrygała się i z histerycznym płaczem błagała, bym tego nie robił. Zawsze też zapewniała, że już czuje się lepiej. Jej twarz zdradzała, że jest inaczej, ale nie nalegałem. Nie chciałem być kolejnym człowiekiem, który ją do czegoś zmusza. Chciałem tylko pomóc. (…)

Zgodę na wezwanie lekarza wykorzystałem w dniu, w którym Tari podczas sprzątania jednej z komnat osunęła się na posadzkę i straciła przytomność. Lekarz zjawił się w pałacu niemal natychmiast. Jego diagnoza przeraziła nas wszystkich. Ale dla Tari mogła się okazać śmiertelna. Służąca była w ciąży!

To ja wezwałem lekarza i to ja z nim rozmawiałem. Ryzykując bardzo wiele, musiałem poprosić go o dyskrecję. (…) Obiecał, że nikomu nic nie powie. Tari była w trzecim miesiącu.

– Musisz mi powiedzieć, jak do tego doszło, Tari. Dla swojego dobra. Nie obawiaj się, jestem po twojej stronie – przekonywałem, ale odbijałem się od ściany milczenia i łez. – Kto ci to zrobił?

Tari przygryzała wargi, jakby walczyła, by żadne słowo nie wymknęło się z jej ust. Ale przegrała.

– Nie wiem – powiedziała cicho.

– Jak to nie wiesz?

– Nie wiem… – powtórzyła zupełnie bezgłośnie.

Faktycznie nie wiedziała. (…)

To zdarzyło się podczas jednej z imprez, w czasie, gdy Kamal był jedynym księciem w pałacu. Jak zwykle nie brakowało na niej alkoholu, za to brakowało zdrowego rozsądku i – zdaniem bawiących się nastolatków – kobiecego towarzystwa. To wtedy Kamal i Wahid wpadli na pomysł, który niemal natychmiast wprowadzili w życie. Przyuważyli Tari, która akurat sprzątała korytarz w jednym z pałacowych skrzydeł. Zarzucili jej worek na głowę i kazali milczeć. Przerażona dziewczyna posłuchała. Kamal i Wahid zawlekli ją do sali, gdzie odbywała się koszmarna balanga.

Kazali jej zacisnąć powieki i dopiero wtedy zdjęli z jej twarzy worek.

– Ładna! Może być! – zawyrokowali goście.

Zerwali z niej ubranie, rozebrali zupełnie do naga. Zaczął Wahid. Najbardziej doświadczony. To on odebrał Tari dziewictwo, a później przekazał ją reszcie. Gwałcili ją jeden po drugim, poganiając się nawzajem i kibicując sobie. (…) Gdy wreszcie poznałem przebieg tej makabrycznej nocy, zrozumiałem, dlaczego Tari nie wiedziała, kto jej to zrobił. Było ich zbyt wielu. To mógł być każdy z nich. Zresztą nie miało to najmniejszego znaczenia. Wszyscy byli jednakowo winni. (…) Było ich około dziesięciu i każdy z nich miał swój udział w tym koszmarze. Dla większości Tari była pierwszą kobietą w życiu. „Dziwką” z jakiegoś obcego kraju, która pozbawiona prawa do samostanowienia, dostępowała zaszczytu zabawiania swym ciałem kwiatu saudyjskiej arystokracji.

Dopiero gdy byli zaspokojeni i tak pijani, że całkowicie opadli z sił, zostawili ją w spokoju. Wahid złapał ją za szyję, wystawił za drzwi i rzucił na posadzkę. Był środek nocy. Tari udało się niepostrzeżenie powrócić do swojej kwatery. (…)

Wydawało mi się, że nikt nie widział, jak odwiedzałem Tari, ale byłem w błędzie. Kamal szybko się zorientował, że jego ojciec dość nietypowo załatwił sprawę ciężarnej służącej. Wiedział, że nie mogła tak po prostu zniknąć. Wiedział też, że rozwiązanie sprawy będzie proste, jeśli tylko będzie mnie śledził. Wystarczyła mu chwila. Nie wiem, jak długo utrzymywał w tajemnicy tę wiedzę i jak długo czekał na moment, w którym wywiezie Tari z pałacu, ale wiem dokładnie, którego dnia to zrobił.

Zakradł się do celi. Przekręcany w zamku klucz na pewno jej nie zaniepokoił, bo zawsze oznaczał moje przybycie. W pokoju bez okna noc zlewała się z dniem, więc na pewno nie zdziwiło jej też to, że dźwięk klucza słyszy o tak nietypowej porze. A może po prostu spokojnie spała? Tak byłoby dla niej najlepiej, choć wiem, że Kamal uwielbiał zadawać ból – i to pewnie właśnie ból towarzyszył Tari przez cały czas od momentu, gdy ją pochwycił. Związał ją prześcieradłem, a jej twarz zasłonił jego zerwanym fragmentem, część wciskając do ust, tak by nie pisnęła ani słowa. Była drobna, filigranowa, przeniesienie jej nie stanowiło dla Kamala żadnego wyzwania. Zapakował ją do bagażnika swojego samochodu i pośpiesznie odjechał. Wrócił do pałacu po jakichś dwóch godzinach samochodem Wahida. Nie wzbudziło to niczyich podejrzeń, bo chłopcy lubili się wymieniać swoimi zabawkami. Teraz jednak szykowali dużo ciekawszą rozrywkę. Tari spędziła tę noc i cały kolejny dzień w bagażniku samochodu zaparkowanego w garażu Wahida.

Kolejnego wieczoru Wahid ruszył nim w nieznanym kierunku w towarzystwie kilku kumpli. Kamal przyjechał po swój samochód do jego pałacu, gdy już go nie było. Ruszył więc w kierunku pustyni. Po kilkudziesięciu minutach dotarł do umówionego miejsca, gdzie przy zaparkowanych w okręgu autach stali jego imprezowi kumple i kuzyn. Noc była ciemna i gwiaździsta, a dookoła, poza nimi, rozciągała się bezludna, bezkresna przestrzeń. Kamal wysiadł z samochodu i rzucił kluczyki jednemu z chłopaków.

– Wrzuć ją na pick-upa – rozkazał, podchodząc do Wahida, z którym czule się przywitał. – Wszystko gotowe?

– Tak jak ustaliliśmy – potwierdził Wahid.

Po chwili półprzytomna Tari leżała już z tyłu samochodu, by po raz kolejny przeżyć koszmar grupowego gwałtu. (…) Orgia trwała kilka godzin, a gdy już każdy z nich kilkakrotnie zaspokoił swoje potrzeby, Kamal osobiście związał Tari, po czym dwóch jego kumpli zniosło ją z pick-upa. Przerzucili ją kilka metrów dalej, gdzie znajdował się skrywany w mrokach, niewidoczny z oddali dół. Bez namysłu wrzucili do niego półprzytomną Tari, po czym zabrali się do jej zasypywania. Mała księżniczka z Bali, która z braku własnego pałacu musiała służyć w cudzym, odeszła w niepamięć, jakby nigdy nie stąpała po tej ziemi. (…)

Fragmenty książki Marcina Margielewskiego Zaginione arabskie księżniczki, Prószyński i S-ka, Warszawa 2020

Wydanie: 16/2020, 2020

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy