Zakochaj się w piątek

Nie przyglądaj się zakochanej córce.  Z tobą łączy ją już tylko przyszłość

– Już jesteś? Co się stało? Kasa? Nie, przecież zadzwoniłabyś. Pokłóciłaś się? Niemożliwe – Elżbieta wyrzucała z siebie pytania, które miały być życzliwą paplaniną, ale nie były. Próbowała ukryć złość. Magda stawała się coraz bardziej nieobliczalna. Do niedawna obie śmiały się z opowieści, jak to mała Magda, bawiąca się w “… niedźwiedź mocno śpi”, na hasło – “jak się zbudzi, to nas zje”, rzuciła się na najbliższego, trzeba przyznać pulchnego, chłopczyka i wbiła mu zęby w tłuściutką dłoń. To, co działo się później, opowiadane było znajomym z nerwowym chichotem. Chłopczyk piszczał, Magda dostała czegoś w rodzaju szczękościsku. Matka pokrzywdzonego szarpała Magdę z jednej strony, Elżbieta z drugiej.
Do końca turnusu rodzice pokazywali sobie Magdę jako okaz zdziczenia, a ona, nie przejmując się tym, bawiła się już tylko z wiejskimi dziećmi, które były zachwycone, że kogoś pogryzła. Tak, Magda, w odróżnieniu od swojej matki, odtrącona przez jednych, natychmiast potrafiła znaleźć sobie innych, którzy się nią zachwycali. Ale z wiekiem stawała się coraz bardziej nieobliczalna. Teraz też. Ile było dyskusji, gdzie Magda z przyjaciółkami łaskawie wyjedzie. Zdała na studia i to na wymarzone dziennikarstwo, więc Elżbieta nie pytała o cenę. W końcu dziewczyny wybrały Międzyzdroje i Elżbieta nie mogła pojąć, że po tylu kłótniach zdecydowały się na jedną z najbardziej znanych miejscowości.

Kiczowate wyznanie

Elżbieta odwróciła się od kuchennego stołu. – Przecież dopiero co wyjechałaś?
– Nie dopiero co, tylko dziesięć dni temu – odpowiedziała dziewczyna. – A wróciłam, bo wychodzę za mąż.
– I co? Chcesz ode mnie pożyczyć sukienkę ślubną? – Elżbieta uznała, że na głupią prowokację trzeba odpowiadać prowokacją.
– Twoja byłaby na mnie za duża, przecież byłaś w szóstym miesiącu. A ja w ciąży nie jestem. Przynajmniej taką mam nadzieję.
W małej kuchni stały blisko siebie. Za blisko. Magda odwróciła się i poszła do pokoju. Elżbieta dreptała za nią, jak pies za swoim panem, który rozmyślił się i nie chce wyjść na spacer. No, a pies nie rozumie. Elżbieta też nie rozumiała.
– Przyjechałam, żeby ci to powiedzieć i w ogóle przygotować na zmianę sytuacji – Magda usiadła na kanapie. Opalona, ciągle zbyt płaska, bez cienia makijażu wyglądała jak grzeczna uczennica.
– Na zmianę sytuacji? – tępo powtórzyła Elżbieta. Powrót Magdy pokrzyżował jej plany. Chciała wreszcie robić to, na co miała ochotę, a nie ciągle zajmować się egzaminami i problemami córki. – Coś jeszcze? Wyjście za mąż jest chyba dostateczną zmianą sytuacji.
– Tak dużą, że rezygnuję ze studiów. Jestem potrzebna Jackowi. Otwieramy sklep w Ositnicy.
– Nie powinnam mówić, że ja dla niej wszystko. Nie powinnam przypominać pieniędzy wydanych na kursy. Nie powinnam mówić, że jest idiotką, a ten Jacek oszustem. Nie powinnam jej uderzyć – Elżbieta wyliczała spokojnie, a Mirka tylko przytakiwała. – Nie powinnam mówić, że nic mnie nie obchodzi jej głupota.
– Co teraz? – zapytała Mirka.
Siedziały w osiedlowym pubie, który przypominał zabawne pudełko. Mirka w tempie godnym najbliższej przyjaciółki przyjechała natychmiast. Wysłuchała opowieści Elżbiety. Awantura matki i córki zakończyła się szarpaniną przy windzie. Zapłakana Magda wybrała wreszcie schody i pobiegła do jedynej osoby, która ją rozumiała, do Jacka z Ositnicy.
Elżbieta wyjrzała przez okno. Jacek siedział na murku, obok piaskownicy. A więc Magda liczyła, że wzruszona matka będzie chciała natychmiast poznać wybrańca córki.
– Przecież on próbuje zniszczyć jej życie – Elżbieta podniosła szklankę. – Co robić?
– Jak on wygląda?
– Jak bieda z nędzą. Nigdy nic bym u niego nie kupiła. Ale jest w nim jakaś siła…
– A jednak twoja córka coś kupiła – Mirka westchnęła. – I co? Naprawdę chcesz, żebym pojechała do tej Ositnicy i zorientowała się, kto to jest? A jeżeli okaże się, że to kryształowa postać?
– To niemożliwe. Nawet z takiej odległości widziałam, że jest po prostu piękny. Nie mógł zakochać się w Magdzie, po prostu jej potrzebuje.

Schron atomowy

Magda wróciła po paru godzinach. Rzuciła się na ukochaną zapiekankę i jak mała dziewczynka, która łagodnieje, gdy się naje, opowiedziała matce, jak poznała Jacka. Z chaotycznej opowieści wynikało, że Międzyzdroje były tłoczne, głośne i drogie. Dziewczyny snuły się, robiły sobie zdjęcia. To wspólne miał im zrobić właśnie Jacek, który sprzedawał bilety przy wejściu na molo. – Zdawał dwa razy na Politechnikę Szczecińską, ale zabrakło mu punktów – żarliwie opowiadała Magda.
– Kiedy pomyślałaś, że jesteś zakochana?
– Chyba w piątek. Znalazł dla mnie muszlę, która szumiała pieśń miłości. Tak powiedział.
– Kiczowate.
– Życie w ogóle jest kiczowate. A ten twój wielbiciel, co to przysyła zasuszone kwiatki… To jest dopiero kicz.
Siedziały przytulone do siebie. – Przecież nie możesz mnie tak po prostu zostawić – Elżbieta spróbowała inaczej. – A studia? To nasz wspólny wysiłek. Chcesz to zmarnować?
– Za rok Jacek zda na Politechnikę, ja na Uniwersytet Szczeciński. Jakoś to będzie.
– A gdzie będziecie mieszkać?
– Sprzedam mieszkanie po dziadku i kupię coś w Szczecinie. Najpierw będziemy dojeżdżać do Ositnicy, potem znajdziemy mieszkanie w Szczecinie.
– On wie, że chcesz sprzedać mieszkanie?
– Zawsze mówiłaś, że jest moje. Że mogę zrobić z nim, co zechcę.
– Dobrze. Chciałabym go poznać.
Mirka ucieszyła się, że nie musi jechać do Ositnicy. Choć miała czas, pieniądze i samochód, który Elżbiecie przypominał schron atomowy, to jednak nie wyobrażała sobie wścibskich rozmów w miasteczku.
– Rozpracujemy go przy stole – przyrzekła przyjaciółce. – Zaprosisz go z rodzicami?
– Daj spokój – odpowiedziała Elżbieta. – To jacyś prości ludzie – on traktorzysta, ona pracuje na poczcie. Podobno szczęśliwi, że nie są na bezrobociu. Teraz pewnie po mszy wszystkim opowiadają, jaką to miastową z mieszkaniem ich syn złapał. Ale nie, nie będę ich poniżać.
– A jego chcesz?
– Chcę, żeby zniknął. Ale on nie przepadnie, dopóki Magda będzie zakochana.
– Zakochana? Ona chyba straciła rozum.
– Jak każde brzydkie kaczątko, którym ktoś się zainteresował – powiedziała Elżbieta.

Szczera córeczka

Kolacja miała odbyć się w piątek. Matka i córka nie rozmawiały już na ten temat. Elżbieta była pewna, że chłopak zrobi przy stole coś żałosnego. Była spokojna. Nawet zakochana Magda nie wybaczy śmieszności.
Telefon gonił ją od drzwi. – Tak myślę o tym piątku… – Mirka od razu przeszła do tematu. Elżbieta odłożyła torbę. Na stoliku położyła listy. Rachunek za telefon. Przecież dopiero co był. No i jakiś list.
-… przecież on jest starszy o parę lat – zastanawiała się Mirka. – Ciekawe. To nie jest jego pierwsza dziewczyna. No, a oni w ogóle, wiesz…
– Od tego piątku, kiedy jej się oświadczył, nie wychodzili z łóżka.
– No to szczerą masz córeczkę. Ale powiedz mi, czy…
– Cicho, słuchaj! – Elżbieta prawie krzyczała. Dopiero po paru minutach Mirka zrozumiała, co się stało. W skrzynce Elżbieta znalazła list koślawo zaadresowany do Jacka. Widocznie jego rodzice uznali, że już mieszka u przyszłej żony. W liście rodzice najserdeczniej go prosili, żeby napisał, co powiedzieć Halinie, co to z nią już dawał na zapowiedzi. Całe miasteczko huczy, że Jacek ją z brzuchem zostawił. Oni nie wiedzą, co mówić, więc niech Jacek da znać.
– Z brzuchem. Rozumiesz! Lepiej być nie mogło – zachwycała się Elżbieta.
– Słuchaj, tobie o Magdę chodzi, czy może szkoda ci tego mieszkania po dziadku – burknęła Mirka.
– Wiesz co robić? – zapytała Elżbieta.
Dopiero w połowie drogi do Warszawy Halina wyznała Mirce, że jakieś dwa tygodnie temu udała się do poleconego lekarza w Szczecinie. I w ciąży już nie jest, a czy ojcem był w ogóle Jacek, to ona nawet nie jest pewna.
Zajechały na stację benzynową. Halina była zachwycona samochodem, który widywała w kinie i Mirką z platynowymi włosami. Zjadła dwa ciastka, ze smutkiem przejrzała się w lusterku. Miała czarne, krótkie włosy i wiśniowe paznokcie. Taka nadmorska piękność. – A ten Jacek jakiś dziwny – opowiadała nad kawą. – Jeszcze zdania nie skończyłam, a już powiedział, że jak to jego dziecko, trudno, będzie ślub. No więc, jak się dowiedziałam, że jakąś z Warszawy poznał, pomyślałam, że tak łatwo nie odpuszczę. Moja matka poszła z pretensjami. No i widać się przestraszyli – łyżeczką wyskrobała resztki cukru. – Ale jak pani chce, to ja dzisiaj znowu mogę być w ciąży, choć to kłamstwo okropne.
– Ile chcesz? – zapytała Mirka. Po chwili się dogadały.
Dziewczyna była, na szczęście, bystra. Zrozumiała, o której ma zapukać do drzwi Elżbiety. – Jak w filmie – powtarzała w rozmarzeniu. – Ale pamiętaj, że może na ciebie napaść – ostrzegała Mirka.
– Jacek? – zdziwiła się dziewczyna. – To najlepszy człowiek w miasteczku. Mirka przyglądała się jej uważnie.

Dobrze wyuczona rola

Magda chyba się uspokoiła. Podejrzewała matkę, że zechce ośmieszyć Jacka, tymczasem ona wypytywała o jego plany, chwaliła zaradność. Kobiety promieniały. Tylko Jacek, choć powinien cieszyć się życzliwością Elżbiety, stawał się coraz bardziej markotny.
– Muszę coś powiedzieć – wstał. Mirka wypiła łyk wina. Zapowiadał się ciekawy wieczór. – Magdo, kocham cię i wrócę, kiedy uporządkuję swoje życie – zaczął patetycznie, ale zaraz przerwał, jakby zapomniał dobrze wyuczonej roli.
Jacek nieporadnie opowiadał o Halinie, o dziecku, o ślubie, o tym, że kiedy będzie wiedział, że ono jest bezpieczne, tak, wtedy wróci do Magdy. – Przepraszam – powiedział nie wiadomo do kogo. Magda patrzyła w talerz.
Nikt go nie zatrzymywał.
Minęło pół godziny. Dzwonek. Magda zerwała się. – Przestań – powstrzymała ją Mirka – chyba nie miałby po co wracać?
Mirka i Elżbieta wymieniły spojrzenia. Przecież to ta Halina. Ich tajna broń. Teraz trzeba ją spławić w progu. Już jest do niczego niepotrzebna. Ja to załatwię, taki znak Mirka dała Elżbiecie. Magda siedziała nieruchomo i Mirka zastanawiała się, jak Elżbieta poradzi sobie z dziewczyną przypominającą porzuconą pacynkę.
Dzwonek poganiał niecierpliwie. Mirka postanowiła, że wyprowadzi Halinę do windy. Spławi ją. Ma pieniądze, o co chodzi.
Cisza, potem jakieś głosy, szuranie. Elżbieta zerwała się przerażona. Do pokoju wpadł Jacek. Chciał uderzyć Mirkę? Nie, to był jakiś dziwaczny taniec. Za nimi szła Halina. – Powiedziałam mu, że w zasadzie nie musi się ze mną żenić – wydukała. – To ja już sobie pójdę. Bo ja tak na schodach siedziałam, a tu Jacek schodzi… Starała się nie patrzeć w stronę Mirki.

 

Wydanie: 2000, 28/2000

Kategorie: Przegląd poleca

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy