W natłoku książek ładnych, ale o marnej zawartości merytorycznej czytelnicy poszukują informacji z dobrych źródeł Rozmowa z Andrzejem Nagrabą, z-cą dyrektora ds. handlu i promocji wydawnictwa Wiedza Powszechna – Wiedza Powszechna jest jednym z najbardziej prestiżowych wydawnictw naukowych. Jakie były początki tej oficyny? – Pierwsze broszurki z nadrukiem Wiedza Powszechna ukazały się w l946 r., tak więc za rok będziemy obchodzić 55-lecie. Początkowo była to redakcja w ramach spółdzielni wydawniczej Czytelnik. Jako samodzielne wydawnictwo Wiedza Powszechna zaczęła funkcjonować w 1952 r., ale o kształtowaniu profilu można mówić dopiero od 1956 r. Od tamtego czasu datują się nasze dzisiejsze publikacje: słowniki, poradniki, podręczniki do nauki języka polskiego, słowniki do nauki języków obcych, publikacje encyklopedyczne. Wówczas też zaczęliśmy wydawać nasze pierwsze serie, które przetrwały do dziś m.in. serię literacką „Profile”, „Bibliotekę Wiedzy Historycznej”, „Myśli i Ludzie”. – Jak wydawnictwo przeżyło zmianę ustroju i boom wydawniczy na początku lat 90.? – Lata przełomu nas nie zaskoczyły, mieliśmy silną pozycję na rynku i publikacje przygotowane do druku z dużym wyprzedzeniem. Natomiast ogromne straty przyniósł nam rozkwit piractwa. Jako pierwsze ofiarą piractwa padły słowniki, zwłaszcza angielsko-polski i polsko-angielski oraz niemiecko-polski i polsko-niemiecki, niektóre podręczniki, rozmówki. Niektóre książki były tak dobrze podrabiane, że trudno je było odróżnić od naszych. – Pirackie książki były sprzedawane tylko na bazarach, czy także w księgarniach? – Wszędzie, także w księgarniach. Piraci ukradli nam ogromne pieniądze. Ale też bardzo pomogli w promocji naszej firmy organizowaliśmy na gorąco konferencje telewizyjne i prasowe, pokazywaliśmy, jak odróżnić nasze tytuły od pirackich. W latach późniejszych zjawisko piractwa, na szczęście, zanikło, co spowodował rozwój konkurencji. – Czy z obserwacji wynika, że czytelnik przywiązuje się do nazwy firmy? – Oczywiście. Wprawdzie nasze nakłady spadły, kiedy pojawiła się konkurencja, ale nasz czytelnik pozostał wierny. Kiedy był na rynku jeden słownik, wiadomo było, że nakład 100 tys. egzemplarzy się sprzeda. Teraz słowników jest mnóstwo, do wyboru do koloru. Ich nakłady spadły cztero-, pięciokrotnie. Stawiamy jednak nie na ilość, lecz na jakość, zależy nam, żeby czytelnik nie stracił zaufania do firmy. Czasem sobie żartujemy, że jako jedno z ostatnich wydawnictw państwowych, pewien relikt z epoki, nie możemy zejść poniżej dawnego poziomu. – Jaką wagę Wiedza Powszechna przywiązuje do promocji i reklamy? – Bardzo dużą. Jesteśmy obecni na targach książki, bywamy na imprezach promujących polską książkę zagranicą. – Czy, pana zdaniem, dobra książka sprzeda się bez reklamy i promocji? – W tej chwili bez promocji i reklamy nie da się nic zrobić. Promocja to przecież forma informacji. Żeby czytelnik kupił daną książkę, musi wiedzieć, że ona istnieje. Tym lepsza jest informacja, im więcej pieniędzy wyda się na reklamę. Niestety, nie mamy tak dużych środków na promocję, jak wydawnictwa prywatne. . – Jaką część publikacji Wiedzy Powszechnej zajmują słowniki? – Kiedyś mieliśmy równo podzieloną działalność na pięć segmentów: encyklopedie i słowniki encyklopedyczne, słowniki i podręczniki do nauki języków obcych, podręczniki do nauki języka polskiego dla cudzoziemców oraz książki popularnonaukowe. W latach 90. Te proporcje zostały zachwiane przez konkurencję. Obecnie nasza produkcja zdominowana jest przez słowniki i podręczniki, przede wszystkim angielskie i niemieckie, przy czym najlepiej sprzedają się słowniki podręczne i kieszonkowe. – Ile tytułów wydała Wiedza Powszechna w całej swojej historii? – Nigdy nie byliśmy wielkim wydawnictwem, wydającym po kilkaset tytułów rocznie. Do tej pory wydaliśmy ok. 5 tys. tytułów, w łącznym nakładzie ok. 110 mln egzemplarzy. Od kilku lat utrzymujemy się na poziomie 70-80 tytułów rocznie, wcześniej było ich więcej. W tym roku usiłujemy wrócić do większej liczby, nasz plan obejmuje około stu tytułów. Jednak dzisiaj książki, nie tylko naukowe, sprzedają się wolniej i w mniejszych nakładach. – Czy rynek jest już nasycony tego typu książkami? – Nie w tym problem, jak sądzę, lecz w tym, że odpadło nam kilka grup odbiorców. Przede wszystkim czytelnicy z bibliotek, tak z dużych miast, jak i z małych. Druga grupa, którą straciliśmy, to zubożała inteligencja, dla której kupno książki









