W „Dzienniku” ukazał się wywiad z byłym adwokatem, dziś sędzią Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku, Wiesławem Johannem. Już sam tytuł wywiadu na pierwszy rzut oka wydaje się zdumiewający: „Nigdy nie broniłbym esbeka”. Dziwne to wyznanie adwokata. Ja raz w życiu broniłem byłego esbeka, w związku z czym różne prawicowe szmatławce z upodobaniem nazywają mnie „obrońcą esbeków” lub „ubeków”. Tym ostatnim epitetem obdarzył mnie ostatnio „Fakt”. Nie będę polemizował. Nie będę już po raz setny tłumaczył, że adwokat nie broni esbeka, ubeka, fryzjera, grabarza, kanalarza czy śmieciarza, tylko człowieka. Człowieka, któremu w momencie podjęcia obrony służy domniemanie niewinności, który może popełnił przestępstwo, choć jeszcze winy nikt mu nie dowiódł, może nawet przestępstwo okrutne i odrażające, ale który przecież nie przestał być człowiekiem. Jako człowiek, nawet gdyby był okrutnym i wyrachowanym przestępcą, nie utracił swych ludzkich praw. Wśród nich prawa do obrony. Teraz jest sam na sam z machiną państwowego aparatu. Sam jest już bezbronny, siedzi w areszcie, na rozprawy przywożą go skutego. Przeciw niemu są prokurator, policja, eksperci z rozmaitych laboratoriów. Sąd ma osądzić, czy jest rzeczywiście winny, a jeśli tak, to ma wymierzyć mu sprawiedliwą karę. Obrońca jest mu przydany po to, by pilnował, aby jego prawa były w procesie respektowane. By pilnował, aby niewinny nie został skazany, a jeśli winny, to by wymierzając mu karę, sąd wziął pod uwagę wszystkie okoliczności łagodzące. O to, by wziął pod uwagę okoliczności obciążające, zatroszczyć się musi prokurator. Broniąc mordercę, adwokat wcale nie manifestuje, że zabójstwo to drobiazg, a on sam czuje perwersyjną sympatię do zabójców. Broniąc gwałciciela, wcale nie demonstruje, że zgwałcenie to nic złego, a broniąc pedofila, że pedofilia to sposób na życie jak każdy. Podejmując się obrony esbeka, nie manifestuje sympatii do jego byłej formacji. Mecenas Johann w PRL był prokuratorem. Jak wiadomo – chociażby z opowieści innego PRL-owskiego prokuratora, dziś posła PiS Wassermanna – w PRL prokuratura była w stanie wojny z SB i zajmowała się głównie ochroną opozycjonistów. Nie mogę sobie przypomnieć, kto tych opozycjonistów przed sądem oskarżał, kto żądał dla nich kar, kto pisał apelacje (wtedy nazywało się to rewizje) od wyroków, które wydawały się władzy zbyt łagodne. Jaka instytucja nadzorowała śledztwa prowadzone przez SB? Coś mi chodzi po głowie, że jednak prokuratura, ale może się mylę. Nie wykluczam też, że mimo to mogli być w tej prokuraturze i porządni prokuratorzy, którzy jak mogli, to nie szkodzili, a czasem może nawet pomagali. Ale tak sobie myślę, że jeśli w takiej instytucji jak prokuratura zdarzali się porządni ludzie, to może w SB też się czasem tacy zdarzali? Mecenas Johann wyznaje, że nie broniłby esbeka ani gwałciciela. Dziwny zestaw. To, że wymagający obrony jest esbekiem, można ustalić przy pierwszym spotkaniu, choć nie jestem pewien, czy adwokat powinien przepytywać klienta: „Co pan robił przed 1989 r.?”. Ale teoretycznie jest to możliwe. Widocznie tak robi mecenas Johann. „Byłeś esbekiem – to won!”. A co z prokuratorem sprzed 1989 r.? Broniłby czy nie? Ale skąd mecenas wie, czy proszący o obronę oskarżony o gwałt rzeczywiście go popełnił? A jeśli jest niewinny? A skąd w momencie rozpoczęcia obrony wiadomo, czy nie został on fałszywie oskarżony, czy nie pomyliła się policja? Nawet niewinnie oskarżonego o gwałt mecenas na wszelki wypadek odprawia z kwitkiem? Broniłem kiedyś oskarżonego o zgwałcenie, który okazał się niewinny, a wkrótce znaleziono prawdziwego sprawcę. Broniłem rzekomego pedofila, który miał molestować seksualnie swoje dziecko – okazało się, że wszystko było sfingowane przez jego konkubinę. Broniłem rzekomego sprawcę napadu na kantor. Został nawet prawomocnie skazany, później policja znalazła innego, rzeczywistego sprawcę. Prawdziwym dramatem obrońcy jest skazanie osoby, co do której jest przekonany, że jest niewinna, a której nie udało mu się wybronić. Mecenas tłumaczy: „Adwokatów w mieście jest ośmiuset. Akurat ja nie muszę bronić esbeka”. Sens tego zdania jest taki: ja jestem taki moralny, taki wrażliwy, ja nie bronię gwałcicieli ani esbeków. Niech szukają innych obrońców. Mniej wrażliwych i mniej moralnych ode mnie. A co by było, gdyby wszyscy adwokaci zechcieli być tacy moralni i tacy wrażliwi jak mecenas Johann? W końcu każdy ma prawo dążyć do doskonałości. To co, gdyby wszyscy byli
Tagi:
Jan Widacki









