Zawsze jest pora na Gogola

Zawsze jest pora na Gogola

„Ożenek” po nowemu Niezależnie od tego, jakie mrozy panują w stosunkach między Warszawą a Moskwą, teatr nie ulega antyrosyjskiej histerii. Dość przejrzeć repertuar warszawskich scen, by się przekonać, że zarówno klasyka, jak i nowa dramaturgia rosyjska zachowują w nim ważne miejsce. Dowodzi tego niedawna premiera „Idioty” według Fiodora Dostojewskiego w Teatrze Narodowym (spróbujcie na ten spektakl kupić bilet – marzenie ściętej głowy) czy wizyta niepokornego zespołu z Moskwy, Teatr.doc, w TR Warszawa. Politycy swoje, artyści na szczęście swoje. Teatr ma swój rozum, dlatego Gogol pozostaje u nas wiecznie żywy, a „Rewizor” i „Ożenek” należą do żelaznego repertuaru. Kolejnym tego świadectwem będzie zapowiedziana na 11 marca premiera „Ożenku” w Teatrze 6. Piętro. Reżyseruje Andrzej Bubień, znawca teatru rosyjskiego, ceniony i nagradzany w Rosji, który już wcześniej realizował w tym teatrze „Wujaszka Wanię” Czechowa. „Ożenek” po „Ożenku” Który to już raz na polskiej scenie odbędą się swaty Gogolowskiego Podkolesina? Michał Żebrowski będzie bodaj 101. Podkolesinem po roku 1945. Poprzedników ma więc niemało, a wielu z nich to legendy teatru, by wymienić tylko: Stefana Jaracza (1937), Jana Kurnakowicza (1949), Aleksandra Fogla (1952), Aleksandra Dzwonkowskiego (1961), Wiesława Michnikowskiego (1976), Witolda Pyrkosza (1978), Ignacego Gogolewskiego (1987), Władysława Kowalskiego (1995), Mariana Opanię (1996) i Krzysztofa Gordona (2009). Niezgorsza lista. Ilu tych Podkolesinów było dokładnie, nie wiadomo, nie o wszystkich przedstawieniach, zwłaszcza gościnnych i amatorskich, przetrwały wiadomości, nie wszystkie też odnotowuje rejestr premier w internetowej Encyklopedii Teatru Polskiego. Z całą pewnością nie można w nim znaleźć spektaklu dyplomowego krakowskiej PWST, który reżyserował i w którym grał Podkolesina Olgierd Łukaszewicz. Konwencja tego wystawienia była cyrkowa. Kiedy po wielu latach Łukaszewicz zobaczył teatr z Leningradu, grający „Ożenek” w stylu cyrkowym, miał satysfakcję, że był pierwszy, bo tak grał już w roku 1968. „Wtedy – wspominał aktor – kiedy wpadłem na taki pomysł, to było dość świeże i odważne. W wystawieniach »Ożenku« odtwarzano raczej realia rosyjskie”. Na polskie sceny „Ożenek” trafił stosunkowo późno. Poprzedziły go dość częste inscenizacje „Rewizora”, który cieszył się zasłużenie opinią komedii z aspiracjami. Toteż w latach 1850-1939 wystawiono go w polskich teatrach ponad 90 razy. Musiało minąć 60 lat od premiery „Rewizora”, aby doszło do realizacji „Ożenku”. Miało to miejsce w warszawskim Teatrze Małym (filharmonii) 1 lutego 1911 r. (a więc 70 lat po prapremierze petersburskiej z 1842 r.), w tłumaczeniu Bolesława Gorczyńskiego. Spektakl mimo dość miłego przyjęcia zagrano zaledwie trzy razy. „Przedstawienie to poza doskonałą zabawą widowni – pisał Stanisław Dąbrowski – nie znalazło zbyt wielkiego uznania i zrozumienia. Prasa zdecydowała, że z tak słabego, wątłego materiału mógł jedynie tak wielki pisarz jak Gogol utworzyć wielką kreację”. Dopiero później okazało się, że „Ożenek” ma niepospolite walory i stanowi dla aktorów szczególnie łakomy kąsek. Galeria żałosnych kretynów Początkowo wiodło się „Ożenkowi” nieszczególnie. Kolejna premiera we Lwowie pod tytułem „Swaty”, w tłumaczeniu Czesława Babickiego, również grana była ledwie trzy razy (1913). Rok później wystawiona w Krakowie poszła cztery razy, pokazywana zresztą łącznie z „Graczami”. Recenzent krakowskiego „Czasu” dostrzegł odmienność satyry Gogolowskiej od zachodnioeuropejskiej i tym tłumaczył chłód, z jakim polska publiczność odbierała utwór. Zmianę opinii przynosi dopiero premiera w warszawskim Ateneum (1937), w której w roli Podkolesina wystąpił sam Stefan Jaracz, dysponujący nowym przekładem Juliana Tuwima. To po niej Tadeusz Boy-Żeleński wskazał, na czym polega teatralna siła „Ożenku”: „Niepodobna by wymarzyć pełniejszej galerii żałosnych kretynów. I w tym leży niesamowita oryginalność tej komedii. Nic a nic nierobiącej sobie z tradycyjnych teatralnych kanonów”. Bo jest nie do pomyślenia, aby w komedii tego typu przedmałżeńskie targi kończyły się ucieczką pana młodego tuż przed ceremonią zaślubin. I to przez okno! Bez kapelusza! W tradycyjnej komedii omyłek czy, jak pisze Boy, „farsie małżeńskiej” na koniec dochodziło do szczęśliwego rozwiązania. A u Gogola – przeciwnie, wszystko kończy się klapą. Tego nie mogła znieść petersburska publiczność. Satyra odsłaniała swoją podszewkę groteski, zaskakując widzów ostrością satyry i rezygnacją z pogodnego finału. Nieco

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2017, 2017

Kategorie: Kultura