Żeby kogoś zapalić, trzeba samemu płonąć

Żeby kogoś zapalić, trzeba samemu płonąć

Urszula Grabowska, luty 2016; Premiera filmu Sprawiedliwy Autor zdjêcia: Baranowski / AKPA

W układzie mąż-aktorka-film zawsze ktoś cierpi Urszula Grabowska – aktorka filmowa i teatralna We „Wspomnieniu lata” grasz pełne emocji sceny z twoim filmowym synem, w którego wcielił się debiutujący Max Jastrzębski. Matkowałaś mu poza ekranem? – Musiałam być czujna, żeby tego nie robić. Od kiedy tylko się poznaliśmy, mimo różnicy doświadczeń i lat, opieraliśmy się na relacji partnerskiej, bardzo szczerej, otwartej. Nie mogłam wchodzić w rolę matki poza planem, bo nasza filmowa relacja była pokomplikowana, a postać, którą grałam, jako matka popełniała wobec syna sporo błędów. Kamera zarejestrowała go w ciekawym momencie życia – na etapie przełomu, dziecka na progu dorosłości. Sama masz syna w podobnym wieku. – Mój syn jest młodszy o dwa lata, ale dzięki niemu miałam dużą świadomość tego, w jakim okresie życia jest Max. Wiedziałam, co może być dla niego ważne. Jednak podeszłam do niego z ciekawością nie tylko jako do nastolatka, ale przede wszystkim człowieka. W odróżnieniu od mojego syna Max wcale nie jest tak otwarty, trzeba do niego dotrzeć. To był niezwykle intrygujący proces. Twój syn był z tobą na planie? – Raz jeden go zabrałam, kiedy kręciliśmy plener w Częstochowie. Odtwarzaliśmy akurat wygląd ulicy z lat 70. – jeździły nią samochody i autobusy, których już nie ma, więc dla chłopaków to była atrakcja. Właśnie wtedy się poznali. Na początku byli wobec siebie ostrożni i nieufni. Ostatecznie dogadali się? – Tak, z tym nie było problemu, natomiast coś nieplanowanego stało się na Warszawskim Festiwalu Filmowym, kiedy zabrałam syna na premierę. Był zaszokowany matką, którą zobaczył na ekranie. Nie spodziewał się, że mogę być kimś tak niedobrym. A ja nie przewidziałam, że moje dziecko, mimo świadomości fikcji, oglądając film, tak osobiście będzie na mnie patrzyło. Nie przyjął też zbyt dobrze mojego wyrazu twarzy na ekranie, często złośliwego. Podczas jakiegoś domowego zgrzytu Antoni wytknął mi, że mam takie same oczy jak na filmie. Zabolało cię to? – Antoni jest inteligentnym chłopakiem, zresztą robi się z niego świetny facet. Ale mówimy o Antku sprzed ponad dwóch lat. Miał świadomość tego, jaki zawód wykonuję, wiedział, że udaję kogoś innego na ekranie. Ale okazało się, że czym innym jest wiedzieć, a czym innym doświadczyć. Seans zrobił na nim piorunujące wrażenie. Może to dlatego, że dotąd grałaś raczej postacie, których intencje i moralność nie budziły wątpliwości? – Tak też może być, ten akurat film jest opowiadany z perspektywy dziecka. Patrzymy na wydarzenia z punktu widzenia dojrzewającego chłopaka, kiedy zmysły są niezwykle wyostrzone. My we „Wspomnieniu lata” proponujemy skalę emocji, która na potrzeby filmu została wyolbrzymiona. Sytuacja filmowego dziecka jest nie do pozazdroszczenia: ojciec na emigracji, matka przeżywa niespełniony romans, chłopiec dojrzewa. – Ten film działa na ciebie, bo jak każda dobra historia jest oparty nie na doraźnych problemach, tylko na uniwersalnych, wspólnych dla wszystkich, niezależnie od czasów, w których przyszło nam dojrzewać. Ja jednak widzę pewne różnice między bohaterami wtedy a dziś. Teraz mamy przynajmniej iluzję pozostawania w ciągłym kontakcie, poprzez komórki, Skype’a i inne narzędzia komunikacji. Możemy się kontaktować z bliskimi codziennie. W latach 70., kiedy toczy się akcja filmu, na telefon od męża na saksach wyczekiwało się tygodniami, a połączenie było tak drogie, że trwało maksymalnie kilka minut. Doskonale pamiętam z dzieciństwa w latach 80., jak w bloku telefon miała jedna sąsiadka, do której, dzięki jej uprzejmości i jedynie w ważnych sprawach, biegało się dzwonić. Na własny telefon czekało się jak na zbawienie, był obietnicą lepszych czasów, łatwiejszego życia. Adam Guziński, reżyser i scenarzysta, umiejscowił akcję w tamtym czasie, aby m.in. uwypuklić to poczucie osamotnienia. Dla ciebie ten film również stał się konfrontacją z własną przeszłością? – Myślałam o wielu sprawach, których nie zauważałam jako dziecko, choćby o patriarchacie, tak żywym i silnym w czasie mojej młodości. Wtedy najczęściej to ojciec zarabiał na utrzymanie rodziny, matka zajmowała się domem. W związku z tym mężczyzna był często nieobecny. Mnie uderzyło, że filmowy ojciec był nieobecny zupełnie. Istniał w świadomości zwłaszcza syna, był żywy w jego tęsknocie, ale brakowało go w codzienności. Dzisiaj

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2019, 2019

Kategorie: Kultura