Chuligani zdemolowali Stare Miasto, choć wszyscy wiedzieli, że tam się wybierają. Ani min. Dorn, ani włodarze Warszawy nie poczuwają się do winy Mieliśmy w Warszawie bitwę. Po ostatniej ligowej kolejce, w nocy z soboty na niedzielę kilka tysięcy młodych ludzi przyszło na Stare Miasto świętować mistrzostwo Legii. Bilans jest taki: 231 zatrzymanych chuliganów, 54 rannych policjantów. Chuligani zdemolowali 63 autobusy i dziewięć tramwajów, wybijali witryny sklepów i restauracji, niszczyli kawiarniane ogródki. Straty idą w setki tysięcy złotych. Dzień później zaczęła się pokazówka. „Mój rząd rozprawi się z chuliganami”, ogłosił na łamach „Dziennika” premier Kazimierz Marcinkiewicz. „Zero tolerancji dla pseudokibiców”, oświadczył w tymże „Dzienniku” dzień później Zbigniew Ziobro. A Ludwik Dorn zapowiedział „koniec pobłażania”. Mamy więc krzyk decydentów i zapowiedzi rozprawienia się z chuliganami. Pytanie, czy za tym krzykiem kryje się rzeczywista chęć rozwiązania problemu, czy pragnienie odwrócenia uwagi od własnej nieudolności. Wszyscy wiedzieli O tym, że w noc z soboty na niedzielę może być w Warszawie gorąco, wiedział każdy, kto wiedzieć chciał. Wiedziała o tym Legia, która na mecz z Wisłą specjalnie się przygotowała. Jak mówił prezes klubu, Piotr Zygo, 70% wpływów z biletów przeznaczono na działania mające zapewnić bezpieczeństwo na trybunach. Porządku strzegli ochroniarze, a także sami kibice. Mecz obył się bez burd, kibice, przeciwnie niż w Zabrzu i Krakowie, po ostatnim gwizdku nie wybiegli na boisko. Na stadionie Legii sytuacja była opanowana. A na ulicach Warszawy? Wszyscy wiedzieli, że po meczu coś może się zdarzyć. „Gazeta Wyborcza” z 13 maja, więc w dniu meczu, pisała w tytule: „Nawet 20 tys. kibiców może w sobotnią noc świętować na Starówce. Czy znów zdemolują miasto?”. „Jesteśmy przygotowani. Zrobimy wszystko, by zapewnić bezpieczeństwo kibicom i mieszkańcom Starego Miasta”, odpowiadał na te wątpliwości Mariusz Sokołowski, rzecznik stołecznej policji. A co z tego wyszło? O tym mówią sami restauratorzy. „Do godz. 1 w nocy nie widziałem ani jednego umundurowanego policjanta. A na 997 dzwoniliśmy już od 21”, mówił „Gazecie Wyborczej” Tomasz Wanic, właściciel pubu Królewski na placu Zamkowym. Z kolei Andrzej Dyszczak, właściciel klubu na Starówce, na pytanie „Życia Warszawy”, jak ocenia sobotnią akcję sił porządkowych, odpowiadał: „Jedna wielka porażka. Cały wieczór ich nie było. Ukrywali się w nyskach przy Długiej. Wyszli o 1 w nocy, gdy już trwała zadyma. A kibole zbierali się parę godzin!”. Podobnie opowiadał Zbigniew Korcyk, właściciel kawiarni Literatka: „W sytuacji bezpośredniego zagrożenia zostaliśmy sami. Policja nie reagowała na nasze wezwania, nie można też było liczyć na straż miejską, a nawet opłacaną firmę ochroniarską. W desperacji wybiegłem na Senatorską, zaczepiłem przypadkowego policjanta i usłyszałem: pana lokal, pana problem”. Wyposażeni w tarcze i hełmy policjanci wkroczyli na plac Zamkowy dopiero po godz. 1 w nocy. Tłum był już pijany i rozzuchwalony. Miał już wodzirejów. I przywitał policjantów kamieniami. Co powiedział Dorn? Dzień później przedstawiciele MSWiA i policji mówili, że odnieśli sukces. „Nie mam akcji policji nic do zarzucenia”, mówił Ludwik Dorn. I dodawał: „Restauratorzy mocno przesadzili w szacunkach strat. Media pokazywały nieustannie ten sam stos połamanych krzesełek”. Jednocześnie rządzący próbowali obarczyć winą za burdy na Starówce Legię. Do tego chóru dołączył się PiS-owski komisarz Warszawy, Mirosław Kochalski, który zażądał zamknięcia stadionu Legii na sześć miesięcy. „Może jeśli przez sześć miesięcy nikt nie będzie mógł wejść na stadion, chuligani się opamiętają”, mówił. Ziobro zaś o burdy oskarżał… opozycję. Twierdził, że sprawę rozwiązałyby sądy 24-godzinne, ale opozycja w Sejmie blokuje ustawę o ich powołaniu. Natomiast minister Dorn zapowiedział, iż skieruje do uzgodnień międzyresortowych projekt zmian w przepisach o imprezach masowych. „Dzięki niemu można będzie egzekwować zakaz wstępu na stadion dla chuliganów. Osoby objęte zakazem będą miały obowiązek meldowania się na policji podczas meczów”, mówił. Dorn mówił z zapałem, szkoda tylko, że nie wiedział, iż wyważa otwarte drzwi. Otóż w Polsce już 22 sierpnia 1997 r. uchwalono ustawę o bezpieczeństwie imprez masowych. A jej paragraf 22 mówi wyraźnie: „W razie ukarania za wykroczenia (…),
Tagi:
Robert Walenciak