Kim jest: paranoikiem, opętanym szkodliwą manią, czy człowiekiem do głębi zdesperowanym tym, że niełaskawe życie odebrało mu wszystko, co potrafił ukochać? Gdziekolwiek zajdzie się w tej sprawie: do sądów, przychodni czy urzędów, pracownicy uśmiechają się znacząco i wyciągają z biurek teczki pękate od pism odsyłanych z województwa i stolicy, i zaopatrzonych w adnotację: “Do wyjaśnienia i poinformowania o sposobie załatwienia sprawy”. Zawartość teczek to zwykłe, ze szkolnego zeszytu wyrwane kartki, pokryte drobnym, nieporządnym i nieporadnym pismem. Jedna z kopert zaadresowana “Do ronk własnych prymasa Józefa Glempa”, inna do “Prezydium Sejmu i Senatu RP w Warszawie”. “W dniu 14 września 1999 r. córka moja poszła jak zwykle do szkoły. Nie minęła godzina, gdy koleżanka, z którą siedziała, przybiegła do mnie, że Jola strasznie płacze, woła ratunku, nauczycielki nie wiedzą, co robić, a przed szkołą stoi samochód policyjny, którym ma być przewieziona do domu dziecka. Poleciałem tam, ale dziecka już nie było. W sprawie tej składałem bezskuteczne zażalenia do odnośnych władz, apelacje do sądu rodzinnego i opiekuńczego. Sędzina była mi przeciwna i oparła się wyłącznie na zeznaniach mojej siostrzenicy, z którą jestem skłócony o majątek i opinii, pożal się Boże, pani psycholog, która badała Jolę na zlecenie sądu. To badanie trwało dokładnie 12 minut: 5 mnie, a 7 dziecka… Dlatego domagam się apelacji”. Matka poszła sobie Nie jest ważna nazwa miejscowości, w której rozgrywają się wydarzenia ani prawdziwe nazwiska bohaterów. Nie chodzi też o polemikę z wyrokiem sądu, który ograniczył władzę rodzicielską Kazimierzowi Krokowi i nakazał umieszczenie małoletniej Jolanty Krok w Państwowym Domu Dziecka w Szebniach k. Jasła. Zamiar polega na przedstawieniu wydarzeń tak, jak one się działy od czasu, kiedy ze związku K. Kroka z niejaką Elżbietą W. przyszło na świat dziecko, dziś 10-letnie. Wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi! Kazek żył z Elką na kocią łapę przez kilka lat. Żyli ani gorzej, ani lepiej niż inni, on pracował w rafinerii w Jedliczu, ona próbowała coś robić w polu. Fakt, że oboje lubili czasem zajrzeć do kieliszka, więc i do burd dochodziło, ale nie do takich, żeby sąsiedzi interweniowali, czy przyjeżdżała policja… W dwa miesiące po urodzeniu córeczki Elżbieta W. zostawiła ją “na chwilę” pod opieką sąsiadki, sama zaś poszła, skąd przyszła. Dziesięć miesięcy trwały formalności związane z umieszczeniem Joli w Domu Małego Dziecka w Stalowej Woli; pracujący na trzy zmiany ojciec nie mógł jej zapewnić należytej opieki. Ale w Stalowej Woli bywał co niedzielę i nie chciał nawet słyszeć o zrzeczeniu się praw rodzicielskich. Z roku 1993 pochodzi opinia opiekunki, siostry zakonnej: “Dziecko umysłowo rozwija się z niewielkim opóźnieniem, jest nadpobudliwe, nie obserwuję objawów choroby sierocej. Jest samodzielne i, naszym zdaniem, szybko może wyrównać braki w rozwoju, jeżeli będzie miało kogoś bliskiego, wyłącznie dla siebie (może rodzonego ojca?). Natrętnie domaga się zainteresowania, miłości”. Za staraniem ojca i zgodnie z sugestią kuratora sądowego Jola została przeniesiona do domu dziecka opodal swej rodzinnej miejscowości. W lutym 1994 roku jej nowi wychowawcy wydali zaświadczenie, które zainteresowany powielił w dziesiątkach egzemplarzy: “Kazimierz Krok wykazuje duże zainteresowanie córką, prawie co dzień ją odwiedza, przynosi zabawki, słodycze i owoce z własnego sadu, zasięga informacji o stanie zdrowia córeczki i o jej zachowaniu”. Dla sądu była to jedna z wielu podobnych spraw, dla Kazimierza Kroka – handicap; zwolniony z rafinerii, pozostawał przez dłuższy czas na zasiłku chorobowym, potem przyznano mu rentę i – co najważniejsze – sądowym postanowieniem córkę! Brał na nią zasiłki: rodzinny i pielęgnacyjny; samotny ojciec wychowujący dziecko. Życie powycierane na łokciach Po odejściu konkubiny Kazimierz Krok zarobił w rodzinnej miejscowości na opinię paskudną. Niemłody już, a wciąż samotny mężczyzna, z obfitym, nie strzyżonym zarostem i niespokojnie biegającymi oczami, wzywany jest do dobicia rannego lub chorego zwierzęcia w gospodarstwie. Łatwiej wymawia słowo k… niż dzień dobry. Gdy był małym chłopcem, niektóre jego zachowania, twierdzą sąsiedzi, były inne niż u rówieśników, mogły świadczyć o lekkim psychicznym niedorozwoju. Nie, nie chodził po lekarzach, nie trzeba było, skończył szkołę zawodową i przyjął się do pracy: według
Tagi:
Teresa Ginalska









