Zgroza

Zapiski polityczne

W prasie straszne zamieszanie, uwielokrotniane przez rozgłośnie radiowe. Oto ogłoszono, iż blisko połowa Polaków ceni sobie nieboszczkę PRL i wolałaby żyć w tamtym ustroju. Biedne pismaki nie mogą zrozumieć, że wielu milionom ludzi III RP spadła na głowy jak kara boża za niepopełnione grzechy. Oficjalnie ponad 3 mln, a w praktyce, jeśli doliczyć wieś, 5 mln ludzi jest bez pracy i co gorsza, ze słabą nadzieją na znalezienie kiedykolwiek godziwych, normalnych źródeł zarobkowania. Gdybyż tylko to. Inne miliony obywateli III RP nie mają pewności spokojnego mieszkania dla siebie i dla rodziny, gdyż grozi im, już zaraz, pełne uwolnienie czynszów mieszkaniowych, co sprawi, że kolejne setki tysięcy rodzin mogą się znaleźć w katastrofalnej sytuacji życiowej. Pismaki też nie mają się szczególnie dobrze, gdyż poza wąskim gronem elit dziennikarskich, nie zawsze to słowo w odniesieniu do różnych redaktorów jest usprawiedliwione, otóż poza tym gronem szara brać pismacka to zawodowy proletariat, traktowany przez wydawców jak woły robocze i skłaniany do publikowania tego, co chce właściciel pisma, a nie co by się marzyło ambitnemu autorowi. Dawniej też nie było pod tym względem łatwo i proletariat pismacki zawsze istniał i cierpiał upośledzenie, ale o tym łatwo się zapomina.
Trzeba niestety z goryczą przyznać, że nasz wielki zryw niepodległościowy prócz niewątpliwych sukcesów poniósł także dość przeraźliwe porażki na wielu polach, w licznych dziedzinach i jeśli nawet trafimy wreszcie do tej wymarzonej Unii Europejskiej, to życie zwykłych Polaków będzie nadal szare.
Śmieszny krzyk podnoszą teraz jacyś nieudacznicy polityczni domagający się zakazu pracy we władzach Unii dla obecnych negocjatorów, bo to niby ma ich zachęcać do popierania idei akcesji, ta perspektywa otrzymania dobrych posad. Głuptaki szanowne, zrozumcie, zanim zaczniecie proponować kolejne idiotyzmy, że na arenie międzynarodowej bardzo ważne jest przed podjęciem odpowiedniej pracy zdobycie nie tylko doświadczeń ściśle zawodowych, profesjonalnych, lecz także obycie w stosownych układach personalnych, czyli zawarcie właściwych znajomości czy nawet przyjaźni i uzyskanie sporego własnego autorytetu politycznego i zawodowego.
Zapłaciliśmy już wielką, kto wie, czy nie olbrzymią cenę za gromadę całkowicie niewykwalifikowanych osobników, wysyłanych w formie premii za wierną służbą na rozmaite stanowiska dyplomatyczne. Miałem możność odcierpienia tego na własnej skórze. Zajmowałem wtedy jedno z bardzo wysokich stanowisk w państwie, a mimo to głupota i złośliwość wielu urzędników dyplomatycznych – ambasadorów nie wyłączając z tej listy niesławy – dotknęła mnie wiele razy bardzo boleśnie. Pocieszano mnie, że trzeba poczekać, aż dorosną nowe kadry. Długo to trwało. Dopiero teraz gdy biorę udział w „przesłuchiwaniu” kandydatów na ambasadorów, jako członek Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu RP, widzę przed sobą ludzi mających jakiś własny, nieraz bardzo poważny dorobek zawodowy, ale opozycja skacze już ministrowi do gardła, że popiera wyłącznie ludzi z MSZ. Popiera i ma rację. Na arenie międzynarodowej mają pracować – jeśli państwo nasze ma mieć z ich pracy korzyści – osoby doświadczone i w pełni wykwalifikowane zawodowo. Republika kolesiów musi odejść do historii i nie ma co dłużej wspominać uroków minionego, czyli świadomego popierania braku kompetencji i braku elementarnej uczciwości.
Myślę zatem, że trzeba „odczepić się” od kwestii nominacji na zagraniczne stanowiska, bo to wcale nie jest troska o dobro Rzeczypospolitej, lecz zwyczajna głupota i zawiść.
Warto natomiast, aby ten, kto powinien, zabrał się za rozliczenie byłego kierownictwa Urzędu Ochrony Państwa za te nominacje na stanowiska w tym skompromitowanym w przeszłości, ale mimo to nadal ważnym urzędzie o zmienionej nazwie, lecz mającym spore znaczenie w pomyślnym istnieniu naszego państwa.
W poprzednim numerze „Przeglądu” ukazał się artykuł omawiający przecieki z raportu, który jest ponoć tajny i dotyczy skandalicznych stosunków w zakresie powoływania na stanowiska oficerów UOP. Najbardziej zbulwersowały mnie informacje o dwutygodniowych, a potem nawet dziesięciodniowych kursach przygotowawczych na oficerskie stanowiska w tej służbie. Kiedyś, bardzo dawno temu, przypadek sprawił, że dane mi było osobiście zredagować i podpisać wniosek o szybkie zamknięcie szkoły im. Teodora Duracza przygotowującej kadrę prokuratorsko-sędziowską dla naszego wymiaru sprawiedliwości. W pamiętniku, jeśli go zdążę napisać ciągle zabiegany wokół współczesności, przedstawię okoliczności tej jednej z pierwszych jaskółek końca epoki stalinowskiej w polskim sądownictwie, czyli likwidacji szkoły Duracza, której absolwenci mają wiele grzechów na sumieniu. Teraz z tym większym zdumieniem czytam o wyczynach rządu AWS-UW, za którego sprawą kwalifikacje zawodowe, zostały sprowadzone do absurdu, gdyż u Duracza nawet w najgorszym okresie nauka trwała dość długie miesiące. Ludzie AWS uznali, że wystarczą dni do zdobycia pożądanej wiedzy na stanowiskach oficerskich.
Szybkość nominacji, czyli błyskawiczne awanse, powoływanie do kadry oficerów UOP ludzi niepełnosprawnych fizycznie bądź umysłowo, te wszystkie teraz ujawnione fakty wołają o prokuratora i sędziego. Trudno byłoby zrozumieć puszczenie płazem tych wszystkich nieprawości, jakich się dopuszczono za rządów prawicy.
W tym samym numerze „Przeglądu” jest znowu opowieść zasługująca na zakończenie przed sądem i prokuratorem. Oto pewna pani z AWS doprowadziła nad brzeg katastrofy świetne zakłady Zelmer i zarobiła w tym samym czasie jako dyrektorka tej gnojonej firmy blisko 2 mln zł, nadal też pobiera z tytułu choroby solidne uposażenie. Zgroza. Można to słowo powtórzyć w każdej opisanej tu sprawie.

31 lipca 2002 r.

 

Wydanie: 2002, 31/2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy