Udało nam się uniknąć bezwzględnego spadku poziomu produkcji, czyli recesji, ale dotknął nas kryzys. Co gorsza, pogłębia się on jeszcze bardziej Są granice śmieszności, których nie należy przekraczać w ogóle, a już w szczególności w polityce. Dlatego też zdumiewać musi wypowiedź premiera Donalda Tuska, gdy stwierdza: „Sposób uporania się z kryzysem jest imponujący, we wszystkich stolicach Europy, gdzie pojawiają się polscy przedstawiciele, pierwsze zdanie to pytanie, jak wy to robicie. I słowa uznania…”. Otóż dużo jeżdżę, nie tylko po Europie, i zaręczam, że słychać tam również inne pytania ŕ propos tego, co się w Polsce dzieje. A także odnośnie do tego, co robić powinniśmy, a czego niestety rząd nie robi. Ku przestrodze zatem przytoczę też inny komentarz, jaki pojawił się niedawno na moim blogu (www.wedrujacyswiat.pl): „Wychodzi na to, że miał Pan stuprocentową rację, ostrzegając rok temu rząd przed nadmiernym zbijaniem deficytu, bo tak naprawdę spowoduje to większą dziurę w budżecie, niż się wszystkim wydaje. Powiem szczerze – obawiam się chwili, gdy przywódcy krajów UE zrobią sobie wspólne zdjęcie przed wielką zieloną mapą kontynentu, na której będzie tylko jedna czerwona „wyspa” – Polska”. Kto zatem ma rację? Premier czy internauta? Druga Grecja czy druga Tajlandia? Ludziom już wmówiono, że „nie mają alternatywy” przed 20 laty, gdy narzucono społeczeństwu tzw. szokową terapię z wszystkimi jej ułomnościami koncepcyjnymi i realizacyjnymi. Kosztowało nas to bardzo wiele, dobrych skutków zaś przyniosło bardzo mało. Tamto kłamstwo umożliwiło przeforsowanie dewastującego planu gospodarczego, czego negatywne następstwa odczuwane są do dzisiaj. Teraz ponownie rządowa propaganda i jej medialni poplecznicy imputują, że „nie macie alternatywy”, czyli Platforma Obywatelska albo jeszcze gorzej. Otóż z pewnością są rozmaite możliwości wyborów, także politycznych. Najlepiej pójść do przodu zgodnie ze zdrowym rozsądkiem i ogólnospołecznym interesem, wchodząc na drogę szybkiego i zrównoważonego rozwoju, którą już kiedyś kroczyliśmy. (Jak to zrobić, pisałem na tych łamach 21 marca w artykule „Jak wrócić na ścieżkę wzrostu”). Natomiast bardzo źle byłoby kontynuować obecną, błędną i szkodliwą politykę i z czasem stanąć w obliczu innej alternatywy: druga Grecja czy druga Tajlandia albo nawet Kirgistan. Państwo jest słabe, bo niestety udało się nadwiślańskiemu neoliberalizmowi je nadwyrężyć. Kiedy dysfunkcjonalny okazuje się tak rynek, jak i demokracja, to rzeczywistość uciekać się może do kryterium ulicy i siły, czego doświadczają inni. Jak będzie u nas, czas pokaże. A tu rząd wychwala swą politykę gospodarczą i zmanipulowana mediami opinia publiczna daje sobie wmówić, że w Polsce jest nie tylko dobrze, ale wręcz najlepiej w Europie. Jako główny argument przytacza się fakt, że oto w minionym roku wszędzie spadła produkcja, a u nas nie. Mieć szczęście Tak się szczęśliwie złożyło, że o ile w Polsce produkt krajowy brutto (PKB) zwiększył się o śladowe 1,7% (choć sądzę, że GUS wkrótce zweryfikuje to in minus), to w krajach UE i u innych naszych sąsiadów odnotowano bezwzględny spadek produkcji. Stało się tak jednak bez jakiegokolwiek na to wpływu rządu, który – zgodnie z przyświecającą mu neoliberalną doktryną – nic szczególnego nie robił, tylko czekał, licząc na to, że przez rozlewające się fale światowego kryzysu przejedzie niejako „na gapę”. Co gorsza, dalej żyje w tej ułudzie, ale zanim pokażę, co z tego wynika, spójrzmy wpierw na dwa inne, zasadnicze wątki. Po pierwsze, mizerny bo mizerny, ale wzrost produkcji odnotowany w zeszłym roku wynika przede wszystkim z pozytywnej inercji wywołanej dynamiką poprzednich okresów, niejako siłą rozpędu. Szczęśliwie udało się nie wejść w fazę recesji również dlatego, że nasza gospodarka wciąż w małym stopniu zorientowana jest na popyt zewnętrzny, czyli na eksport. Choć na długą metę nam to nie sprzyja, to w krótkim okresie pomogło, bo polski handel zagraniczny w stosunku do PKB jest około dwukrotnie mniejszy niż np. na Węgrzech. Ponadto jest on strukturalnie bardziej zdywersyfikowany w porównaniu z sąsiednią Słowacją (duże uzależnienie od eksportu produktów przemysłu motoryzacyjnego) czy dalekim Tajwanem (ogromny udział przemysłu elektronicznego). A to właśnie te przemysły zostały najbardziej dotknięte recesją i ograniczeniem importu krajów bogatych. Innymi słowy, relatywnie mniejsze niż gdzie indziej znaczenie polskiego eksportu uratowało nas przed głębszym spadkiem produkcji. I na to nałożył się dodatkowy czynnik, też
Tagi:
Grzegorz W. Kołodko









