Zimowe lęgi

Zimowe lęgi

Ptaki muszą wycelować z kluciem w bardzo konkretny moment – kiedy mają największą obfitość pokarmu dla siebie

Tydzień przed publikacją tego artykułu, przy porannym karmieniu ptaków, spotkałem kowaliki. Swoje charakterystyczne łit, łit, łit wyśpiewują już prawie od miesiąca. Po wzajemnej gonitwie odwiedziły dziuplę. Jaj z tego nie będzie, w każdym razie nie w tej dziupli, bo ona należy do szpaków, które eksmitują mniejszych lokatorów, nim te zamurują wejście. To coroczny spektakl, oba gatunki przystępują do lęgów w podobnym czasie, czyli wiosną. Ale już teraz trwają umizgi. Gdy słońce mocniej świeci, śpiewają również inne ptaki, najczęściej sikory. Od dwóch-trzech tygodni także dzięcioły czarne dają o sobie znać, intensywnie bębniąc. Dzięcioł duży gra zaś na uschniętej olsze. Ale i one z właściwymi godami jeszcze się wstrzymają. Takie wczesne zaloty dają czas pannom na wydaniu, bo to one wybierają partnerów, czyli najlepszego ojca dla swoich jaj. Chłopak, który przy minus 10 st. C potrafi pięknie i donośnie zaśpiewać, to obiecujący materiał na tatę. Ale dziś o twardzielach, którzy w zimowej aurze siadają na jajach.

Kruk krukowi

Moi ulubieńcy, kruki, już wykonują podniebne akrobacje, godne najlepszego air show. W ich trakcie ptaki kręcą beczki, latają do góry podwoziem, wspólnie wzlatują i pikują. Ktoś powie, że takie rzeczy widywał też o innych porach roku. Sama prawda, kruki to wyjątkowo inteligentne bestie, stąd skłonność do zabawy, podobnie jak u ludzi. Krucze swawole są wyjątkowo demokratyczne, uczestniczą w nich ptaki bez względu na wiek i płeć, a rozrywka nie ogranicza się do współmałżonków. Niemniej jednak igraszki te są elementem toków, więc zimą wyjątkowo często możemy je obserwować u sparowanych ptaków. Kruki i tym nas przypominają, lubimy taniec, pląsamy przy różnych okazjach, niekoniecznie z partnerem czy małżonką. Ale patrząc na parkiet, bez problemu wskażemy, która z tańczących par stanowi tandem i poza nim. U kruków jest to o tyle łatwe, że są terytorialne. Jeśli jakaś para zajmuje dane miejsce i widzimy ją podczas akrobacji, najpewniej to małżonkowie, chociaż czasem również ptaki zaprzyjaźnione, z sąsiedniego terytorium. Albo takie, które nie mają własnego rewiru, ale wówczas zwykle jest to większa gromada. Najciekawsze pokazy lotnicze obserwowałem właśnie w wykonaniu takiej kruczej bandy (wyrostki działają trochę jak młodociany gang uliczny), lecz zawsze szybciej bije mi serce, gdy widzę znajome ptaki.

Moi kruczy sąsiedzi gniazdują za rzeką, w tym roku nie zaszczycili mnie pokazami, czego nie mogę im darować. Od kilku dni widuję tylko jednego ptaka, to znaczy, że drugi siedzi na jajach. Wcześnie, nawet jak na kruki, więc nie mogę wykluczyć, że ten drugi nie żyje, ale jakoś nie wydaje mi się. Kruki składają jaja zwykle pod koniec lutego, ale klimat wariuje, może przesuwają kalendarz lęgów, tak jak inne gatunki? U dużych ptaków zmiany zwykle zachodzą wolniej, zresztą mimo wcześniejszych godów mniejsze gatunki i tak nie nadążają za owadami, te z kolei ledwo gonią coraz wcześniejszą wiosnę.

W pierwszej chwili może nam się wydawać, że coś z krukami jest nie tak – nie lepiej z jajami zaczekać, aż zrobi się ciepło? My zimą raczej nie umizgujemy się do wybranej osoby pod gołym niebem, ale to typowo ludzki punkt widzenia, który często przenosimy na inne zwierzęta. Ptaki muszą wycelować z kluciem w bardzo konkretny moment – kiedy mają największą obfitość pokarmu dla siebie. Wszak każdy rodzic wie, ile energii kosztuje wychowanie potomstwa, karmienie wiecznie głodnych szkrabów w gniazdowych pieleszach. Pisklęta wykluwają się po trzech tygodniach inkubacji, na przedwiośnie. To dla zwierząt najtrudniejszy czas – kończą się zasoby, do których miały dostęp przez zimę, a wegetacja dopiero rusza, przez co roślinożercy są osłabieni. Mniejsze drapieżniki, takie jak lisy, również, w końcu zimą gryzonie przeważnie się nie rozmnażają i są przetrzebione. Dzięki temu pojawia się sporo padliny, wymarzona chwila dla smakoszy truchła. Jednocześnie mięso zapewnia więcej energii niż pozostałe pokarmy kruków, bo te ptaki są wszystkożerne, tak jak my.

Już słyszę głosy oburzenia, że człowiek nie jest padlinożercą, choć to nieprawda. W ewolucyjnej przeszłości, nim nauczyliśmy się polować, często jadaliśmy padlinę. Niektórzy nawet wskazują, że nasza padlinożerność przyczyniła się do ukształtowania nas jako dwunogów – by lepiej dostrzec pokarm, nasi przodkowie mieli stawać na zadnich łapach. Gwoli jasności, nie do końca wiemy, jak uzyskaliśmy postawę wyprostowaną, a wspomniana hipoteza jest co najwyżej uzupełnieniem innych czynników ewolucyjnych. Kończąc zaś wątek padlinożerności, większość z nas je mięso od dawna martwe – niewielu samodzielnie zabiło zwierzę, a potem je oporządziło i zjadło. Obecnie możemy je mieć w świeżej postaci dzięki lodówkom i zamrażarkom, ale jeszcze niedawno nasi przodkowie jadali znacznie mniej świeżo, stąd w kuchni staropolskiej obecność intensywnych, słodko-kwaśnych sosów, w dużej ilości. Dziś żołądki niewielu z nas podołałyby prawdziwie staropolskiej kuchni.

Nie taki jastrząb straszny

Podobnie rzecz się ma z jastrzębiami, które także już tokują. Jaja złożą na koniec kalendarzowej zimy. Tu też widać zależność między czasem przyjścia na świat młodych a pojawieniem się pokarmu. Maluchy w gnieździe klują się od drugiej dekady kwietnia, a więc gdy pojawiają się podloty średniej wielkości ptaków, będących podstawą pokarmu jastrzębi. Wiedzą o tym doskonale hodowcy gołębi, często niszczący ich lęgi. Ba! Gołębiarze polują na jastrzębie cały rok, nieraz bardzo brutalnymi metodami. Do najokropniejszych należą sidła ucinające ptakom nogi. Taki jastrząb jest skazany na powolną śmierć z głodu, o ile inny drapieżnik nie zakończy wcześniej jego żywota. By było jeszcze straszniej, napiszę, że miłośnicy gołębi (skądinąd sam do nich się zaliczam i marzy mi się mały gołębnik na podwórku, nawet jeśli najwięcej pożytku z gołębi miałyby drapieżniki, wszak las to nie najlepsze miejsce dla podopiecznych człowieka) zwykle nie znają ptaków drapieżnych i zamiast skrytych jastrzębi zabijają inne ptaki, najczęściej myszołowy. Wszystkim zwolennikom takiego załatwiania spraw przypominam, że jastrzębie są pod ochroną, a ich zabicie jest przestępstwem, za które można trafić do więzienia; w przypadku stosowania metod brutalnych można dostać dodatkowe kilka lat z ustawy o ochronie zwierząt.

Skoro już jesteśmy przy jednym z moich ulubionych drapoli, chcę obalić dotyczący go mit. Przez wieki jastrzębie były uważane za krwiożerczych zbrodniarzy, zabijających wszystko, co tylko dojrzą. To jedna z większych bzdur, jakie ludzkość wymyśliła, przenosząc zapewne własne cechy na te piękne ptaki. Jastrzębie nigdy nie zabijają więcej, niż potrzebują do przeżycia i wykarmienia młodych, jeśli nie z powodów charakterologicznych, to ze zwykłej racjonalności. Lot jest bardzo energochłonny, polowanie ponad miarę byłoby marnotrawstwem cennych zasobów. Wbrew pozorom w kontakcie z ludźmi niezagrożone drapieżniki są znacznie łagodniejsze niż duzi roślinożercy.

Owo wyobrażenie o krwiożerczości przeniesiono na życie rodzinne jastrzębi, gdzie rodzeństwo miało się nawzajem mordować. Cóż, u wielu ptaków drapieżnych, np. szanowanych orłów, starsze rodzeństwo często zabija młodsze (zwykle z powodu niewystarczających zasobów pokarmowych), ale nie u jastrzębi. Samica jest bardzo troskliwą mamą, po równo dzieli zdobycz między pisklęta, a samo rodzeństwo nie wszczyna krwawych bójek w gnieździe, jak to było np. z potomstwem legendarnego Kraka na Wawelu, o Kainie i Ablu nie wspominając.

Innymi moimi zimowymi ulubieńcami są puszczyki, nasze najliczniejsze sowy. Słyszę je przez cały rok, ale właśnie zimą najintensywniej pohukują. Niemal zawsze, gdy nocą prezentuję komuś głos puszczyka, widzę mieszankę fascynacji i lęku. Pewnie ma to związek z ponurą reputacją sów, które bywają utożsamiane ze śmiercią, demonami i wszelkimi siłami nieczystymi.

W tradycji ludowej czarnym ludem są pójdźki, których przeciągłe wołania interpretowano jako „póóóójdź”, do czego dodawano: „w dołek, pod kościołek”. Ów motyw wykorzystał radziecki noblista Michaił Szołochow w „Cichym Donie”, gdzie pójdźka przepowiedziała Kozakom nadejście I wojny światowej i rewolucji, w wyniku których zginęli niemal wszyscy bohaterowie książki. Drugim czarnym charakterem była płomykówka, której charczące, ochrypłe skrzeki brzmią tak uroczo, że dały początek słowiańskim strzygom. Na tym tle pohukiwanie puszczyka jest nader przyjemne, w każdym razie bardzo je lubię. Dlatego nie mogę się nadziwić, że mając tyle strasznych głosów nocnych ptaków, właśnie śpiew puszczyka najczęściej wykorzystują twórcy horrorów. Przyjemnym głosom samca niejednokrotnie towarzyszy wysokie ni to pogwizdywanie, ni to popiskiwanie samicy. W ten sposób daje ona znać, gdzie małżonek ma dostarczyć paszę. Albo go pogania, bo zgłodniała.

Takie głosy słychać już od grudnia, dziewczyny w ten sposób testują kandydata na męża albo przypominają mu o powinnościach, wszak to ona będzie wysiadywała jaja, a w pierwszych dniach nie opuści potomstwa w innej sprawie niż potrzeby fizjologiczne i odbiór pokarmu od ojczulka jej pociech, który w całości bierze na siebie aprowizację. Te same głosy usłyszymy później, często po kilka naraz, z różnych kierunków. To maluchy, które opuściły gniazdo, dają znać rodzicom, gdzie dostarczyć śniadanko. Albo kolację, bo chyba trudno mówić o śniadaniu po zmroku?

Znacie mszarniaka?

Puszczyki nie są jedynymi sowami, które przystępują do lęgów zimą, podobnie zachowuje się bardzo rzadki puszczyk uralski, w slangu ornitologicznym zwany uralem, i mszarny, zwany mszarniakiem. Ten ostatni chyba wyczuł konflikt za naszą wschodnią granicą i nim Moskale zajęli Krym, osiedlił się na naszych obecnych kresach wschodnich, ale niezbyt licznie, mamy go ledwie kilka par. O urala ledwie się otarłem, tzn. bywałem w miejscach, gdzie mieszka, ale spotkać nam się nie udało. Mszarniak to raczej kwestia marzeń, choć to najpiękniejsza polska sowa. No i wreszcie on, puchacz! Też marzenie, bo nie miałem okazji widzieć go na wolności, jedynie w zoo, gdzie odpracowywałem wojsko. To wspaniała, majestatyczna sowa. Zwykle ludzie spodziewają się czegoś dużo większego, ale kto spotkał inne sowy, wie, że to olbrzym. Nie byłem świadkiem reakcji na jego głos, ale Jan Sokołowski, najpiękniej piszący o ptakach ornitolog, utrzymywał, że „na ludzką fantazję działa niezwykle silnie”. Warto puścić go sobie w domowym zaciszu, po ciemku, ale nie róbmy tego w lesie, zwłaszcza takim, w którym występują puchacze. To odciąga ptaka od gniazda, co naraża jaja lub pisklęta, a do tego dorosły puchacz niepotrzebnie zużywa energię, potrzebną do wychowania potomstwa. Nadmienię, że wabienie puchaczy jest nielegalne i może przykro się skończyć, podobnie jak przebywanie w pobliżu gniazda, wokół którego wyznacza się specjalne strefy ochronne. Ochrona strefowa dotyczy najrzadszych i najbardziej wrażliwych zwierząt, roślin i porostów. W tym roku obchodzimy jej 40-lecie, ale więcej o tym napiszę niebawem.

Opisane tu dotychczas gatunki są stosunkowo duże, niektóre wręcz największe w swojej rodzinie – kruk jest największym ptakiem wróblowym, puchacz największą sową, a i pozostałe do ułomków nie należą. Ostatni bohater wyłamuje się z tego schematu, rozmiarem niewiele przewyższa wróbla. To krzyżodziób świerkowy. Jego imię, dawniej brzmiące krzywonos, nawiązuje do tego, że żuchwa krzyżuje się z górną szczęką. Według ludowych legend ptak chciał uwolnić przybitego do krzyża Chrystusa i usiłował wyrwać gwoździe z jego dłoni. Niestety, Rzymianie znali się na robocie i jedyne, co uzyskał, to pokrzywiony dziób. Coś chyba jest na rzeczy, bo pisklęta wykluwają się z prostym dziobem, zakrzywia im się, dopiero gdy dorastają. W rzeczywistości to niezwykle zmyślny wynalazek ewolucji, ptak wsuwa dziób między łuski świerkowej szyszki. Nie tylko dziób jest asymetryczny, również czaszka i mięśnie, przez co krzyżodziób jest w stanie przesunąć żuchwę w bok, podważając tym łuskę, i jednocześnie językiem podbić nasionko, by je zjeść. Aby zdobyć szyszki, krzyżodzioby chodzą po gałęziach, pomagając sobie dziobem, jak papugi. Do tych zamorskich ptaków upodabniają je też barwne pióra, czerwone u samców i żółtozielone u samic.

Dieta krzyżodziobów składa się niemal wyłącznie z nasion drzew iglastych, a te przesiąknięte są żywicą. Z czasem całe ciało ptaka staje się tak żywiczne, że po śmierci ulega on mumifikacji i jego rozkład trwa kilka lat. Rzecz jasna i tu przyczyną zimowych lęgów jest pokarm, świerki najwięcej nasion produkują w grudniu i styczniu, ale ich obfitość zdarza się o każdej porze roku, więc termin godów tych ptaków jest bardzo zmienny, choć najczęściej pisklęta pojawiają się zimą. By jaja nie zmarzły, krzyżodzioby budują bardzo głębokie gniazda, o grubych ścianach, wysłane solidną porcją mchów, porostów i igliwia. Kiedy wykluwają się pisklęta, samica niekiedy zostawia je na bardzo długi czas same, bez szwanku dla młodych, co dobrze świadczy o ich odporności na mróz. Zwykle ptaki tej wielkości muszą często i dużo jeść, tymczasem wysiadujące samice przez wiele godzin nie ruszają się z gniazda. Dzieje się tak za sprawą nasion, które z jednej strony są ciężkostrawne, z drugiej to pokarm wysokoenergetyczny, toteż samica może sobie pozwolić na długie… Miałem napisać lenistwo, ale żona na wspomnienie ciążowego lenistwa mogłaby mi zapewnić dłuższy pobyt w łożu, niekoniecznie domowym. Przyjmijmy zatem, że mogą sobie pozwolić na długie wysiadywanie.

Wprawdzie krzyżodzioby świerkowe nie są uznawane za gatunek zagrożony, ale na skutek zmian klimatu świerki ustępują z Polski. Mamy powody obawiać się, że wkrótce stracimy te ptaki. Ich krewniacy, krzyżodzioby sosnowe, wraz ze zmianami klimatu – i prawdopodobnie z intensyfikacją leśnictwa – wycofują się z południowej części zasięgu. Dawniej niekiedy gniazdowały również w Polsce, ale od lat 60. spotykane są tylko od czasu do czasu, a najbliższe tereny lęgowe znajdują się kilkaset kilometrów od naszej granicy.

Fot. Shutterstock

Wydanie: 07/2023, 2023

Kategorie: Zwierzęta

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy