Zmierzch Czarnych Turbanów

Zmierzch Czarnych Turbanów

Talibowie ponieśli klęskę, ale wojna z terroryzmem dopiero się zaczyna Potęga Talibanu rozpadła się jak domek z kart. Sprzymierzony z USA Sojusz Północny pokonał „uczniów szkół koranicznych” w niespełna tydzień. Ale dla Waszyngtonu może to być pyrrusowe zwycięstwo. Walczący z talibami Sojusz Północny przez sześć lat doznawał samych niepowodzeń. Po 11 września nawet militarne wsparcie Stanów Zjednoczonych niewiele pomogło. Amerykańscy generałowie stracili już nadzieję, że ich afgańscy podopieczni zdołają podjąć ofensywę. Niektórzy proponowali, aby wiosną wysłać do Afganistanu dziesiątki tysięcy żołnierzy USA. Sekretarz obrony, Donald Rumsfeld, postanowił jednak przedtem złamać opór talibów nalotami dywanowymi. Amerykanie potrzebowali spektakularnego sukcesu, zanim nadejdzie zima i rozpocznie się ramadan, podczas którego często milkną działa. Do akcji wysłano stare, ale skuteczne „superfortece” B-52 – olbrzymy o 52-metrowej rozpiętości skrzydeł. Jeden samolot zabiera 30 bomb typu BLU-97/B, w każdej znajdują się 202 minibomby długości 16 cm i średnicy 6 cm. Wybuch tylko jednej BLU, zwanej bombą atomową dla ubogich, sieje zniszczenie na polu 400 m długim i 200 metrów szerokim, czyli na powierzchni 12 boisk piłkarskich. Kiedy B-52 zrzucał swój śmiercionośny ładunek, drżała ziemia i wydawało się, że eksplodują całe pasma gór. W powietrze wznosiła się ponad kilometrowa ściana ognia i dymu. Talibowie wytrzymali kilka dni takiego piekła, ale nie zdołali odeprzeć ataku Sojuszu Północnego pod Mazar-i-Szarif. Szturmujący bojownicy z Północy mijali roztrzaskane bunkry, ogromne kratery po bombach i dziesiątki zmasakrowanych zwłok Czarnych Turbanów (obowiązkowe nakrycie głowy talibów). Ofensywę wspierało ok. 200 żołnierzy sił specjalnych USA i Wielkiej Brytanii, którzy wskazywali cele bombowcom, koordynowali ogień artylerii i czołgów Sojuszu. Wykrwawieni talibowie uciekli z Heratu, w końcu także z Kabulu. Do afgańskiej stolicy weszli bojownicy z Północy, witani jak wybawcy. W „wyzwolonych” spod tyranii talibów miastach znów słychać muzykę (wyjętą wcześniej spod prawa). Radio Kabul po raz pierwszy od sześciu lat nadaje piosenki. Fryzjerzy bogacą się, goląc brody mężczyzn – pod rządami talibów ten, kto nie nosił brodę, narażał się na chłostę i więzienie. Kobiety zaczęły nieśmiało zdejmować zasłony z twarzy, niektóre wróciły do pracy. Bin Laden i przywódca talibów, mułła Omar, zapewne zaszyli się w górach pod Kandaharem, być może nawet zbiegli do Pakistanu. Poluje na nich sto grup amerykańskich komandosów, którzy zablokowali główne szlaki. Komentatorzy ostrzegają, że radość jest przedwczesna. Załamanie frontu talibów można było przewidzieć. Afgańscy bojownicy nie są zdolni do prowadzenia długich, intensywnych działań pozycyjnych w okopach, ale po mistrzowsku uprawiają partyzantkę. Od miesięcy przygotowywali się do wojny partyzanckiej w górach Hindukuszu. Mułła Omar już zapowiada walkę aż do zniszczenia Ameryki. Sojusz Północny tworzą głównie mniejszości etniczne: Tadżykowie, Uzbekowie i Hazarowie, którzy łatwo zajęli północ kraju – swą ojczyznę. Na południu Afganistanu dominują jednak Pasztunowie, spośród których wywodzi się większość bojowników Talibanu. Na południu Sojuszowi nie będzie więc łatwo wojować, zwłaszcza że Pasztunowie od XVIII w. stanowią warstwę panującą i nie pogodzą się z rządami Sojuszu. Bez Pasztunów trwałe rozwiązanie polityczne w Afganistanie nie jest możliwe. Nawet gdy Taliban zostanie unicestwiony (co wcale nie jest pewne), Pasztunowie podejmą wojnę z Sojuszem, jeśli nie otrzymają znacznego udziału we władzy. Mogą przy tym liczyć na pomoc swych rodaków z Pakistanu, a może także na wsparcie państwa pakistańskiego. Islamabad popierał talibów, licząc na ustanowienie swej strefy wpływów w Azji Środkowej. Dlatego bojownicy Sojuszu Północnego nienawidzą Pakistanu. Sprzymierzony z Islamabadem Waszyngton domagał się od przywódców Sojuszu, aby nie zajmowali Kabulu, dopóki nie powstanie rząd tymczasowy złożony z przedstawicieli wszystkich narodowości. Sojusz złożył taką obietnicę, po czym natychmiast ją złamał. Jego bojownicy po pokonaniu talibów nie potrzebują już pomocy militarnej Zachodu i mogą wkrótce przestać liczyć się z Amerykanami. Dali też do zrozumienia, że nie widzą politycznej przyszłości dla sędziwego monarchy afgańskiego, przebywającego na wygnaniu Zahir-szacha, jedynej osobistości, która mogłaby zjednoczyć zwaśnione plemiona. Przywódcy USA i Wielkiej Brytanii uważają, że stabilizację w Afganistanie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 47/2001

Kategorie: Świat