Znikający burmistrz

Znikający burmistrz

Od wyborów samorządowych mija półtora roku, a w Łęcznej dalej nie wiadomo, kto ma rządzić Biurko pakowałem już trzy razy i wygląda na to, że będę musiał to zrobić po raz czwarty – mówi Teodor Kosiarski, burmistrz Łęcznej. Rywal Kosiarskiego w wyborach, Jerzy Blicharski, i jego komitet wyborczy Stowarzyszenia Rozwoju Łęcznej, którego jest prezesem, wciąż składają do sądu protesty wyborcze. Sąd je rozpatruje, a następnie unieważnia wybory i nakazuje ponowne liczenie głosów przez kolejną komisję wyborczą powoływaną każdorazowo w nowym składzie. W wyborach samorządowych jesienią 2002 r. o fotel burmistrza Łęcznej ubiegało się pięciu kandydatów. W pierwszej turze najwięcej głosów otrzymał Blicharski – 3319, drugi był Kosiarski – 1675. Ale drugą turę przewagą 20 głosów wygrał Kosiarski: 3322 do 3302. – Elektorat Blicharskiego zarówno w pierwszej, jak i w drugiej turze był identyczny. Myślę, że wyborcy głosujący poprzednio na pozostałych kandydatów tym razem oddali głosy na mnie – ucina krótko Kosiarski. – Widocznie mieszkańcy Łęcznej chcieli już zmian. – Różnica zaledwie 20 głosów, z jaką przegrałem drugą turę, wywołała mój niepokój – mówi Blicharski. – Zacząłem rozmawiać z ludźmi, którzy uczestniczyli w komisjach wyborczych z ramienia naszego komitetu. Rzucała się w oczy duża liczba głosów nieważnych w Obwodowej Komisji Wyborczej nr 8. Głosowały tam 673 osoby, z czego 67 głosów komisja uznała za nieważne. To było 10%. Przecież ludzie szli na wybory, aby wybrać swojego kandydata, a nie popsuć głos. Nie można było tej sprawy tak zostawić, bo wyglądała podejrzanie. W listopadzie 2002 r. Kosiarski złożył ślubowanie i objął urząd. Było jeszcze ciemno, kiedy sprzątaczka zobaczyła mężczyznę kręcącego się przy lokalu rady miasta. Poszła tam i znalazła plik ulotek. Na powiększonym zdjęciu, przy zastawionym stole siedział burmistrz Kosiarski w towarzystwie kilku osób. Tytuł krzyczał: „Rozrywkowy burmistrz”. Niedługo potem do burmistrza przyszedł mieszkaniec „starej” Łęcznej: – Czekałem w przychodni na lekarza – relacjonował Kosiarskiemu – i przeglądałem leżące na stole ulotki medyczne. Znalazłem kilka pod tytułem „Rozrywkowy burmistrz”. Proszę je wziąć. Zebrałem wszystkie, jakie były w przychodni i w sąsiednim sklepie. Urzędowanie Kosiarskiego nie trwało długo. Sąd Okręgowy w Lublinie uwzględnił sprzeciw wyborczy Blicharskiego, unieważnił wybory i nakazał ponowne liczenie głosów. Kosiarski wyprowadził się z urzędu. W efekcie pracy nowej komisji wyborczej wybory ponownie wygrał Kosiarski, ale przewagą już tylko dziewięciu głosów. Kosiarski znowu złożył ślubowanie i zasiadł za biurkiem burmistrza. Jednak komitet Blicharskiego jeszcze raz złożył do sądu protest, twierdząc, że głosy nie zostały właściwie policzone, bowiem część prawidłowo zakreślonych kart potraktowano jako głosy nieważne. Scenariusz się powtórzył. Sąd Okręgowy w Lublinie przyznał Blicharskiemu rację, unieważnił wybory i znowu nakazał, aby nowy skład komisji porachował głosy raz jeszcze. Kosiarski opuścił fotel burmistrza. Po kolejnym liczeniu komisja znalazła jeszcze 80 nieważnych głosów, których nie ujawnili wcześniejsi rachmistrzowie. Kosiarski po raz trzeci wrócił na fotel burmistrza. – Jeszcze raz wnieśliśmy protest do sądu – mówi Blicharski. – Przewodniczącym ostatniej komisji wyborczej, która liczyła głosy, był Jan Piotrowski, z którym miałem zatargi już wcześniej, w czasie kiedy ja byłem burmistrzem Łęcznej, a on – przewodniczącym rady miasta. W lutym 2000 r., po ośmiu latach na stanowisku burmistrza, sam złożyłem rezygnację, ponieważ nie układała mi się współpraca z Piotrowskim oraz z przewodniczącym Komisji Rewizyjnej, Waldemarem Czyżykiem. Złożyli oni na mnie doniesienie do prokuratury o niegospodarność. Prokuratura nie znalazła jednak podstaw do oskarżenia mnie. Teraz, aby całą sprawę przedłużyć, na rozprawie 1 grudnia Piotrowski złożył wniosek o wyłączenie wszystkich sędziów Sądu Okręgowego w Lublinie. A wniosek ten poparł Kosiarski. – Za każdym razem od ustaleń nowo powoływanych komisji stronom przysługuje prawo do wniesienia protestu do sądu – informuje Teresa Bichta, dyrektor Delegatury Krajowego Biura Wyborczego w Lublinie. – Jeśli sąd uzna zasadność protestu, cała procedura powtarza się po raz kolejny. Czyli może trwać aż do końca tej kadencji samorządu. Ordynacja wyborcza nie przewiduje takiej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 07/2004, 2004

Kategorie: Kraj