O ile mitem założycielskim (cokolwiek by to miało znaczyć) III RP była Solidarność, o tyle IV RP potrzebuje własnego mitu. Zawłaszczenie mitu Solidarności przez PiS się nie udało i udać nie mogło. Nic nie zmieni faktu, że w zasługach w obalaniu PRL Lech Kaczyński z Lechem Wałęsą, Jackiem Kuroniem, Tadeuszem Mazowieckim, Bronisławem Geremkiem, Władysławem Frasyniukiem, Bogdanem Lisem czy Andrzejem Celińskim, by wymienić pierwszych z brzegu, równać się nie może. Nie wspominam już o Jarosławie Kaczyńskim, którego stan wojenny nawet nie zadrasnął i który w pierwszym jego dniu, gdy bezpieka wyłapywała jeszcze tych, których nie dorwała w nocy, spał sobie smacznie w domu… A co dopiero mówić o młodszym pokoleniu PiS, ludziach, którzy w czasach stanu wojennego chodzili do przedszkola albo co najwyżej do szkoły podstawowej. Nie mając żadnych zasług w odzyskiwaniu przez Polskę suwerenności, szukają dla siebie tytułu do sprawowania władzy. Logiczną konsekwencją jest więc deprecjonowanie osiągnięć „drużyny Lecha”, kwestionowanie historycznego kompromisu, ale przecież także największego w polskich dziejach bezkrwawego zwycięstwa, jakim były Okrągły Stół i jego następstwa. Stąd pasja, z jaką przy pomocy nędznych, dworskich historyków próbują udowodnić, że „projekt wolna Polska” był sterowany przez bezpiekę, jak podle i głupio insynuował minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski. Stąd ta potrzeba udowodnienia za wszelką cenę, że Lech Wałęsa to agent SB, ps. „Bolek”, a III RP to podejrzany twór przejściowy. Dopiero teraz dzięki Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego pretorianom Polska ma szansę naprawdę stać się Polską. Ma szansę, choć nie jest łatwo, bo opór stawiają tysiące ludzi powiązanych z UB i SB i zorganizowanych w KOD (to diagnoza politycznego przyjaciela ministra Gowina, niejakiego Żalka), choć co do KOD konkurencyjne są jeszcze inne, równie głupie hipotezy. Według jednej z nich KOD finansują banki (żydowskie zapewne) albo, co gorsza, sam Putin, jak podejrzewa doradca prezydenta Dudy prof. Zybertowicz. Faktycznie scena polityczna coraz bardziej przypomina szpital dla wariatów, w dodatku taki, z którego uciekli wszyscy psychiatrzy. Ci nowi ojcowie prawdziwej polskiej wolności szukają nowego mitu założycielskiego. Skoro przeżarta agenturą bezpieki Solidarność i jej rewolucja takim mitem być nie może, trzeba się rozejrzeć za innym. I tak padło na „żołnierzy wyklętych”, to z ich „niezłomności” czerpie swoją deklarowaną niezłomność prezydent Duda. Obchody Narodowego Święta Żołnierzy Wyklętych, nawiasem mówiąc ustanowionego jeszcze za czasów Platformy, były okazją do bezkrytycznej gloryfikacji powojennego podziemia zbrojnego. Uroczystości, apele, przemówienia, programy telewizyjne i radiowe mediów rządowych, kiczowate piosenki wyte do mikrofonów owiniętych w sztandar, artykuły w prasie prawicowej ujawniały cały infantylizm rządzącej prawicy. Problem powojennego podziemia zbrojnego wymaga ostrożnej, rozumnej, wolnej od emocji analizy. Wymaga jej, jeśli z historii mamy się czegoś nauczyć. W zbiorczej nazwie „żołnierze wyklęci” mieszczą się bardzo różni ludzie i bardzo różne postawy i czyny. Czasem bohaterstwo, czasem desperacja, czasem – niestety – bandytyzm. Dramat tych ludzi trzeba próbować zrozumieć i trzeba próbować wyciągnąć z niego jakąś lekcję na przyszłość. Tymczasem zaczyna się ich bezkrytycznie wielbić i rozgrzeszać za wszystko. Po wojnie zostali w lesie z różnych motywacji. Jedni dlatego, że nie chcieli się pogodzić z nową rzeczywistością historyczną i gotowi byli przetrwać w lesie do czasu III wojny światowej, która wedle ich kalkulacji miała wybuchnąć lada chwila. Drudzy, bo nie mieli innego wyjścia. Część nie bardzo potrafiła sobie wyobrazić monotonne życie poza partyzantką. Wojna demoralizuje. Każda wojna. Na wojnie życie tanieje, kult siły staje się czymś naturalnym. Utrzymanie się w lesie bez rekwizycji żywności, bez stosowania przymusu jest na dłuższą metę niemożliwe. Ludzie ukrywający się w lasach, wciąż tropieni i ścigani jak zwierzyna, zaczynają się zachowywać tak, jak im nakazują warunki. Muszą nie tylko rekwirować żywność i konie, ale i ubezpieczać się, zabijać tych, którzy w ich mniemaniu im zagrażają albo tylko stawiają opór. Zdani na siebie, po swojemu wymierzają sprawiedliwość. W czasie okupacji wykonywano wyroki śmierci na zdrajcach i konfidentach. Ale były to wyroki sądów podziemnego państwa. Teraz zdrajców typuje każdy dowódca oddziału. To on jest sędzią i katem. Ma moralne prawo? Z kim walczą „żołnierze wyklęci”? Z „nowym okupantem”, Armią Czerwoną i NKWD? Nie,
Tagi:
Jan Widacki