Zostawcie mnie, chłopcy

Zostawcie mnie, chłopcy

1981 Gdansk , Hala Olivia I tura Zjazdu Solidarnosci N/z (L-P) Jan Jozef Lipski , Aleksander Malachowski , Jan Strzelecki fot. Anna Beata Bohdziewicz/REPORTER

Nieprzytomnego 69-letniego mężczyznę z ranami na głowie znalazł wędkarz idący o świcie 30 czerwca Wybrzeżem Kościuszkowskim Późnym popołudniem 28 czerwca 1988 r. doc. Jan Strzelecki przyjeżdża z Zakopanego do Warszawy. Pod Giewontem została żona Jadwiga – on musi odebrać z warsztatu lakiernika samochód po naprawie. Robi to rankiem następnego dnia, potem jedzie na Krakowskie Przedmieście, do Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, gdzie pracuje. Odbiera pensję i książki, które przyszły ze Sztokholmu. Będzie pisał o szwedzkim modelu socjalizmu. Wieczorem je kolację u radcy ambasady szwajcarskiej, skąd około północy dociera na Saską Kępę do mieszkania znajomej Francuzki, lektorki na Uniwersytecie Warszawskim. (…) Około godz. 1.30 Jan Strzelecki żegna towarzystwo. Pani domu odprowadza go przed blok, gdzie stoi świeżo wylakierowany „maluch” docenta. Strzelecki nie jest pewny, czy ma w baku benzynę, nie zapala się wskaźnik poziomu paliwa. A kartki na przydziałową etylinę zostały w domu. – Może cię podrzucę? – proponuje Francuzka. – Nie, dziękuję, wracaj na górę do gości… Nad Wisłą o świcie Nieprzytomnego 69-letniego mężczyznę z ranami na głowie znalazł wędkarz, idący o świcie 30 czerwca Wybrzeżem Kościuszkowskim. Natychmiastowa operacja nie uratowała życia pacjenta, którego początkowo oznaczono jako NN, a który po kilku godzinach okazał się Janem Strzeleckim. Docent zmarł, nie odzyskawszy przytomności. Ekipa operacyjno-śledcza znalazła na Wisłostradzie, w pobliżu zatoki przystanku autobusowego, samochód Fiat 126 p. Był otwarty, kluczyki od stacyjki leżały na podłodze. W baku ani kropli paliwa. Dostrzeżono ślady wleczenia ciała od samochodu do balustrady w kierunku Wisły, następnie przerzucenia bezwładnego człowieka na nasyp. Kilkanaście metrów dalej leżała legitymacja służbowa Jana Strzeleckiego wydana przez PAN i kartki żywnościowe. Nigdzie nie było portfela ofiary, w którym powinny być pieniądze, jakie pozostały po zapłaceniu w warsztacie, oraz pensja docenta. Dochodzenie zaczęło się od kompromitującego milicję faktu. Okazało się, że dwaj funkcjonariusze drogówki, patrolując o godz. 5 rano Wybrzeże Kościuszkowskie, zauważyli małego fiata z niezamkniętymi drzwiami. Po sprawdzeniu, że wóz nie został ukradziony, dokręcili opuszczoną szybę i odjechali. A 20 m dalej leżał zmasakrowany Jan Strzelecki. (…) Polskie Towarzystwo Socjologiczne ogłosiło, że zarząd zobowiązuje się do wypłacenia nagrody w wysokości 1 mln zł osobie, której informacje doprowadzą do ujawnienia lub ujęcia sprawcy mordu. Tu magazyn „997” Postawiono na nogi milicję w całym kraju. Prokuratorzy okręgowi osobiście prowadzili wiele czynności, które zwykle zleca się funkcjonariuszom niższego szczebla. Brał w nich udział jako obserwator mec. Jan Olszewski, pełnomocnik rodziny ofiary. Były różne tropy śledztwa. Dzielnicowi w całym kraju, tajniacy rozglądali się za osobami, które nagle się wzbogaciły. Wszak z portfela ofiary zginęło sporo pieniędzy. (…) W śledztwie uczestniczyło kilka tysięcy ludzi. Sprawdzono 377 podejrzanych wiadomości, które wpłynęły po ogłoszeniu w mediach komunikatu o przestępstwie, przeprowadzono wiele ekspertyz, m.in. głosów anonimowych informatorów. Minister spraw wewnętrznych wyznaczył 6 mln zł nagrody (w 1988 r. średnia pensja miesięczna wynosiła 56 tys. zł) dla osoby, która pomoże w dotarciu do mordercy Jana Strzeleckiego. Zwrot w postępowaniu dowodowym dokonał się dzięki telewizyjnej audycji „997”. Najpierw zgłosił się taksówkarz. Leżał na szpitalnym łóżku, kiedy usłyszał ze szklanego ekranu o napadzie. Skojarzył, że nad ranem 30 sierpnia wiózł dwóch młodych chłopaków do Ząbek. Mieli gruby zwitek pieniędzy, którym dzielili się na pół. Drugi ważny sygnał też miał związek z magazynem „997”. Pod koniec lipca reporterzy tego programu pojechali na miejsce napadu, aby nakręcić krajobrazowe tło do przygotowywanej audycji o zamordowanym Strzeleckim. W pobliżu, na ławce, znaleziono mocno pobitego mężczyznę, sezonowego pracownika FSO, który – podobnie jak jego kompani z podwarszawskich wsi – przesiadywał po robocie w pijalniach piwa nad Wisłą. Sprawcę dość szybko ujęto, ale uzyskane przy tej okazji informacje spowodowały, że ekipa dochodzeniowa zainteresowała się pracownikami sezonowymi w stolicy. Okazało się, że w tym środowisku dużo się mówi o jakimś młodym, skorym do bitki robotniku, który po ogłoszeniu w TV komunikatu, że Jan Strzelecki został ograbiony z 70 tys. zł, prostował oburzony – to było 90 tys.! Spośród 500 robotników FSO mieszkających

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 28/2018

Kategorie: Kraj