Nie ma racjonalnego uzasadnienia przewożenie karpi, przerzucanie z jednego zbiornika do drugiego, męczenie ich przed śmiercią
Wrocław jako jedno z pierwszych miast w Polsce zdecydował się na zakaz handlu żywymi rybami. Dwa lata temu magistrat do przedświątecznej sprzedaży karpi wyznaczył osiem miejsc, a rok temu zredukował tę liczbę o połowę i zapowiedział, że to ostatnie takie święta.
– W 2021 r. Biuro Rozwoju Gospodarczego przeprowadziło ostatnie losowanie miejsc do handlu rybami na wrocławskich ulicach. Uwzględniliśmy w ten sposób postulaty hodowców karpi z obszaru aglomeracji wrocławskiej, którzy potrzebowali czasu, aby przygotować się do zmian i wypracować nowe ścieżki dystrybucji. Zgodnie z zapowiedzią Wrocław w tym roku nie udostępnia miejsc do handlu żywymi rybami ani przy ulicach, ani na targowiskach – informuje Tomasz Myszko-Wolski z urzędu miasta. Decyzja jest odpowiedzią na apel Fundacji Międzynarodowy Ruch na rzecz Zwierząt Viva! i Rady ds. Zwierząt przy prezydencie Wrocławia. Na podobne rozwiązanie postawiły też Łódź i Poznań.
Jednak prawo w Polsce wciąż nie zabrania handlu żywymi rybami, co oznacza, że można go prowadzić na terenach prywatnych. Animal Patrol Straży Miejskiej we Wrocławiu planuje na bieżąco kontrolować punkty sprzedaży ryb i sprawdzać, czy sprzedawcy przestrzegają przepisów. A te mówią m.in., że ryb w zbiorniku z wodą nie może być zbyt dużo, nie można także zawijać żywych ryb w szczelne torby foliowe. W takich sytuacjach zarówno sprzedawcom, jak i kupującym grozi kara grzywny, ograniczenia wolności albo dwóch lat więzienia. Niewykluczona jest również konieczność wpłaty od 500 zł do nawet 100 tys. zł na rzecz ochrony zwierząt.
Mity i uprzedzenia
Ryby są tzw. zwierzętami hodowlanymi, zabijanymi w liczbie ponad biliona osobników rocznie. To na ich przykładzie najlepiej widać społeczne uprzedzenia wobec zwierząt. Antropocentryzm i szowinizm gatunkowy sprawiają, że nie dostrzegamy w nich pełnowartościowych istot. – Ryby to zwierzęta żyjące w wodzie, nie wydają dźwięków, trudno coś wyczytać z wyrazu ich „twarzy”, a ich sposób komunikacji daleki jest od tego, jak komunikujemy się my, ludzie, nawet z takimi zwierzętami jak psy i koty. Siłą rzeczy są więc przez nas mniej poznane i traktujemy je jako obce. Poza tym w naszej tradycji ryba uznawana jest za coś pomiędzy zwierzęciem a rośliną. To przekonanie funkcjonowało jeszcze w starożytności, kiedy wierzono, że mięso jest pokarmem ciepłym, który nas rozgrzewa, ale też pobudza nasze złe instynkty, np. agresję. Z kolei ryby oraz bobry – jako osobniki żyjące w wodzie – są zwierzętami zimnymi, toteż nie powodują niezdrowego pobudzenia człowieka do grzesznych rzeczy. Takie myślenie zostało zaadaptowane przez chrześcijan, wsiąknęło w tradycję. Dlatego mamy przyzwolenie na jedzenie ryb podczas postu – opowiada prezes Fundacji Viva! Cezary Wyszyński.
Wiedzę o tym, że ryby czują, mamy co najmniej od drugiej połowy XX w., a od dekady w środowisku naukowym istnieje konsensus co do odczuwania przez ryby bólu i różnych emocji, a także co do ich inteligencji. – Wiemy, że ryby mają w mózgu struktury, które przetwarzają negatywne emocje, np. strach, a w momencie zdenerwowania produkują te same neuroprzekaźniki co my: adrenalinę, noradrenalinę czy kortyzol, czyli hormon stresu. Tak samo jak inne kręgowce wyposażone są w receptory i włókna nerwowe do wykrywania i przekazywania bólu, a w odpowiedzi na ból występują u nich typowe zmiany fizjologiczne: przyśpieszenie oddechu i tętna. Reagują też na środki przeciwbólowe, zmieniają zachowanie pod wpływem chociażby morfiny. Te zwierzęta pod kątem doznań niewiele różnią się więc od ssaków. Dzisiaj wiemy też, że ryby mają dobrą pamięć – potrafią przez wiele miesięcy pamiętać, że zostały zranione wędkarskim haczykiem i po takim doświadczeniu unikają ponownego połknięcia go. Niektóre przebadane gatunki świetnie posługują się narzędziami, inne przechodzą test lustra, który jest jednym z elementów badania samoświadomości zwierząt – wylicza dr Robert Maślak z Wydziału Nauk Biologicznych Uniwersytetu Wrocławskiego.
Nasz stosunek do ryb ujawnia się także w używanym przez nas języku. Mówimy o „tonach” ryb, nie o milionach zwierząt. O tym, że są „śnięte”, a nie cierpiące, dogorywające czy zabite. – Podczas katastrofy w Odrze uderzył mnie sposób, w jaki wypowiadamy się o rybach. Nawet osoby zaangażowane w ratowanie zwierząt używały języka, który oddawał nasz przedmiotowy stosunek do nich. A to podejście bardzo trudno zmienić, bo trudno nam empatyzować z rybami. One nie pokazują bólu, nie krzywią się, nie krzyczą, nie płaczą. Zarazem nie uśmiechną się do nas, nie mają mimiki, takiej jak u ssaków. Dlatego do zmiany w traktowaniu zwierząt wodnych możemy dojść bardziej rozumem, czyli racjonalnymi argumentami, a mniej emocjami. A to jest dużo mniej skuteczne, bo jesteśmy gatunkiem emocjonalnym, na który najsilniej działają właśnie emocje – komentuje biolog.
Społeczna zmiana
Z sondażu CBOS przeprowadzonego w 2021 r. wynika, że 59,3% Polaków popiera zakaz sprzedaży żywych karpi, jeśli w sklepach dostępna byłaby opcja kupna karpia już gotowego w postaci dzwonek, płatów lub całych tusz.
– Ta społeczna zmiana odbyła się dzięki synergii wielu kampanii i działań nakierowanych na miejsca, które miały jakąkolwiek styczność ze sprzedażą żywych karpi. Jeszcze 20 lat temu byliśmy przyzwyczajeni do tego, że karpie nosi się w plastikowych torebkach. One tam się duszą, ale nam to nie przeszkadza, bo nie wydają żadnego dźwięku, który wskazywałby na ich ból. Pokutowało przeświadczenie, że tak było i będzie. Działał mechanizm utwierdzania w przekonaniu, że skoro wszyscy tak robią, to znaczy, że to jest OK, bo jakby to było takie złe, to byłoby zakazane. A dopiero zmiana świadomości ma szansę przełożyć się na zmiany legislacyjne – podkreśla Cezary Wyszyński.
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 51/2022, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.
Fot. Shutterstock
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy