W jednym z największych polskich szpitali, na Banacha w Warszawie, strajkuje 360 lekarzy. Nie chodzi im o podwyżki, ale zmianę systemu ochrony zdrowia Justyna Dąbrowska, lekarz z siedmioletnim stażem pracy, na konto otrzymuje 1,4 tys. zł miesięcznie. Z tego 1,2 tys. zł płaci opiekunce do dziecka. Na życie zostaje… 200 zł. Rodzinę utrzymuje mąż, którego prawie nie widzi, bo goni z pracy do pracy. Dr Dąbrowska jest jednym z 360 lekarzy biorących udział w ogólnopolskim bezterminowym strajku w Samodzielnym Publicznym Centralnym Szpitalu Klinicznym Akademii Medycznej w Warszawie. W referendum, które miało zdecydować o przeprowadzeniu akcji strajkowej, wzięło udział 70% lekarzy. 94% z nich opowiedziało się za strajkiem. – Strajkujemy, ale tak naprawdę to pilnujemy, aby nic złego się nie stało. W przeciwieństwie do „góry” czujemy ogromną odpowiedzialność za naszych pacjentów i szpital – mówi lekarka. – A pacjenci się z nami solidaryzują. Do nas przyjeżdżają ci w najcięższym stanie. Ci, którzy wymagają szeregu badań i analiz, czasem bardzo drogich. Chcemy zarabiać, nie wyjeżdżać Szpital na Banacha, jak powszechnie nazywają tę placówkę w Warszawie, należy do największych w Polsce. Zatrudnia około 600 lekarzy. W labiryncie korytarzy można się nieco pogubić. Tu często trafiają pacjenci tzw. beznadziejni, którym mogą pomóc tylko wybitni lekarze. I dziś, mimo strajku, plakatów i flag, na korytarzach kłębi się tłum pacjentów. Tomasz Cieślak (43 lata, po dwóch zawałach, z przepukliną i z chorym kręgosłupem) przyjęty został do szpitala w miniony piątek i ani przez moment nie odczuł skutków strajku. Wszystko, co powinno być wykonane, jest robione. – Protest jest słuszny, chociaż nie należymy do krajów bogatych i nie wiem, skąd należy wziąć pieniądze na godziwe pensje – mówi. Dodaje, że ten sam problem dotyczy nauczycieli, o czym bardzo dobrze wie, bo żona jest przedszkolanką. – Mam wrażenie, że kiedyś ktoś popełnił błąd ekonomiczny i na tym błędzie system sam napędza straty. TNS OBOP przeprowadził badania, czy Polacy popierają strajk lekarzy. Aż 60% respondentów solidaryzuje się ze strajkującymi lekarzami. – Czy jest większa wartość niż życie ludzkie? – pyta retorycznie Małgorzata Borecka, od trzech tygodni pacjentka szpitala. Strajk to ostateczność, ale jakże inaczej zasygnalizować brak zgody na funkcjonujący system? Ucieczką za granicę? Dr n. med. Maciej Jędrzejowski, specjalista chorób wewnętrznych, przewodniczący komitetu strajkowego, uśmiecha się na pytanie, czy może lepiej uciec tam, gdzie na lekarzy czekają. – To kusząca propozycja – odpowiada. – Ale w ubiegłym roku wybrany zostałem na przewodniczącego związku zawodowego lekarzy. Kończę drugą specjalizację, teraz z endokrynologii, i oczekiwałbym tylko godziwego wynagrodzenia za pracę. Doktor Jędrzejowski – 12 lat pracy, dwie specjalizacje – otrzymuje 2450 zł brutto plus 150 zł dodatku plus 200 zł za doktorat i kwotę za dyżury. Dyżury bierze, bo żona też jest lekarzem i mają dwójkę dzieci. 3,20 zł dla pacjenta, 900 zł dla posła W ulotkach rozdawanych pacjentom i ich rodzinom można przeczytać dane zaczerpnięte z ustawy budżetowej, planu finansowego NFZ na 2007 r. oraz informacji Kancelarii Sejmu RP: „3,2 złotych dziennie – tyle wydaje RP na całą ochronę zdrowia na jednego obywatela. 900 złotych dziennie – tyle przeznacza RP na świadczenia na rzecz jednego posła”. Nie w tym jednak problem. – Nie chodzi nam o podwyżki, ale o zmianę systemu ochrony zdrowia – podkreśla bardzo stanowczo Marta Starczewska, kardiolog, specjalista chorób wewnętrznych – 14 lat pracy i 2,1 tys. zł comiesięcznej pensji na koncie. Dzień pracy zaczyna o 5.30, kończy po godzinie 22.00. Jeśli akurat w tym dniu nie zrezygnuje z pracy nad kolejnym rozdziałem swej nowej książki naukowej. Ta (podobnie jak pierwsza) powstaje w środku nocy. Dr Starczewska, aby godnie żyć, dorabia w prywatnym gabinecie i drugiej firmie państwowej. Z przyjaciółkami – nielekarkami – widziała się ostatni raz… osiem miesięcy temu. – Mam marzenie – mówi. – Chciałabym pracować tylko w jednym miejscu i godziwie zarabiać. – Co znaczy godziwie? – To znaczy pracować nawet 10-12 godzin, ale utrzymać z tej pensji dom, który otrzymałam od ojca, nie martwić się o naprawy
Tagi:
Grażyna Cudak









