Archiwum

Powrót na stronę główną
Felietony Stanisław Filipowicz

Wolność i splendor pustej kieszeni

Czy wiemy, jakie źródła ma wolność? Potoczny entuzjazm podpowiada, że wolność po prostu jest. Zgodnie z nawykami, które utrwaliła kultura konsumpcji, jest ona traktowana jako artykuł codziennego użytku. Nie zastanawiamy się na ogół nad tym, jaką ma cenę i czego od nas wymaga. W zamierzchłych czasach przekonywano wprawdzie, że wolność jest dramatem, trudem, staraniem, że ma swój aspekt tragiczny. Przypominano Antygonę, która postawiła prawdę własnego serca ponad prawami narzuconymi przez otoczenie, ale któż by o tym dziś myślał. Wolność stała się hasłem osłaniającym konformistyczną rutynę – tuzinkowe nadzieje związane z dążeniem do przyjemności. Uwierzyliśmy, że istnieje jakiś wielki portal podarunkowy, Amazon wolności, w którym składać można zamówienia, tak jak w listach do św. Mikołaja. Nie martwi nas nawet fakt, że polityka inwigilacji – flagowy projekt cyfrowego kapitalizmu, wykorzystującego naszą tożsamość jako surowiec – postawiła zasadę indywidualnej wolności na równi pochyłej perwersji i omamienia. Perwersja rozkwita. Doszło np. do tego, że pewien tygodnik postanowił nagradzać pogardę wobec wolności tytułem Człowieka Wolności. Witamy w świecie Orwella! Odrzucając semantyczne prowokacje, postawmy proste pytanie: jak postępują ludzie wolni, jaką drogą kroczą? Moim faworytem był zawsze cynik – Diogenes z Synopy. Nikomu się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Psychologia

Samotność roznosi się jak wirus

Kultura wmawia nam, że jesteśmy wyjątkowi i powinniśmy koncentrować się na sobie. Dlatego zmienia się postrzeganie miłości Namiętność, intymność i zobowiązanie do utrzymania związku – takie składniki miłości wyróżnił cztery dekady temu amerykański psycholog Robert J. Sternberg. Namiętność określił jako konstelację silnych emocji i pobudzenia seksualnego, których dynamika intensywnie rośnie i równie szybko opada. Pojawiająca się później intymność wzbogaca tworzący się związek o bliskość i przywiązanie. Z kolei zobowiązanie – rozumiane jako działania ukierunkowane na przekształcenie relacji w trwały związek oraz na utrzymanie go mimo różnych przeszkód – Sternberg uznał za najbardziej stabilny element w miłosnych relacjach. Różowe okulary Badacze podkreślają, że żyjemy w czasach upadku konceptu miłości romantycznej. Ten oparty jest na uczuciu namiętności i od lat 30. XX w., kiedy to w dużych miastach Zachodu przestaliśmy polegać na starych zasadach budowania stabilnych związków (wyborze partnera przez rodziców czy instytucji swatki), służył jako aparat społeczny łączący nas w pary. – Miłość to społeczna maszyna, wynalazek kulturowy, składający się z paru zjawisk o charakterze biologicznym, który przez kilka lat zbliża nas do siebie, byśmy wspólnie zajęli się opieką nad dziećmi. W antropologii taka skłonność nazywa się monogamią

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Gadzinowski

Starość to przyszłość

„A jak Lewica zamierza pomóc młodym?”. To pytanie zawsze pada podczas spotkań wyborczych. Za to rzadko jestem pytany, co Lewica proponuje starszym. Choć często starsi przeważają na takich spotkaniach. W Polsce medialnie i mentalnie utarło się, że każda partia polityczna musi mieć program dla młodych. I prezentować go na okrągło. Bo „młodzi to przyszłość”, bo „takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”. Jeżeli jednak poczytamy liczne, poważne prognozy, to przyszłość naszego kraju i Europy należy do ludzi starszych. Bo z biegiem lat będzie ich przybywało – młodzi będą rodzić coraz mniej dzieci, a starzy dożywać późnej starości. I jeśli wierzyć prognozom GUS, w 2050 r. żyć będzie w Polsce ok. 30 mln obywateli, a jedna trzecia tej populacji to będą osoby w wieku 65+. Dlatego nie akceptuję ględzenia, że „starość nie radość”. Bo „starość to radość”. I to jest mój plan życiowy i moje hasło wyborcze. Już teraz wielu polskich emerytów statystycznie żyje dostatniej niż młodzi. Starzy zwykle mają gdzie mieszkać, bo z biegiem lat dorobili się zakwaterowania. Niektórzy przezornie przygotowali już sobie kwatery pośmiertne. To polscy emeryci wywalczyli już lęk przed ich gniewem u wszystkich poważnych partii politycznych. Bo ludzie starsi gremialnie chodzą

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Polaryzacja po słowacku

To jedna z najostrzejszych kampanii wyborczych na Słowacji To był kolejny dzień kampanii na Słowacji, którą 30 września – Słowacy głosują w sobotę – czekają wybory parlamentarne. Były premier Robert Fico wraz z innymi politykami kierowanej przez siebie partii Smer-SD (Kierunek-Socjaldemokracja), która według sondaży cieszy się największym poparciem Słowaków, zwołał w Bratysławie konferencję prasową. Tę zakłócił były premier, jeszcze do niedawna pełniący także funkcję ministra finansów, Igor Matovič. Lider ugrupowania OĽANO, czyli Zwyczajni Ludzie i Niezależne Osobistości, pod konferencję Ficy podjechał swoim pick-upem. Przez megafon w kierunku polityków Smeru krzyczał m.in.: „Zniszczyliście Słowację!”. Do samochodu Igora Matoviča jako pierwszy podszedł Ján Mažgút, rzecznik prasowy partii Smer. Za chwilę dołączył do niego Robert Kaliňák. Między Matovičem i Kaliňákiem doszło do przepychanki. Ten pierwszy kopnął polityka Smeru. Robert Kaliňák to jeden z najbliższych współpracowników Roberta Ficy, w momencie zabójstwa dziennikarza śledczego Jána Kuciaka i jego narzeczonej, archeolożki Martiny Kušnírovej, był ministrem spraw wewnętrznych. To on zbagatelizował zgłoszenie dziennikarza, że mu grożono. W 2018 r., po śmierci Kuciaka, tysiące Słowaków wyszło na ulice, żądając dymisji Kaliňáka. Fico poświęcił swojego współpracownika i polityk stracił stołek. To jednak nie uratowało Ficy.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Dzieje się

W Polsce nie brakuje ludzi odważnych. Pan premier Morawiecki zebrał się na odwagę i po raz pierwszy od dłuższego czasu powiedział prawdę, ostrzegając rodaków, że „wielkim zagrożeniem jest powrót Prawa i Sprawiedliwości do władzy”. Powiedział to w czasie konferencji prasowej zorganizowanej w siedzibie PiS. Transmitowała to TVP. A w ogóle to pan premier przeżywa ostatnio szczyty popularności. Najpoważniejsze światowe media cytują jego wypowiedź, że Polska nie będzie już dawać broni Ukrainie, bo sama musi się zbroić. Oburzenie wśród naszych zachodnich sojuszników jest powszechne. Politycy niemieccy mówią wręcz o hańbie, nazywając to manewrem przedwyborczym, dokonanym kosztem Ukrainy. Oczywiście niedawanie broni jest odwetem za to, że Ukraina domaga się przepuszczenia swojego zboża przez Polskę. A Polska – ściślej polski rząd – wyłamując się z polityki całej Unii Europejskiej, tego zboża nie chce w swoje granice wpuścić, rzekomo w obronie interesów polskiego rolnika. Ta troska o polskiego rolnika nasiliła się przed wyborami. Prawda zaś jest taka, że rząd nie potrafił zorganizować i zabezpieczyć tranzytu ukraińskiego zboża, tańszego niż polskie, przez nasze terytorium i dopuścił je na polski rynek. Ktoś przy tym nieźle, zdaje się, u nas zarobił. Produkty rolne to jeden z najważniejszych towarów eksportowych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Światowe centrum koksu

Europa prawie całkowicie utraciła zdolność zwalczania przemytu narkotyków Scena pierwsza: głęboka holenderska prowincja. Szutrowa droga pomiędzy polami, wzdłuż niej szpaler buków uginających się pod naporem wiatru. W powietrzu unosi się kurz – właśnie ze sporą, ryzykowną jak na tę nawierzchnię prędkością przejechał radiowóz. Szybki rzut oka na okolicę nasuwa pytanie o cel interwencji – bo wokół nie ma większych skupisk mieszkalnych. Po chwili policjanci zatrzymują się przed nieco zdewastowaną, prawdopodobnie opuszczoną szopą. Zanim tam wejdą, zakładają maski przeciwgazowe. To scena nie z serialu Netfliksa, tylko z filmu dokumentalnego przygotowanego przez niemiecko-francuską stację telewizyjną Arte. W szopie, którą przeszukują policjanci, jest laboratorium do produkcji syntetycznych narkotyków. Jej wnętrze nie przypomina niczego, co można by znaleźć w gospodarstwie rolnym i co miałoby tam jakiekolwiek zastosowanie. Kilkusetlitrowe kanistry, wentylacja laboratoryjna, doprowadzony gaz i woda, osobne stanowiska do pracy, lampy służące do suszenia gotowych produktów. Okna szczelnie zabite od wewnątrz. I ani śladu człowieka. Scena druga: Antwerpia, belgijski port nad Morzem Północnym. Na co dzień miasto pełne turystów, przyciągające przede wszystkim Domem Rubensa oraz muzeum przemysłu jubilerskiego i diamentów. To jednak nie tylko stolica pięknych kamieni na pierścionki, ale też podziemia narkotykowego Starego Kontynentu. Europejska

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wybory 2023

Czy damy się wkręcić w polaryzację?

Wybory 2023. A jak za chwilę trzeba będzie je powtórzyć? Marcin Duma – prezes zarządu Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych IBRiS Gdy rozmawialiśmy wiosną, mówił pan, że dużo jeszcze się zmieni, żeby wszystko zostało po staremu. – Niby sondaże nie są dokładnie takie same, ale sondaż to nie suwmiarka, więc wiadomo, że pokazują wynik w granicach pewnego błędu. Ogólnie wszyscy są mniej więcej w tym samym miejscu, w którym byli. Może Konfederacja jest trochę silniejsza, a Trzecia Droga trochę słabsza. Przekroczy ośmioprocentowy próg? – Mam przekonanie, że tak. Orędownikiem tego, że to ugrupowanie przekroczy próg, jest prof. Flis. Opiera się on na analizie historycznej, jak poszczególne typy ugrupowań radzą sobie w poszczególnych fazach kampanii. Takie ugrupowania, które on nazywa tymczasowymi ugrupowaniami protestu (TUP), czyli Kukiz z 2015 r., Palikot, Nowoczesna, w początkowej fazie kampanii zawsze bardzo dobrze sobie radzą, ale potem nie dowożą tego wyniku. Z drugiej strony jest PSL, które zawsze ciężko się rozpędza, ale na końcu radzi sobie lepiej, niż wszyscy przypuszczali. A czasem po prostu ma dużo szczęścia, tak jak w 2015 r., gdy 23 tys. głosów w skali kilkunastu milionów głosujących zdecydowało, że PSL ten próg wyborczy przekroczyło. A Lewica? – Lewica spokojnie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Błaszczak, Duda: Spocznij! Odmaszerować!

Może należy się cieszyć, że władza interesuje się filmem i reżyserką? Niesłychana sekwencja zdarzeń medialno-politycznych wokół nieobejrzanego filmu Agnieszki Holland „Zielona granica” i brutalne, niewidziane od kilkudziesięciu lat wzmożenie propagandowe obozu władzy każe jednak odrzucić tę tezę. Aż świerzbią ręce, żeby napisać: niech się żadna władza nie wtrąca do dzieł kultury i pracy twórczej – to zawsze musi się skończyć katastrofą, rozpadem, zniszczeniem, manipulacją na potrzeby propagandy wyborczej lub dowolnej innej. Histeryczne pobudzenie aktywu ministerialnego (wszak nie tylko Błaszczak recytował antyhollandowe frazy, odcinał się minister, nomen omen, kultury i ciemnoty narodowej Gliński, od czci i wiary odsądzali reżyserkę Morawiecki i Ziobro etc.) w ocenie filmu, którego nie widzieli, jest wydarzeniem doprawdy niezwykłym w swojej intensywności i karykaturalności. Sam Błaszczak charakteryzuje się bez wątpienia dwiema cechami: nienaruszalną służalczością i kompletną niesamodzielnością myśli (może to nawet za mocne słowo: myśli) i działań. Jest idealnym wykonawcą rozkazów politycznych. Jest kapralem tej władzy, która z nędzy ławki rezerwowych uczyniła go ministrem obrony. Sam nasz antybohater, z twarzy niepodobny do nikogo, jest takoż marnym aktorem. Jego patetyczne pustosłowie w obronie munduru, honoru, służby ośmiesza samą instytucję wojska i powinno budzić zażenowanie „bronionych”.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Magnuszew, Czerniaków

Żołnierze Janki Błaszczak nie wytrzymują powstania fizycznie i psychicznie. Widok oficera, który oszalał ze strachu, przeraża ją bardziej niż zbliżające się czołgi Droga moja Dowódco! Podajecie w telewizji, kto zna Janinę Błaszczak, ja ją do śmierci będę pamiętał, to moja była dowódca kompani, szedłem z nią od Kiwerc do Warszawy, dzielna, odważna, co się stało z nią, to nie wiem…, pisze w 1977 roku 77-letni rolnik Michał Kobielski w odpowiedzi na apel dziennikarki Mai Wójcik, próbującej odtworzyć wojenne losy dwóch kobiet. Droga moja Dowódco, jak żyjesz, napisz, ja Ciebie poszukuję już dawno, cała moja wioska zna Ciebie z mego gadania, ja wszystkim mówiłem o Tobie. Cześć Ci! Choć po wojnie były żołnierz z dumą opowiadał o swojej dowódczyni rodzinie i sąsiadom, to gdy się poznali, 44-letni wówczas szeregowy Kobielski nie był zachwycony, że rozkazy wydawać ma mu 19-letnia dziewczyna. Co z tego, że po szkole oficerskiej. Prymuska Błaszczak, choć na 700 elewów miała w Riazaniu trzeci najlepszy wynik, ciągle musi coś udowadniać. Kiedy po opuszczeniu szkoły w lutym 1944 r. Janka Błaszczak melduje się w sztabie dywizji, żeby objąć dowództwo nad męską kompanią moździerzy, nie przejmuje się sugestiami, że na pewno zaszła jakaś pomyłka. Bardziej od cudzych wątpliwości deprymuje ją własny

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Dom Charbielin z widokami

W Polsce są trzy Charbieliny, ale tylko jeden liczy się na winiarskiej mapie kraju Tam, gdzie niczego się nie spodziewasz, zjeżdżając z drogi na Głuchołazy, trafiasz nieoczekiwanie na Dom Charbielin. Ta winnica powstawała w ciszy i spokoju przez kilka lat. Obiekty remontowano, kompletowano park maszynowy, grupa zawodowców starannie planowała nasadzenia winorośli. Z rozmachem – to druga największa polska winnica, położona na otwartych, słonecznych terenach przygranicznych Opolszczyzny. Charbielin jest już po pierwszym butelkowaniu win, białych. Polskie wina nie są tanie, ale i miejscowi, i goście je kupują, podobnie jak w wielu krajowych winnicach. Z ciekawości, z solidarności z ludźmi, którzy wybrali taką drogę dla siebie, z sentymentu dla miejsca. Być może to rodzaj wkładu w budowanie nowego życia okolicy, którą mógł dotknąć brak pracy i perspektyw. Wieś Charbielin ma 760 lat, to niegdysiejszy Ludwigsdorf. Tędy maszerowały spod Wiednia i tu odpoczywały wojska księcia Lubomirskiego, tu ponad trzy wieki temu istniała już szkoła powszechna. Wieś na styku Polski i Czech utrzymywała się z rolnictwa, ludzie rodzinami znajdowali zatrudnienie w PGR. Charbielin ma szczęście, że miejscowi doświadczeni rolnicy i przedsiębiorcy, twórcy spółdzielni Arenda, bracia Jarosław i Stanisław Grocholscy, przejęli uprawę, częściowo na wykupionych, częściowo dzierżawionych ziemiach. Po upadku PGR dali

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.