Archiwum

Powrót na stronę główną
Aktualne Pytanie Tygodnia

W czym Polacy są dobrzy?

Daniel Odija,
pisarz dwukrotnie nominowany do Nike, animator kultury

Wychodzi nam siatkówka, co jest udokumentowane zdobywanymi medalami. Mamy również dowody na to, że wychodzi nam literatura. W ostatnim czasie Nobel Olgi Tokarczuk, wcześniej Wisławy Szymborskiej, a jeszcze dawniej Miłosz, Reymont i Sienkiewicz. Szkoda, że mimo najwyższego poziomu pisarze są wykluczani społecznie przez państwo. Z Polaków są też dobrzy podróżnicy. Można powiedzieć, że jesteśmy narodem mobilnym. Wbrew stereotypom jesteśmy także świetnymi pracownikami. Widać to po szacunku do polskich pracowników na całym świecie. Polacy są również w czołówce, jeśli chodzi o dostarczanie wirtualnych usług. Wreszcie wychodzą nam schabowe i pierogi. Niestety, wychodzi nam też zawiść. Po prostu lubimy zazdrościć tym, którym się udaje. A najgorsze jest to, że czujemy zawiść wobec swoich.

Marcin Goździeniak,
dziennikarz muzyczny, podcast Synestezja

Polakom doskonale wychodzi muzyka. Nasi artyści, od wykonawców klasycznych, przez jazzmanów, po grających elektronikę i metal, są szanowani na całym świecie. Niesamowitą karierę robi ostatnio gitarzysta fingerstyle Marcin Patrzałek. Na YouTubie ten 24-latek ma miliony wyświetleń. Można go było nawet zobaczyć w tzw. halftime show podczas jednego z meczów NBA, gdzie zazwyczaj goszczą amerykańscy wykonawcy. Nie zapominajmy też o znanym na całym świecie Behemocie. Zespół Nergala jest czwartym najczęściej słuchanym za granicą polskim zespołem na platformie Spotify. Śmieszną ciekawostką może być zaś fakt, że obrazoburcza piosenka Cypisa o zażywaniu kokainy trafiła w Korei Południowej do zabawek – tańczących w rytm muzyki kaktusów – ponieważ melodia przypominała piosenki z gatunku K-pop.

Dr Milena Drzewiecka,
psycholożka społeczna

Polak Robert Lewandowski jest dobry, a nawet bardzo dobry, na boisku do piłki nożnej. Polka Iga Świątek jest dobra, a nawet bardzo dobra, na korcie tenisowym. Czy to czyni nas narodem dobrych sportowców? Pomijając indywidualne sukcesy, w sportach grupowych nie jesteśmy najlepsi. Polacy jako grupa są dobrzy w pracy (przynajmniej jej ilości) i… narzekaniu. Jeśli chodzi o liczbę godzin przepracowanych w tygodniu, to w UE (dane Eurostatu) wyprzedzają nas tylko Grecy. W kwestii narzekania zaś spokojnie możemy stawać do konkursu. Nad Wisłą dobrze się narzeka i w pracy, i na pracę. A nawet na sport. Chyba że Lewy strzeli gola, wtedy „wszyscy jesteśmy biało-czerwoni”. I wielu zupełnie nie przeszkadza, że FC Barcelona ani czerwona, ani biała, grunt, że Lewandowski jest „nasz”. W tym wyławianiu sukcesów „swoich” Polacy też są dobrzy. Nawet bardzo.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Sport

Piłkarski poker po rumuńsku

Historia najlepszego napastnika wszech czerwców

Uwielbiam kino rumuńskie. Z piłką jest znacznie gorzej, nie kochałem jej nawet za czasów Maradony Karpat, czyli Gheorghe Hagiego, bo reprezentacja pod jego wodzą w 1994 r. wyrzuciła z mundialu Kolumbię magika Valderramy, a sam Hagi zranił w tym meczu moje serce, strzelając gola lobem z 30 m.

Za to nowa fala filmu rumuńskiego święci triumfy na europejskich festiwalach po raz pierwszy od czasu Złotej Palmy przyznanej Cristianowi Mungiu w 2007 r. Wśród reżyserów tego nurtu mam swojego ulubieńca – jest nim Radu Jude, w którego ostatnim dziele, o rozwlekłym tytule „Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata”, już w pierwszych minutach ustami jednego z epizodystów wspomina się przypadek Rodiona Cămătaru. To człowiek, który niechcący i z niejakim opóźnieniem zrewolucjonizował zasady przyznawania jednego z najcenniejszych futbolowych trofeów. To jest dopiero materiał na wielki film!

O kabarecie lizbońskim, czyli niedawnym meczu Benfica-Barcelona w Lidze Mistrzów, w którym główne role zagrali bramkarze, napisałem już przed tygodniem. Wspomnę tylko, że ile by Szczęsny nie nabroił, Barcelona z nim w składzie wciąż nie przegrywa – najwyraźniej nazwisko zobowiązuje. Ale wynik 4:5 był na tyle niecodzienny, że przeszperałem szuflady w szwankującej pamięci i przypomniało mi się coś z zupełnie innej beczki. 18 czerwca 1987 r. w lidze rumuńskiej Sportul Studențesc Bukareszt pokonał w takim stosunku stołeczne Dinamo. Nikogo by to dzisiaj nie obeszło, gdyby nie diabeł tkwiący w szczegółach. Otóż wszystkie bramki dla przegranej drużyny strzelił w tym meczu Rodion Cămătaru. To też się zdarza, Cămătaru był wtedy najlepszym strzelcem ligi rumuńskiej, Dinamo zresztą słynęło z wyborowych snajperów. Jego zawodnicy aż czterokrotnie zdobywali statuetkę dla najlepszego strzelca Europy (Dudu Georgescu w latach 70., Cămătaru i Dorin Mateuț w 80.). I tu zaczyna się pojawiać truchło pogrzebanego psa. W maju 1987 r. pewnym krokiem zmierzał po Złoty But Toni Polster, który zakończył rozgrywki ligi austriackiej z dorobkiem 39 goli. W tym samym czasie Cămătaru myślał już tylko o dograniu kolejnego przegranego sezonu w lidze rumuńskiej. Dinamo miało już nieodrabialną stratę do Steauy, a Cămătaru miał na koncie 20 goli, zbyt skromnych w skali europejskiej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

O taką Litwę walczyłem!

Prof. Jan Widacki o Czesławie Okińczycu:

Adwokat (ur. 1955), współtworzył Związek Polaków na Litwie, równocześnie angażował się w litewski ruch niepodległości Sąjūdis. Będąc deputowanym do Rady Najwyższej Litewskiej SRR, jako jeden z trzech Polaków został sygnatariuszem Aktu Niepodległości Litwy (1990). Większość Polaków deputowanych do Rady Najwyższej nie zagłosowała wtedy za niepodległością Litwy. Rzecznik pojednania polsko-litewskiego. W 1992 r. założył w Wilnie i do dziś prowadzi Radio Znad Wilii, nadające w języku polskim. Zasługi tej rozgłośni w popularyzacji i nobilitacji języka polskiego w przestrzeni publicznej Wilna i Wileńszczyzny są nie do przecenienia. Ceniony w elitach politycznych w Polsce i na Litwie. Uhonorowany najwyższymi odznaczeniami polskimi i litewskimi. Był doradcą prezydentów i premierów Litwy. Zwalczany przez polskie i litewskie środowiska nacjonalistyczne. Jeden z najbardziej wpływowych Polaków na Litwie.

 

Przed prawie 25 laty, po raz pierwszy w historii odrodzonego państwa litewskiego, Polak został wiceministrem. Stało się to dzięki wejściu AWPL-ZChR w skład rządu Rolandasa Paksasa. Obecny rząd premiera Gintautasa Paluckasa ma w swoich strukturach najwięcej Polaków. I nie ma w tym najmniejszej zasługi Waldemara Tomaszewskiego.

Po ubiegłorocznych wyborach sejmowych Akcja Wyborcza Polaków na Litwie – Związek Chrześcijańskich Rodzin dostała propozycję dołączenia do frakcji Związku Demokratów „W Imię Litwy” Sauliusa Skvernelisa, a więc i do koalicji rządzącej. Pisałem wielokrotnie, że interes narodowy Polaków na Litwie polega na tym, żeby być w każdym rządzie. Nawet jeśli bowiem nie uda się doprowadzić do tektonicznych przemian, to udział w rządzie pozwala przynajmniej na zahamowanie nieprzychylnych polskiej mniejszości na Litwie posunięć poszczególnych ministerstw.

Fot. BNS/ Robertas Riabovas

Jednak „wybitny strateg” Waldemar Tomaszewski i tym razem wybrał inną ścieżkę. Trzech posłów AWPL-ZChR dołączyło do najmniejszej opozycyjnej frakcji w litewskim Sejmie – frakcji Litewskiego Związku Chłopów i Zielonych. Frakcji partii, która zawsze była i pozostaje najbardziej nieprzychylna wobec Polaków na Litwie. Litewski Związek Chłopów i Zielonych konsekwentnie głosował przeciwko ustawie o pisowni imion i nazwisk czy ustawie o mniejszościach narodowych, ale zawsze wspiera inicjatywy oświatowe uderzające w polskie szkolnictwo. Jednym słowem, popiera decyzje i szerzy nastroje, które jedynie Moskwie są na rękę. Dlatego trudno oprzeć się wrażeniu, że nie tylko pewien portal kontrolowany przez działaczy AWPL-ZChR – jak stwierdziła powołana przez premiera RP Donalda Tuska Komisja do spraw badania wpływów rosyjskich i białoruskich na bezpieczeństwo wewnętrzne i interesy Rzeczypospolitej Polskiej w latach 2004-2024 – ale i sama partia szerzy narracje prorosyjskie.

Fot. gov.pl

Zresztą może i dobrze, że w tym rządzie nie będzie ani ministrów, ani wiceministrów z AWPL-ZChR, którzy w poprzednich kadencjach bardziej słynęli ze swojej miłości np. do bezpłatnych kotletów niż z rozwiązywania problemów naszych rodaków na Litwie. Szczególnie że tym razem Polaków na najwyższych stanowiskach mamy najwięcej w historii niepodległej Republiki Litewskiej. Gdy w 2012 r. ministrem energetyki został Jarek Niewierowicz, było to wydarzenie niezwykłe. Dziś Polak minister to już dobra litewska tradycja.

Fot. Joanna Bożerodska

Ministrem spraw wewnętrznych został socjaldemokrata Władysław Kondratowicz. Fachowiec z ogromnym doświadczeniem. Swoje pierwsze kroki polityczne stawiał w AWPL-ZChR, jednak – jak większość mądrzejszych od wodza działaczy partyjnych – był notorycznie ignorowany przez partię i odsuwany na boczny tor.

Fot. zw.lt/Mariusz Pyż

Wiceministrą spraw wewnętrznych została Alicja Ščerbaitė, wieloletnia radna solecznicka i niekwestionowana liderka tamtejszej opozycji, wiceministrem ekonomii i innowacji jest Andrzej Trachimowicz, a wiceministrem zdrowia – Daniel Naumovas. Artur Płokszto, wykładowca na Litewskiej Akademii Wojskowej został doradcą ministry ochrony kraju. Stanowisko wiceministra mógł zająć i Aleksander Radczenko

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Wywiady Zdrowie

Jak unikać chorób zakaźnych?

Szczepienia są inwestycją w zdrowie na długie lata

Prof. Tomasz Targowski – kierownik Kliniki i Polikliniki Geriatrii w Narodowym Instytucie Geriatrii, Reumatologii i Rehabilitacji w Warszawie, krajowy konsultant w dziedzinie geriatrii

Jak nasz układ immunologiczny reaguje na upływ czasu?
– Starzeje się. Proces ten, nazywany immunosenescencją, polega na osłabieniu zdolności obronnych organizmu. Zarówno odporność humoralna, odpowiedzialna za produkcję przeciwciał, jak i komórkowa,  zapewniająca ochronę przed infekcjami dzięki np. limfocytom T, stają się mniej skuteczne. W rezultacie osoby starsze są bardziej podatne na infekcje, a ich układ immunologiczny trudniej sobie radzi ze zwalczaniem zakażeń.

Które choroby są szczególnie groźne w tym wieku?
– Oczywiście zakażenia bakteryjne i wirusowe. Dotyczy to zwłaszcza zapaleń płuc, które mogą mieć bardzo poważny, groźny dla życia przebieg. Wśród bakterii jednymi z najczęstszych patogenów odpowiedzialnych za takie infekcje są pneumokoki. Wśród wirusów to grypa, SARS-CoV-2 i RSV. Poza zakażeniami dolnych dróg oddechowych zagrożenie stanowi też półpasiec, którego przyczyną jest reaktywacja wirusa ospy wietrznej.

Czy infekcje mogą wpłynąć na przebieg chorób współistniejących?
– Zdecydowanie tak. Infekcje oznaczają nie tylko chwilowe pogorszenie stanu zdrowia wynikające z reakcji zapalnej, lecz niosą także ryzyko zaostrzenia chorób przewlekłych i realnego zagrożenia życia. Dotyczy to zwłaszcza osób z chorobami układu sercowo-naczyniowego lub cukrzycą. Istnieją dowody, że półpasiec zwiększa ryzyko wystąpienia udaru mózgu, a grypa czy COVID-19 mogą prowadzić do zaostrzenia niewydolności serca.

Jak więc chronić osoby starsze przed chorobami infekcyjnymi?
– Kluczowym narzędziem profilaktyki są szczepienia

Autoryzowany wywiad prasowy opracowany przez Stowarzyszenie Dziennikarze dla Zdrowia w ramach kampanii edukacyjno-informacyjnej „HEALTHY AGEING – długie życie w dobrym zdrowiu”

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

O wyższości kogutów galijskich nad orłami białymi

Charles de Gaulle, będąc prezydentem Francji, przywiązywał bardzo dużą wagę do rozwoju nauki w swoim kraju. Dzięki temu Francja przez długie lata była jednym ze światowych liderów postępu technologicznego, w tym absolutnym liderem w dziedzinie projektowania i budowy elektrowni atomowych. Z jego następcami bywało różnie. Stosunek do badań naukowych bezpośredniego następcy gen. de Gaulle’a, Georges’a Pompidou, najlepiej ilustruje jego słynne stwierdzenie: La recherche avec la bourse et les femmes est le plus sûr moyen de perdre de l’argent, co w wolnym tłumaczeniu znaczy, że badania naukowe razem z graniem na giełdzie i uganianiem się za kobietami to najpewniejsza droga do utraty pieniędzy. W 1969 r. Pompidou, będąc już prezydentem, zlikwidował Ministerstwo Nauki, Atomistyki i Badań Kosmicznych, włączając je do Ministerstwa Przemysłu. Odtworzył je dopiero osiem lat później Valéry Giscard d’Estaing – jako Ministerstwo Nauki, które potem naprzemiennie stawało się Ministerstwem Nauki i Technologii lub Ministerstwem Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

Za prezydentury de Gaulle’a ministrami nauki byli wyłącznie politycy, a nie naukowcy, chociaż niektórzy, jak Alain Peyrefitte, byli intelektualistami o znaczącym dorobku piśmienniczym. Jeden z ministrów miał polskie korzenie, to Gaston Palewski. Po reaktywacji ministerstwa w 1977 r. jego szefami znacznie częściej niż politycy zostawali naukowcy, w tym bardzo wybitni. Na przykład Claude Allègre, zmarły 4 stycznia br. geolog i geochemik światowej sławy, w najbardziej prestiżowym periodyku naukowym „Nature” opublikował aż 40 artykułów. W okresie aktywności naukowej był drugim na świecie najczęściej publikującym w tym czasopiśmie autorem. Wyprzedził go tylko Robert C. Gallo badający wirusa HIV. Oczywiście wśród ministrów nauki zdarzali się też politycy, ale byli to mężowie stanu najcięższej wagi, tacy jak Laurent Fabius, minister nauki w gabinecie premiera Pierre’a Mauroy, który następnie sam został premierem.

Dziesięć niepodobnych lat

Starcza złośliwość każe mi porównać ministrów zarządzających nauką przez ostatnie dziesięć lat w Polsce i we Francji. Gdy u nas ministrem był Jarosław Gowin, nauką francuską rządziła trzy lata od niego młodsza profesor biologii Frédérique Vidal, współautorka artykułów w czasopismach biologicznych i biochemicznych o najlepszej reputacji, w tym artykułu w „Nature Genetics”. Vidal była czynną naukowczynią przez zaledwie 15 lat, gdyż później pełniła ważne funkcje administracyjne, najpierw w Wysokiej Radzie ds. Ewaluacji Nauki i Szkół Wyższych (Haut Conseil de l’évaluation de la recherche et de l’enseignement supérieur, Hcéres), potem została rektorką Uniwersytetu Nicejskiego, a w 2017 r. prezydent Macron mianował ją ministrą nauki i szkolnictwa wyższego. Warto zauważyć, że 15 lat pracy naukowej i 12 lat aktywności we francuskich i zagranicznych gremiach zarządzających nauką i szkolnictwem wyższym uczyniło Vidal osobą doskonale przygotowaną do objęcia stanowiska ministry nauki. Po przejściu do pracy w administrowaniu nauką nie opublikowała już ani jednego artykułu naukowego, co we Francji jest normą. Posada na wysokim stanowisku administracyjnym jest w tym kraju zajęciem bardzo

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Aktorzy teatru Spławy

Co może robić teatr w zakładzie karnym? Grać! Aktorzy niewidomi i aktorzy osadzeni zagrali brawurowo „Wesele po krakowsku”

Na improwizowanej scenie – wydzielonej części sali zajęć dla osadzonych – piosenki, tańce, projekcje filmowe, małe układy choreograficzne: padnij-powstań czy imitacja gotowości do walki na pięści i taniec z miotłą babci klozetowej w łańcuchu papierów toaletowych. Obok krakowianki w koralach, serdakach i kwiecistych spódnicach, odświętni mężczyźni w kapeluszach. Na krześle podtańcowuje aktorka, w jednej z odsłon Małgorzatka z piosenki przestrogi, moralitetu z początków XX w. Potem kawaler porywa ją na ręce, by prawić o Polsce ze swoich tęsknot. Ludowość i polityka w poetyce Wyspiańskiego, cytaty poważne, głębokie i te przaśne z piosenek „faj duli, faj”. Miłość i polskość wieszczona i wietrzona na różne sposoby, z zaczepką „cóż tam, panie, w polityce”. Całość poprowadził z wyczuciem mistrz takich patchworkowych połączeń, aktor i reżyser Artur Dziurman. Czarny charakter ekranowy, charakterystyczny głos dubbingowy, tu – opiekun szczególnej trupy teatralnej.

Zakład karny, Oddział Zewnętrzny w Krakowie – Nowej Hucie, ul. Spławy 2. Projekt „Kultura mimo ciemności i ograniczeń”. Ma swoją historię, to już kolejna edycja w zakładzie karnym, powtórnie w Nowej Hucie, tym razem dzięki środkom unijnym z NextGenerationEU.

– Pierwszy raz realizowaliśmy projekt w roku 2018. Niewidomi aktorzy z teatru ITAN przygotowują spektakl z osadzonymi. Wspólnie pracują, próbują, uczą się siebie, wspierają i pomagają, mierzą ze stereotypami. Mamy kwestię ograniczenia fizycznego związanego z brakiem wzroku oraz ograniczenia wolności. Projekt trwa trzy dni, kończy się uroczystą premierą spektaklu – wyjaśnia dr Mateusz Wiśniewski ze Stowarzyszenia im. Richarda Straussa z Wrocławia, które jest pomysłodawcą przedsięwzięcia.

„Wesele” za murem

– Na kanwie naszego scenariusza „Wesela po krakowsku” musieliśmy stworzyć trochę inny rodzaj przedstawienia. Musiało być bardziej żywiołowe, a żywiołowość chciałem pokazać poprzez piosenki i ruch sceniczny. Nie możemy liczyć w ciągu dwóch dni na większe aktorstwo, to niemożliwe. Nawet z aktorami teatrów zawodowych trudno tak szybko zrobić fajne przedstawienie. Staraliśmy się nadać temu skondensowany, intensywny charakter – tłumaczy Artur Dziurman. Historyczne już, choć ledwie dwa razy prezentowane więzienne „Wesele po krakowsku” stworzył wspólnie z artystami jedynego w Polsce profesjonalnego Integracyjnego Teatru Aktorów Niewidomych ITAN. To jego 20-letnie artystyczne dziecko, które wywodzi się z krakowskiego Stowarzyszenia Scena Moliera. Ponad 100 niewidomych i niedowidzących artystów zagrało już w sześciu wielkich, multimedialnych produkcjach. Mają na koncie seriale telewizyjne, pełnometrażowy film „Marzenie”, spektakle przełamujące granice twórczości amatorskiej i możliwości osób niepełnosprawnych wzrokowo.

Dziurman jako reżyser nie odstąpił w więzieniu od jakości wypowiadanego słowa ani od zabawy akcentem, dziś tak powszechnie dowolnie traktowanym. Kto powiedział, że aktorzy okazjonalni mają być mniej staranni w języku niż ci zawodowi! I aktorzy teatru Spławy dostrzegali niuanse językowe, odniesienia i cytaty mimo krótkiego życia spektaklu. Polska, patriotyzm, miłość, tęsknoty były tematami rozmów także później.

Mieszana trupa aktorska zagrała brawurowo, mimo tremy, przy widowni pełnej osadzonych, wychowawców, strażników i gości m.in. z Uniwersytetu Jagiellońskiego, instytucji, organizacji pomocowych, oczywiście przy zachowaniu koniecznych środków bezpieczeństwa. Zagrała dwa razy, spektakl po spektaklu. „Aktorzy teatru Spławy” – to piękne, równościowe sformułowanie Artura Dziurmana. – Tutaj osadzeni są w roli aktorów na równi z nami, ich czasowy adres to Spławy 2. Oni bardzo dobrze się czują jedni z drugimi. Pięcioro naszych aktorów niewidomych i słabowidzących przyjechało praktycznie na pomoc, bo to też jest bardzo ważne, żeby była grupa, która ciągnie pozostałych. Nasi koledzy z tego zakładu bardzo szybko się asymilowali i integrowali z nimi. Genialnie w to weszli – cieszy się. – Śpiewająco, choreograficznie i aktorsko. Elżbieta Sielawa, doświadczona niedowidząca aktorka, nigdy nie bała się wejść „za bramę”, to jej trzeci udział w zajęciach w więzieniu. Inni także nie mieli obaw.

– W jakimś sensie jesteśmy tacy sami. My, niepełnosprawni wzrokowo, jesteśmy takimi osadzonymi jak ci, którzy tu się znajdują. Z tym że my ze względu na naszą niepełnosprawność jesteśmy w tym osadzeniu bez wyjścia. A ci ludzie mają jeszcze szansę po wyjściu się odbić – mówi Elżbieta Sielawa. Scena daje jej poczucie większej własnej wartości, chęć pokazania się. – No i fantastycznie jest widzieć reakcję publiczności w teatrze. (Stereotyp, by nie używać słowa widzieć przy niewidomych, został szybko obalony podczas wspólnej pracy z osadzonymi).

Kilka dni będziemy tym żyć

Czyste chodniki, skwery idealnie posprzątane, trwają różne zajęcia i prace, oddzielnie część męska i kobieca zakładu karnego. Można zapomnieć, że to więzienie. Osadzeni trafili tu z różnymi wyrokami. Każda historia jest odmienna, jedna świeża, inna sprzed lat. Z nadzieją na wyjście, z pracą nad przemianą. Ktoś ma potrzebę opowiedzieć o sobie, ale częściej – nie. Osadzeni, aktorzy teatru Spławy, byli punktualni i przygotowani, z pomysłami na swoje postacie, gotowi do współpracy. To dla nich nagroda, wyróżnienie. Dyrektor, ppłk Andrzej Starzak, zaufał żywiołowi aktorsko-muzycznemu pod wodzą Artura Dziurmana. Wychowawcy, strażnicy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Studniówkowy kompleks

Świętowanie stu dni do matury zmieniło się w imprezy porównywalne z wystawnymi weselami

Sobotni styczniowy wieczór. Jestem w warszawskim pięciogwiazdkowym hotelu na imprezie, której zorganizowanie kosztowało prawie pół miliona złotych. W holu goście robią sobie zdjęcia na tle złotej ścianki. Co chwilę oślepia mnie błysk fleszy. Wszystko skąpane jest w szampańskim złocie i błyszczącej czerni. Towarzystwo ma na sobie garnitury i sukienki za tysiące złotych. Nie, to nie żadna gala biznesu, ale zwykła studniówka we współczesnej Polsce. Co gorsza, nie jest to typowo warszawska napinka. Ta choroba przesady ogarnęła cały kraj.

Zastaw się, a postaw się

Spirala nakręca się z roku na rok. Wyścig napędzany kompleksami rodziców należących do komitetów studniówkowych jest nie do zatrzymania. Dotyczy nie tylko dużych miast, chociaż walka na prestiż jest zaciekła, szczególnie w pierwszej dziesiątce najlepszych szkół w stolicy. Oczywiście im niższa lokata, tym większe parcie, aby pokazać, kto się bawi najlepiej w mieście.

– Poniedziałek, siedzę w pracy. Dzwoni telefon. Odbieram i słyszę: „Natychmiast wejdź na grupę komitetu studniówkowego!”. Zaglądam więc na czat i widzę, że toczy się dyskusja o kolorze balonów, którymi będzie przystrojona sala hotelowa. Moja rozmówczyni kontynuuje: „Masz głosować na złote. Rozumiesz, k…? Natychmiast pisz, że ty też chcesz złote, bo brakuje nam jednego głosu” – opowiada jedna z matek, której syn zdaje w tym roku maturę.

Wracamy na salę balową w pięciogwiazdkowym hotelu. Okazuje się, że przy wejściu sprawdzana jest lista gości. Członków rodzin chętnych, by zobaczyć poloneza, jest tylu, że wejście trzeba limitować, a uczeń musi zgłosić swoją widownię. Używam tego terminu celowo, ponieważ można wejść wyłącznie na otwierającego imprezę poloneza. Parkiet otoczony jest taśmami jak na lotnisku. Wszystko po to, żeby rodzice nie plątali się pod nogami tańczących, robiąc swoim dzieciom zdjęcia. Organizatorzy byli na tyle przewidujący, że wynajęli ochroniarzy, którzy zaganiają rodziców z powrotem do zagrody. Wchodzącym towarzyszą największe hity Michaela Jacksona grane przez wojskową orkiestrę dętą. W kuluarach dowiaduję się, że wynajęto ją w ostatniej chwili jako mały bonus, bo trzy dni przed imprezą okazało się, że w kasie komitetu studniówkowego zostało jeszcze 15 tys. zł.

Kwota prawie pół miliona złotych, o której wspominam, może się wydawać przykładem ekstremalnym, ale tak wysokie wydatki są bardzo częste. Można powiedzieć, że koszty studniówki odpowiadają wielkości miasta. Warto zaznaczyć, że mówimy na razie jedynie o zorganizowaniu imprezy. Zapytałem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jerzy Domański

Ziobro już nie ponad prawem

To nie jest spektakl polityczny, choć tak mówią ci, którzy mylą teatr z cyrkiem. To, co od lat robi z Polską Zbigniew Ziobro, to prowincjonalny cyrk. Pozwalamy mu na to, więc stroi minki i udaje męża stanu. Przylepił się do polityki, bo we wszystkim jest tak mierny, że nigdzie by tyle nie zarobił na domy i luksusy. Gęba pełna frazesów. A w realu cwaniaczek, który pewno niczego sam nie podpisywał i nie zostawił śladów po przestępczych decyzjach. Robili to ludzie z jego najbliższego otoczenia. Łatwo ich teraz rozpoznać, bo nikt tak gorliwie nie broni pryncypała jak oni. I nie sądzę, że jest w tym coś innego niż rozpaczliwa samoobrona przed więzieniem. To przecież oni będą siedzieć za te wszystkie defraudacje, lewe przetargi i przestępcze piramidy pompujące pieniądze do układów partyjnych i koleżeńskich. Ziobro stał na czele tego układu. Na czele grupy ludzi, którzy zaczynali od zwyczajnej i często biednej egzystencji, a po ośmiu latach stali się multimilionerami.

Łączyło ich to, że mieli podobną motywację. Poszli do polityki, bo według nich władza jest najkrótszą drogą do kasy. Uwierzyli Ziobrze, że ich do niej doprowadzi. Doprowadził. Ale nie tylko do kasy. Czekają na nich miejsca, gdzie słońce ogląda się przez kraty.

Gdzie w tym, co robili, jest służba państwowa? Dobro publiczne? Interes społeczny? Wolne żarty. Dla Ziobry to były zawsze tylko słowa. Bo kto jak nie on doprowadził do totalnej zapaści sądownictwa? Kto łamał kręgosłupy sędziów i prokuratorów? Kto Pegasusem chciał dobijać opozycję? A czyje łapy mieszały przy śmierci Blidy i polowaniu na Leppera? W tych i setkach innych spraw pojawia się nazwisko Ziobry. Tak niewiele brakowało, by zmontowany przez niego system prawny ustawił PiS i przede wszystkim Ziobrę ponad prawem.

Pogrywając z komisją śledczą do spraw Pegasusa, Ziobro pokazał nie tylko jej, ale większości Polaków, że ciągle uważa siebie za człowieka, który stoi ponad prawem. Takiego właśnie ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego narzucił Polsce Kaczyński.

Celem tych polityków jest wywrócenie władzy, która chce ich rozliczyć. Drogą do tego ma być doprowadzenie do takiego chaosu i kryzysu zaufania, by mogli wrócić. Dobrze się stało, że komisja śledcza przerwała tę cyrkową farsę. I postawiła wniosek o areszt dla Ziobry. Chciałoby się powiedzieć: nareszcie.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Psychologia Wywiady

Kryzysowy narzeczony

Czyli jak być mężczyzną w XXI wieku

Prof. Michał Lew-Starowicz – seksuolog, psychiatra, psychoterapeuta

Mój ulubiony psycholog prof. Philip Zimbardo powiedział: „Gdybym był młodą kobietą, to wolałbym być lesbijką. Mógłbym wtedy mieć mądrą, piękną partnerkę zamiast bezużytecznego faceta”. I orzekł, że właśnie mamy kryzys męskości. Naprawdę mężczyźni są w kryzysie?
– W jednej z ostatnich publikacji Zimbardo i Nikita Coulombe rzeczywiście biją na alarm w związku z obserwowanym przez nich postępującym kryzysem męskości.

Danuta Rinn zauważyła to już pół wieku temu! Pamiętasz, jak śpiewała „Gdzie ci mężczyźni”? Naukowcy dopiero teraz to odkryli? I konkretnie co? Na czym ten męski kryzys polega?
– Coulombe i Zimbardo powołują się na rozmaite badania i wymieniają m.in. zaniedbywanie edukacji, pogorszenie funkcjonowania na rynku pracy, zaniedbywanie zdrowia i kondycji fizycznej, długi okres zależności od rodziców, uciekanie w świat gier komputerowych i pornografii oraz trudności z tworzeniem dojrzałych relacji z kobietami.

Zdaniem prof. Zimbardo za kryzys męskości odpowiadają oglądanie pornografii i gry komputerowe. Czy rzeczywiście? Internet powszechnie dostępny wytworzył alternatywną rzeczywistość, w której mężczyzna bez wysiłku może wskoczyć w kostium macho. W życiu trzeba się o to postarać.
– Zimbardo i Coulombe odwołują się do belgijskich badań przeprowadzonych na grupie 325 nastoletnich chłopców. Ale nie tylko oni to odkryli. Wśród młodocianych użytkowników pornografii zaobserwowano zjawisko „poznawczej absorbcji” wynikające z silnego pobudzenia ciekawości i stymulacji sensorycznej, które sprzyjają utracie poczucia czasu i zaniedbywaniu innych obszarów wymagających uwagi, przede wszystkim nauki. Kształtowanie seksualności z intensywnym udziałem mediów i zniekształceń poznawczych płynących z pornografii lub cyberseksu, przy jednoczesnym braku korygującego efektu dobrej edukacji seksualnej i relacji erotycznych w związku uczuciowym, to wszystko zakłóca rozwój psychoseksualny. Z kolei mężczyźni cechujący się brakiem dojrzałości psychoseksualnej w życiu erotycznym będą preferowali zachowania typowe dla wieku młodzieńczego, a więc autoerotyzm (zwykle stymulowany pornografią – utrwalanie schematu) lub impulsywne zachowania seksualne oparte na przypadkowych relacjach, bez zaangażowania uczuciowego. Towarzyszą temu trudności z dokonywaniem świadomego wyboru partnerki/partnera, wyrażaniem emocji, przyjmowaniem odpowiedzialności w relacji oraz podtrzymywaniem więzi seksualnej w stabilnym związku uczuciowym. Czyli tzw. Piotruś Pan albo, w przypadku słabszych umiejętności społecznych, wylękniony i wycofany singiel. Pierwszy daje partnerce seks tylko na krótko, a drugi nawet nie próbuje.

To dlatego on nie ma na nią ochoty?
– W efekcie popęd i reaktywność seksualna mogą pozostawać „za burtą” małżeńskich relacji, mężczyzna nieraz doświadcza psychogennych zaburzeń erekcji i orgazmu przy jednoczesnym braku patologii organicznej oraz realizowaniu potrzeby seksualnego rozładowania i potwierdzenia męskości poza związkiem. Równocześnie „wytrenowany” w unikaniu odpowiedzialności i rozmaitych sposobach racjonalizacji swoich zachowań zwykle nie dąży do rozwiązania problemu, dopóki związek nie zacznie chylić się ku upadkowi lub partnerka nie zorganizuje terapii. Brak aktywności seksualnej może być z kolei kompensowany zaangażowaniem w inne sfery życia lub poszukiwaniem innych źródeł przyjemności, np. przez uprawianie sportów ekstremalnych, objadanie się czy kupowanie drogich zabawek.

Mówisz o mężczyznach cechujących się brakiem dojrzałości psychoseksualnej. Ale przecież ci „dojrzali” często też nie biorą wystarczającej odpowiedzialności i nie rozwiązują problemów seksualnych, nie leczą dysfunkcji. Może to naprawdę kryzys męskości?
– Masz rację, większość mężczyzn niestety nie podejmuje racjonalnych działań w sytuacji wystąpienia dysfunkcji seksualnej. Dotyczy to także mężczyzn z pozoru dojrzałych i w wielu innych obszarach życia odpowiedzialnych, u których zaburzenia seksualne wynikają z choroby somatycznej. Rzadkie poddawanie się badaniom profilaktycznym i korzystanie z opieki medycznej dopiero na późnym etapie rozwoju choroby jest typowo męską przypadłością.

To dlaczego nie idą z tym do lekarza?
– Powiedzenie „chłopaki nie płaczą” i tożsamość samca alfa nie sprzyjają prezentacji w roli pacjenta, a w szczególności pacjenta seksuologicznego. Do niedawna zaburzenia erekcji określano mianem „impotencji”, budzącym bardzo negatywne skojarzenia. Impotent był zatem etykietą bezużytecznego mężczyzny, pozbawionego siły i godności, a tak właśnie bardzo często czują się mężczyźni doświadczający dysfunkcji seksualnych. Ponadto dostęp do profesjonalnego leczenia problemów seksualnych jest utrudniony w związku ze stosunkowo niewielką liczbą praktykujących specjalistów i barierą finansową leczenia nieobjętego refundacją. W efekcie większość mężczyzn cierpiących z tego powodu nigdy nie trafia do seksuologa.

I leczą się sami, „gdy konar nie płonie”?
– Bardzo często tak jest, na czym zresztą korzysta bardzo szeroki rynek popularnych suplementów diety reklamowanych jako antidotum na niemoc seksualną. To samo dotyczy leków proerekcyjnych, które są obecnie dostępne bez recepty. Wielu pacjentów próbuje się nimi ratować,

Fragmenty rozmowy z książki Michała Lwa-Starowicza i Beaty Biały Spełniony. Czego pragną mężczyźni, Rebis, Poznań 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Houston, będzie zmiana

Nowym konsulem w Houston ma być Jarosław Łasiński. I jest to nominacja bardzo ciekawa.

Łasiński to urzędnik z długim CV. Prawnik, rozpoczął pracę w MSZ w 1987 r., trafił wtedy na staż, pracował w gabinecie ministra Mariana Orzechowskiego. W III RP funkcjonował w różnych departamentach i na różnych stanowiskach. Był dyrektorem Biura Prawnego, zastępcą dyrektora i dyrektorem Departamentu Konsularnego. Był też konsulem generalnym w Chicago, w Malmö, a w latach 2018-2022 w Los Angeles. Wszędzie otrzymywał bardzo wysokie oceny swojej działalności.

Z tego punktu widzenia decyzja ministra Sikorskiego, by tak doświadczonego i kompetentnego człowieka wysłać do Houston, broni się w sposób oczywisty.

Pikanterii sprawie dodaje jeden fakt. Otóż Łasiński w swojej karierze miał taką przypadłość, że podobał się kolejnym ekipom, więc następne go gnębiły.

Na przykład w roku 2006, gdy był konsulem generalnym w Chicago, na czas wizyty w tym mieście ówczesnego premiera Jarosława Kaczyńskiego został wezwany na konsultacje do Warszawy. Ale potem minister Anna Fotyga wysłała go na stanowisko konsula do Malmö. Albo więc ewentualne zarzuty wobec niego były miałkie, albo był za silny, by go odstrzelić.

Ciekawsze rzeczy działy się później, w roku 2017. W tym czasie Łasiński był dyrektorem Departamentu Konsularnego i został zaprezentowany jako kandydat na ambasadora w Norwegii. Z powodu tej kandydatury w szał wpadli posłowie Platformy Obywatelskiej, Halicki i Nitras, którzy stawali na głowie, by ją utrącić. Argumentowali, że Łasiński jest jednym ze współautorów pisowskiej ustawy o służbie dyplomatycznej. Która, na dodatek, dawała szefowi MSZ prawo wyrzucenia z ministerstwa każdego, kto rozpoczął w nim pracę przed rokiem 1990. Mówili też, że współpracuje ramię w ramię z ówczesnym dyrektorem generalnym Andrzejem Jasionowskim, który zaczynał w PRL w podziemnym NZS, a potem był w UOP, a w MSZ reprezentował najbardziej pisowską część ministerialnych kadr. I zastępuje go w niektórych sytuacjach. „W jakich służbach pan jest?!”, wołał do Łasińskiego Halicki, a ten odpowiadał mu, że w żadnych.

Broniła go wtedy zawzięcie Małgorzata Gosiewska z PiS-u. Okazuje się, niepotrzebnie. Bo weto wobec Łasińskiego postawił… prezydent Andrzej Duda. I kilka miesięcy później minister Waszczykowski prezentował na sejmowej komisji innego kandydata (a raczej kandydatkę) na ambasadora w Norwegii.

Łasińskiego zaś w roku 2018 wysłano do Los Angeles, tym razem w atmosferze ponadpartyjnej zgody.

I oto teraz, z pozycji zastępcy dyrektora Departamentu Konsularnego, Łasiński jedzie na kolejną placówkę, do Houston. Wcześniej, od 2022 r., konsulem generalnym była tam Monika Sobczak, przedtem przewodnicząca NZS i radna PiS w Radzie m.st. Warszawy. Do MSZ ściągnął ją dyrektor generalny Andrzej Papierz i zatrudnił w swoim biurze w charakterze eksperta. Potem kierowała Biurem Spraw Osobowych, czyli kadrami. Kierowanie konsulatem w Houston to była jej pierwsza zagraniczna placówka. Zatem nawet nie ma co pytać, czy to się mogło udać, bo odpowiedź jest jasna. Pytanie jest inne: dlaczego ta partyjna hucpa trwała tak długo?

 

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.