Po 22 latach od zamordowania trzech konwojentów w lesie pod Dobrym Miastem policji nie udało się posunąć śledztwa choćby o krok dalej Kiedy dwaj pracownicy agencji ochrony Sezam w Olsztynie odnaleźli w lesie służbowego poloneza, nie spodziewali się takiej masakry. W aucie leżały trzy zakrwawione ciała ich młodych kolegów; zostali zastrzeleni, a wcześniej sprawcy pocięli im gałki oczne i poderżnęli gardła. – To była fachowa robota – komentował po latach jeden z policjantów, który był na miejscu zbrodni. Mimo coraz nowocześniejszych technik śledczych, jakimi dysponuje policja, sprawcy tej największej zbrodni w regionie nadal są nieznani. Z czym nie może się pogodzić rodzina Mariusza Chrzanowskiego, dowódcy konwoju, który w chwili śmierci miał zaledwie 26 lat. Złe przeczucia To była sobota, 10 kwietnia 1999 r. Gdy Maria i Jerzy Chrzanowscy jechali na działkę, tuż za rogatkami Olsztyna odpadło koło w ich samochodzie. Pomyśleli, że to zły znak. Ale w najczarniejszych myślach nie spodziewali się tragedii, która ich dotknie w związku z pracą syna. Mariusz od najmłodszych lat był aktywny, tańczył w zespole folklorystycznym, ćwiczył sztuki walki, a po maturze służył w Nadwiślańskich Jednostkach Wojskowych, elitarnej formacji podległej ministrowi spraw wewnętrznych. Po wyjściu z wojska ożenił się, mieszkał z żoną i półtorarocznym synkiem u teściowej. Zamierzał pracować w policji, a może nawet w Biurze Ochrony Rządu, jednak zaczął od pracy w agencji ochrony, co miało go przybliżyć do celu. Szybko zdobył zaufanie przełożonych, powierzano mu odpowiedzialne zadania, a wkrótce został dowódcą konwoju. W tej roli 10 kwietnia wyjechał w teren, aby zebrać utarg ze stacji paliw w kilku miejscowościach i dostarczyć go do banku w Olsztynie. Towarzyszyli mu dwaj ochroniarze z olsztyńskiego oddziału agencji Sezam: 25-letni Janusz S. i 43-letni kierowca Krzysztof D. kazane, żeby pod żadnym pozorem nie zatrzymywać się na trasie, a w razie zagrożenia – uciekać jak najszybciej i jak najdalej. Urwane ślady W sobotę późnym wieczorem teściowa Mariusza zadzwoniła do Chrzanowskich z pytaniem, czy był u nich na obiedzie, bo nie wrócił do domu o godz. 17, jak zapowiadał. Wtedy rodzina zaczęła się niepokoić, dzwonić do oddziału agencji, skąd jednak odsyłano ich do centrali w Warszawie. Niepokój wzrastał także w Sezamie, którego olsztyński pełnomocnik zawiadomił policję i dodatkowo zarządził poszukiwania własnymi siłami. Spodziewano się co prawda jakiegoś napadu na konwój, bo pod koniec ubiegłego wieku fala bandytyzmu w Olsztynie wezbrała, ale brano pod uwagę najwyżej obrabowanie podręcznego sejfu i pozostawienie ochroniarzy w lesie, przywiązanych do drzew, żeby za wcześnie nie podnieśli alarmu. Prowadzona do późnych godzin nocnych akcja poszukiwania zaginionego konwoju nie przyniosła jednak rezultatu. Od wczesnego poranka w niedzielę 11 kwietnia pracownicy Sezamu ponownie ruszyli śladem kolegów. Już wiedzieli, że po raz ostatni konwój był widziany na stacji paliw w Dobrym Mieście, skąd wyruszył w stronę Jezioran, stamtąd miał jechać do Olsztyna. Ślady urywały się na tej trasie i tam skoncentrowano poszukiwania. Policja również podjęła działania. O pierwszej w nocy funkcjonariusze zapukali do mieszkania rodziców Mariusza Chrzanowskiego, prosząc o jego dokumenty i paszport. Sugerowali, że syn uciekł ze zrabowanymi pieniędzmi. Jerzy Chrzanowski z młodszym synem Markiem, wtedy maturzystą, utworzył wówczas własną grupę poszukiwawczą. Liczyli się z porwaniem i dlatego penetrowali trasę Dobre Miasto-Jeziorany. Marek wspominał później, że po drodze nie napotkali żadnego patrolu policyjnego. A około ósmej rano dostali informację, że w lesie znaleziono czerwonego poloneza caro, należącego do agencji ochrony Sezam. Masakra w polonezie Samochód konwojentów znaleziono nieopodal szosy, koło wsi Międzylesie, na trasie Dobre Miasto-Jeziorany. Na pojazd trafili dwaj pracownicy agencji Sezam. Przy skręcie na leśny parking widoczne były ślady hamowania, jakby ktoś nagle polonezowi zajechał drogę. Obok można było dostrzec ślady krwi. Ale samochód został przepchnięty kilkaset metrów dalej, w głąb rzadkiego, sosnowego lasu. Widok w środku wozu był przerażający. Najpełniej przedstawia to suchy opis prokuratorski: „We wnętrzu pojazdu na siedzeniu kierowcy leżały w nienaturalnej pozycji, ze stopami opartymi na desce rozdzielczej, zwłoki Krzysztofa D. Zwłoki Mariusza Chrzanowskiego leżały z nogami na przednim siedzeniu pasażera, z głową w zagłębieniu oparcia nóg. Na ręce denata leżał klucz do trezora (podręcznego sejfu – przyp.










