Jeżeli SLD chce odgrywać jakąś rolę w polskiej polityce, czym prędzej musi przestać zajmować się sobą Polska pędzi do przodu. PiS na naszych oczach rozwala Trybunał Konstytucyjny, zmienia budżet, demontuje program in vitro, zmienia politykę zagraniczną. Mamy polityczne trzęsienie ziemi, te wszystkie kotwice, które trzymały III RP w jakim takim porządku, są jedna po drugiej zrywane. W takiej sytuacji nie można być cicho. Stawka jest wielka i nie jest nią wygoda ani dobre samopoczucie jakichś elit, jak opowiada PiS, ale rządy prawa, demokracja, miejsce Polski w Europie. Tymczasem głos lewicy jest cichy, prawie niesłyszalny. Główny powód tej ciszy jest oczywisty – lewica znajduje się poza parlamentem, czyli stała się formacją trzeciej kategorii. Dziennikarzy takie potęgi niezbyt interesują. Ale są również inne przyczyny tego stanu rzeczy – SLD, główna siła po tej stronie, nie ma głowy do takich spraw, bo zajmuje się tym, co lubi najbardziej, czyli sobą. Pisałem już o tym dwa tygodnie temu – Sojusz nie pozbierał się po wyborczej porażce, do tego jest w trakcie walki o sukcesję po Leszku Millerze, który ogłosił, że zamierza podać się do dymisji. Na dodatek to wszystko wisi w powietrzu, gdyż statut SLD nie przewiduje możliwości rezygnacji urzędującego przewodniczącego. Nie wiadomo też, jak i kiedy będzie wybierany jego następca bądź następczyni. To wszystko ma być ustalone podczas konwencji Sojuszu 12 grudnia. Wariantów jest kilka. Najczęściej wymienia się taki, że konwencja ogłosi wybory powszechne przewodniczącego, które skończą się w drugiej połowie stycznia i wtedy kongres wyłoni nowe władze. Wybory powszechne mają tę zaletę, że tak wybrany lider otrzymuje potężny mandat. Ich wada natomiast polega na tym, że trwają dość długo. No i w przypadku większej liczby kandydatów, a na to się zanosi, trzeba rozstrzygnąć, czy do wyboru przewodniczącego wystarczy jedna tura, czy dwie lub więcej… A wtedy proces wyboru się przedłuża… Ale są i inne propozycje – odwlekające wszystko aż do późnej wiosny. Jedna z nich zakłada, że zostaną ogłoszone wybory w całej partii, zaczynające się od dołu kampaniami sprawozdawczo-wyborczymi, a kończące wyborem władz krajowych i przewodniczącego. Innymi słowy, jeżeli dziś krytykujemy Sojusz, że zamilkł, miejmy świadomość, że w tym stanie będzie trwał jeszcze przez kilka tygodni, a może miesięcy… W polityce zaś kto milczy, tego nie ma. • Zmiana lidera partii po nieudanych wyborach jest w demokracjach czymś oczywistym. W SLD po porażce z 2011 r. odszedł Grzegorz Napieralski. Wcześniej, w roku 2007, po słabym wyniku Sojuszem przestał kierować Wojciech Olejniczak. Teraz sytuacja jest o tyle jasna, że Leszek Miller odejście zapowiedział już w czerwcu. Nikogo zatem nie trzeba wypychać. Tym bardziej zdumiewają więc pomysły, by głosowanie nad wyborem nowego przewodniczącego odkładać. Dowodów, że byłby to strzał w kolano, jest aż za dużo. Najlepiej widać to na przykładzie Platformy Obywatelskiej – walka o władzę paraliżuje tę partię, działacze bardziej zajmują się Schetyną i Siemoniakiem niż Kaczyńskim i Beatą Szydło. Brak lidera, brak sprawnego kierownictwa powoduje, że Platforma jest dziś partią reagującą z opóźnieniem, mało zdecydowaną, ustępującą Nowoczesnej Ryszarda Petru. Odzwierciedlenie tego można zresztą znaleźć w sondażach – Nowoczesna jest już na drugim miejscu, PO spadła na trzecie, z poparciem rzędu kilkunastu procent. Czy uda się jej odzyskać stracony teren? Wielu w to wątpi. Z kolei szybka zmiana na stanowisku szefa PSL pomogła Stronnictwu. Ludowcy aktywnie uczestniczą w sejmowych potyczkach, widać ich. Ostatnie tygodnie pokazują bardzo wyraźnie, że jeśli partia chce odnosić sukcesy, musi mieć poukładane kierownictwo. W przeciwnym razie tak jak PO albo SLD – cofa się, traci poparcie. Trudno zresztą popierać kogoś, po kim nie wiadomo czego można się spodziewać. Zwłaszcza że nadchodzi czas politycznych bitew. • Jeżeli więc słyszę, że SLD w sprawie trybu wyboru nowego przewodniczącego jest podzielony, już nie mówiąc o tym, kogo ludzie Sojuszu chcieliby zobaczyć na fotelu przewodniczącego, coraz częściej odnoszę wrażenie, że są to jakieś sztuczne problemy, próby rozgrywania kolejnych intryg. Jeśli ludzie Sojuszu chcą być aktywni na scenie politycznej, muszą










