Kobiety z węgla

Kobiety z węgla

Węgiel osobisty

Najpierw był eksperyment z lampą, bo koniecznie chciały zrobić coś węglowego do wnętrz. – Pojawił się podstawowy problem: węgiel przenosi ciepło, a żarówka też daje ciepło i może się okazać, że razem to się zapali. Uzyskanie certyfikatów i pozwoleń trochę nas przytłoczyło. Poza tym lampa jest duża, więc przewiezienie takiego zakupu np. samolotem czy promem może stanowić problem. Lampy zrobiłyśmy na potrzeby instalacji, którą organizowałyśmy w klubie KATOko, i do dzisiaj tam wiszą – chwalą się architektki.
I tak od lampy przeszły do biżuterii z węgla. Dla niektórych jest znakiem firmowym broKatu.

– Szukałyśmy w rodzinie osób, które mogłyby nam pomóc. Wujek dostarczał nam bryły węgla, które były naszym materiałem, wkrótce znalazł namiar na pana Czesława. On okazał się naszym zbawieniem, bo ma bardzo duże doświadczenie w pracy z węglem. Kiedyś przy każdej kopalni działała osoba, która przygotowywała węglowe statuetki czy puchary, np. za długi staż pracy. Mój wujek też ma takie – opowiada Bogna Polańska.

Dziadek Bogny robił na grubie (tak na Śląsku mówi się o pracy w kopalni), pan Czesław pracował w kopalni Wieczorek na Nikiszowcu, teraz ma warsztat przy szybie Roździeń. – Na początku nie traktował nas poważnie. Gdy przyjechałyśmy do niego z rysunkami lamp i biżuterii, stwierdził, że takich „pierdół” nie będzie robił. Był przekonany, że za dwa tygodnie nam przejdzie – opowiadają projektantki. Ale widział ich upór. Nie zniechęcały się, chyba zaczął je wtedy traktować trochę poważniej. – I tak nasza współpraca trwa od jakiegoś czasu. Często spędzamy cały dzień w warsztacie pana Czesława, czasem sam nam coś przygotuje – przyznaje Bogna. – Zawsze pyta: „Co tam, dziewczyny, słychać?”. I zawsze nam zdradza jakieś tajniki, jak dobrze obchodzić się z węglem, jak odczytywać jego strukturę. Na początku same próbowałyśmy w piwnicy okiełznać węgiel, ale przy najdrobniejszej obróbce wydziela czarny pył. Wszystko było brudne mimo zamkniętych drzwi. Pył wydostawał się na świeżo pomalowaną klatkę schodową. Bogna myła ją całymi dniami. Jej mama niedawno wspominała, że miała ochotę nas zabić – śmieje się Roma.

– Chodzi o to, żeby węgiel był twardy, a pan Czesław ma do tego oko. My musimy uderzać, żeby wiedzieć, jaki jest, a on to widzi. Od razu wybiera z hałdy odpowiednie kawałki – podkreśla Bogna. – Pokazuje nam strukturę węgla, ułożenie warstw. Staramy się do maksimum wykorzystać węgiel, żeby było jak najmniej odpadów. Czasami pan Czesław robi odwiert w bryłce idealnej na wisior, a bryłka się rozpada na pół. Wtedy można z tego dwa wisiory zrobić, bo to fajny materiał, dość mocny, tylko nie wytrzymał ruchu wiertarki. Różnie bywa – wyjaśnia Roma.

Biżuteria z węglem nie jest niezniszczalna. Ale nie wietrzeje, nie brudzi przy myciu, bo pokryta jest specjalnymi lakierami. – Zdarzają się nam oczywiście reklamacje. Jeżeli pierścionek upadnie na ceramiczną posadzkę, musi coś się stać. Dlatego w opisie na opakowaniu zaznaczamy, żeby nie gryźć tej biżuterii, bo można sobie kawałek odgryźć, albo że jak spadnie z wysokości, może się potłuc – mówią katowiczanki.

Na torbach broKatu pojawia się wzór rastrowanego węgla, surowa faktura. – Chodziło o to, żeby to nie było dosłowne czy infantylne, żeby tej torby nie traktować jak tzw. tasi, drugiej torby do tej właściwej. To ma być torba bardziej elegancka – uśmiechają się projektantki. W tym roku swoją torbę spotkały w Nowym Jorku na ramieniu Francuzki.

Śląskość codzienna

– Każdy troszkę inaczej przekłada sobie tożsamość, cechy charakterystyczne Śląska. My bardziej skupiłyśmy się na węglu, ktoś inny na gwarze, ktoś sięgnął po potoczne słowa, np. tauzen (Osiedle Tysiąclecia), kato, czyli skrót od Katowice. Każdy projektant na swój sposób próbuje się odnaleźć, więc nie jesteśmy dla siebie konkurencją. Łączymy się, spotykamy na targach, jedni sprzedają produkty drugich – wyjaśnia Roma.

– Myślę, że jest jakieś niezrozumienie sposobu bycia Ślązaków, bo Ślązacy są specyficzni, trochę inaczej wychowani. Wynika to z historii i tradycji. Z tego, że kobieta zawsze była w domu i opiekowała się rodziną, a mąż szedł do pracy. Na Śląsku funkcjonuje zasada, że jak coś się obieca, to się dotrzymuje słowa, że Ślązacy są pracowici i może trochę bardziej pedantyczni – dodaje wspólniczka. Młodzi projektanci wiedzą, skąd pochodzą, i czerpią ze swojej śląskiej tożsamości. – Fajnie, że się korzysta z tego lokalnego rynku, przecież nie tylko my sprzedajemy nasze produkty. Jest mydło Sadza Soap, w kształcie bryły węgla. Inni poszli w odzież, my w biżuterię, ale robi ją też Marta Szafraniec. Jest ceramika, książki po śląsku. Działa także miejsce, które to wszystko gromadzi – sklep śląskich projektantów Geszeft – mówią w broKacie.

Czasami ludzie nie rozumieją, dlaczego akurat węgiel w biżuterii. – Jeśli się to wytłumaczy, produkt nabiera wartości. Dla nas to oczywiste, bo w takim środowisku się obracamy.

Ich węglową biżuterię i inne „śląskości” kupują urzędy, ministerstwa i firmy, które też mają związek z węglem. Jeden z największych polskich kompozytorów współczesnych otrzymał broKatowe spinki do mankietów. Projektantki mają wiernych klientów, australijskich Polaków, Ślązaków zza granicy, obcokrajowców. BroKatowy wisior zahipnotyzował Monikę Olejnik podczas rozmowy z minister Elżbietą Bieńkowską, która machinalnie się nim bawiła, odpowiadając na pytania. – W końcu dziennikarka nie wytrzymała i zapytała, czy „to” na szyi to węgiel. „Tak, dwie miłe dziewczyny ze Śląska to projektują”, odpowiedziała minister. To było fajne – podkreślają Roma i Bogna.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2015, 49/2015

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy