Intryga tej trzeciej

Intryga tej trzeciej

Kilka osób sfabrykowało testament. Proces wyjaśni, kto i jaki miał w tym interes Szarpnął linkę silnika, aby uruchomić kosiarkę. Wypielęgnowany ogród był jego dumą, trawa nie mogła wyrosnąć ponad kilka centymetrów. Ewa J.-K., od pięciu lat jego towarzyszka życia, zobaczyła, że leży nieruchomo, twarzą do ziemi. Reanimacja lekarza pogotowia okazała się bezskuteczna. 76-letni Jan W. zmarł na niewydolność krążenia. Był 25 maja 2010 r. Kiedy karawan zabrał ciało, rozpaczająca kobieta otarła łzy i zbolałym głosem poprosiła przybyłych do ogrodu przyjaciół, aby towarzyszyli jej w przeszukaniu biurka zmarłego konkubenta. – Może Jan zostawił dyspozycje co do pogrzebu albo testament, muszę to wiedzieć – powiedziała. Do gabinetu weszły we trzy: konkubina Jana W., jej znajoma i żona Kazimierza G., wieloletniego przyjaciela pana domu. W szufladzie biurka leżały obrączka z monogramem byłej żony zmarłego i pieniądze, 3 tys. zł. Żadnego zapisu majątku nie było. To, co znaleziono, Ewa J.-K. schowała do kieszeni. Na pogrzeb przyszło wielu mieszkańców Nowego Dworu. Atmosferę uroczystości żałobnej zakłócił jednak pewien incydent przed willą Jana W. Jego dorosły syn Jacek domagał się od Ewy J.-K. kluczy do domu ojca. Konkubina z krzykiem odmówiła, twierdząc, że nie ma on tytułu prawnego. Konkubina ma w zanadrzu Jacek W. uznał, że nie będzie się spierał z kochanką ojca, i złożył w sądzie wniosek o uznanie go za jedynego spadkobiercę. Po miesiącu dostał potrzebne orzeczenie. Ale Ewa J.-K. nie zamierzała się poddać. W tym samym Sądzie Rejonowym w Nowym Dworze Mazowieckim złożyła wniosek o zmianę postanowienia w sprawie nabycia spadku przez syna. „Nie byłam uczestnikiem postępowania – napisała pod dyktando adwokata – nie miałam wiadomości o procesie z powództwa Jacka W. A on zataił informację, że istnieje testament jego ojca”. Powódka przedstawiła stosowny dokument: „Ja Jan Alojzy W. urodzony w 1934 roku świadom podejmowanej decyzji i bez przymuszenia oświadczam, że w wypadku mojej śmierci powołuję do całości spadku po mnie Ewę Stefanię J.-K. urodzoną w 1944 roku. Równocześnie zobowiązuję moją spadkobierczynię do wypłacenia 150 tys. zł Wioletcie K. za wsparcie, jakiego zawsze mi udzielała”. Sporządzono 12 kwietnia 2010 r. w Urzędzie Gminy Wieliszew. Adnotacja zastępcy wójta Andrzeja Sz.: „Brak podpisu spadkodawcy jest spowodowany niedowładem jego prawej ręki”. Świadkowie Zbigniew J. i Lidia D. Podczas procesu Ewa J.-K. zeznała: – Jan to był przedwojenny dżentelmen, on potrafił uszanować kobietę. Bardzo się kochaliśmy. Mnie zależało na nim, nie na majątku. Ale on chciał zabezpieczyć moją przyszłość, bo mam niecałe 1000 zł renty, a byłam dla niego dobra. Mocno przeżył katastrofę smoleńską, bał się, że i on może stać się ofiarą zamachu, był bardzo za PiS. O testamencie dowiedziała się od Jana 12 kwietnia 2010 r., gdy wrócił z miasta do domu. Dokument wręczył jej ze słowami: „Ewuniu, to zabezpieczenie dla ciebie i Wioletki”. 50-letnia Wioletta K. jest jej córką. – Jan prosił, abym nikomu nie mówiła, że zostawił testament – dodała. – Postąpiłam wedle jego woli. Na pytanie sądu o szukanie testamentu w dniu śmierci Jana W. Ewa J.-K. wyjaśniła, że była wtedy w szoku, nie przypomina sobie, aby uczestniczyła w przeglądaniu szuflad. Pamięta tylko swój ból po znalezieniu 3 tys. zł, bo to były pieniądze przeznaczone na ich ślub. Powódkę zapytano o osoby, których nazwiska widnieją na testamencie. Andrzeja Sz. ani Lidii D. nie znała. Zbigniew J. od lat przyjaźnił się ze spadkodawcą. On spisywał ostatnią wolę Jana, który po przebytym udarze miał niesprawną prawą rękę. Druga beneficjentka testamentu Wioletta K. twierdziła, że testament otrzymała od Zbigniewa J., z którym pozostaje w zażyłej przyjaźni. Nie była zaskoczona wielkością podarowanej sumy – od lat wspierała finansowo matkę i jej konkubenta. Woziła Jana do szpitala, opiekowała się nim. Przed śmiercią pokazał jej testament. Strofowała go, że niepotrzebnie tak się spieszy, będzie żył do 100 lat. Sąd przesłuchał świadków. Zbigniew J.: – Po katastrofie smoleńskiej Jana dręczyły złe myśli. W pewnej chwili zapytał mnie, czy nie znam kogoś w gminnym urzędzie, bo chciałby bez ponoszenia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 52/2015

Kategorie: Reportaż