Dentyści sadyści

Dentyści sadyści

Dental team helps the patient

Mnożą się skargi na gabinety stomatologiczne, gdzie pacjenci tracą nie tylko pieniądze, ale i zdrowie I. Specjalista ze stolicy 59-letnia Grażyna B. ze Szczytna wpatrywała się w wielki baner na ścianie budynku. To była reklama gabinetu stomatologicznego dr. Przemysława L. Przeczytała o najnowszych technikach leczenia, zachodnim sprzęcie i wysokiej klasy specjalistach. Zapisała adres. Pani B. miała za sobą chorobę nowotworową. Naświetlania zniszczyły raka, ale ich skutkiem była utrata przednich zębów i zanik dziąseł. – Myśmy swoje zrobili, teraz kolej na dobrego stomatologa – powiedział jej na odchodnym onkolog. – Nie mogła pani trafić lepiej – zapewniła Grażynę B. recepcjonistka w reklamowanym gabinecie, gdy ta opowiedziała o swoich chorobach. – Do skomplikowanych przypadków protetycznych przyjeżdża wybitny specjalista z Warszawy dr W.; koszt trochę większy, ale zobaczy pani efekt. Pani B. przeliczyła, ile rent będzie musiała odłożyć, aby odzyskać dawny uśmiech, i umówiła się na konsultację warszawskiego stomatologa. Był sierpień 2011 r. Na początku spotkało ją rozczarowanie. Myślała, że za takie pieniądze pan doktor poświęci jej więcej czasu niż 15 minut. Martwił ją zanik dziąseł, zastanawiała się, czy utrzymają się w nich implanty, na których miały być osadzone boczne protezy. Doktor twierdził, że przy obecnej technice wszystko da się zrobić. Dla pewności przed zabiegiem obejrzy pantomogram. Nie obejrzał, bo aparat rentgenowski w gabinecie był niesprawny. – Mam takie stare zdjęcie sprzed pięciu lat – napomknęła pani B. – Zupełnie wystarczy – stwierdził dentysta – możemy wszczepiać. Pół roku później pacjentka napisała do okręgowego rzecznika odpowiedzialności zawodowej: „Po zabiegu przez ponad trzy tygodnie byłam sina na twarzy. Dolną wargę nadal mam sztywną, bez czucia. Dręczy mnie mrowienie. Nie mogę pić, wszystko cieknie mi po brodzie, mam trudności z gryzieniem. Zrobiłam na własny koszt rentgen szczęki – okazało się, że mam uszkodzone nerwy i przebitą na wylot żuchwę. Czeka mnie kolejny zabieg, już w innym gabinecie. Błagam Boga, aby chociaż przywrócili mi stan taki, jak był wcześniej, nim zdecydowałam się na implanty”. Rzecznik wezwał panią B. na przesłuchanie. – Czy dr W. mówił o możliwości powikłań? – Nie, tylko żebym się nie bała. Kiedy wspomniałam o zaniku dziąseł, zbagatelizował to uwagą: „Nie jest pani pierwsza z tym problemem, wielu miałem takich pacjentów”. – Czy po zabiegu była wyznaczona wizyta kontrolna? – Nie, ale przyszłam po dwóch dniach, bo nie mogłam wytrzymać z bólu. – W historii choroby jest zapisane, że pani się nie zgłosiła. – Nieprawda, świadkiem może być moja koleżanka, pojechała ze mną do gabinetu, bo płakałam z bólu. – Kto panią przyjmował? – Właściciel kliniki, dr Przemysław L. Powiedział, że trzeba się pomęczyć, to może trwać i trzy lata. Na moją prośbę zadzwonił do dr. W. w Warszawie, ale nikt nie odbierał telefonu. – Czy dr W. przed założeniem implantu mówił, na czym polega zabieg? – Nie, tylko żebym się nie martwiła. Powołany przez rzecznika biegły – profesor stomatologii – ocenił plan leczenia pacjentki jako amatorski, nieczytelny. Dr W. zignorował procedury leczenia. Implant spowodował kompresję nerwu z objawami porażenia i drętwienia. Stomatolog przyznał, że nie zrobił pantomogramu, bo była awaria sprzętu. Ale uprzedzał pacjentkę, aby w przypadku braku czucia bezzwłocznie zgłosiła się do gabinetu. Wtedy implant można usunąć. Po zabiegu nie miał ze Szczytna żadnych telefonów. „Przesłuchiwany reprezentuje postawę, że nic takiego się nie stało”, odnotował rzecznik odpowiedzialności zawodowej. Zbadano kwalifikacje zawodowe dr. W. Okazało się, że gdy wszczepiał implanty Grażynie B., nie miał zdanych wszystkich egzaminów niezbędnych do wykonywania zawodu stomatologa (później te uprawienia uzyskał). Okręgowy sąd lekarski uznał dr. W. za winnego popełnienia błędu w sztuce lekarskiej i orzekł karę zawieszenia w wykonywaniu zawodu na rok. Dentysta odwołał się do Naczelnego Sądu Lekarskiego, ale na rozprawę nie przyszedł. Sprawa wróciła do ponownego rozpatrzenia przed sądem okręgowym. Przedawnienie czynu następuje pięć lat po jego popełnieniu, czyli w sierpniu 2016 r. Czy dr. W. uda się przeciągnąć procedowanie o kilka miesięcy? Niewykluczone. Lekarskie sądy korporacyjne są zasypane skargami. II.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2016, 2016

Kategorie: Zdrowie