Adopcyjny węzeł gordyjski

Adopcyjny węzeł gordyjski

Domy dziecka muszą odejść na śmietnik historii

Anna Krawczak – badaczka Interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem UW, członkini Stowarzyszenia na rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji Nasz Bocian; doktorantka w Instytucie Kultury Polskiej UW. Prowadzi rodzinę zastępczą.

Kilka tygodni temu prezydentka Gdańska Aleksandra Dulkiewicz otworzyła nową placówkę pogotowia opiekuńczego. Skrytykowałaś to wydarzenie. Dlaczego?
– W 2020 r. nie ma miejsca dla domów dziecka, a tym bardziej dla nowo wybudowanego domu dziecka. Ich czas przeminął. Powinny odejść na śmietnisko historii. My jednak nadal mamy takie wyobrażenie, że dzieci w pieczy zastępczej to sierotki, które potrzebują przede wszystkim ciepłego kąta, akceptacji i miski zupy. Ostatnio zadano mi pytanie – wiem, że w dobrej wierze – czy dzieci trafiające do pieczy zastępczej „są wdzięczne”. To dobrze pokazuje, jak mało opinia publiczna wie na temat dzieci z trudnych miejsc. To są dzieci poranione, zdradzone przez dorosłych i wściekłe. Mają o co i na kogo. Natomiast nie są to dzieci wdzięczne.

Kiedy – przynajmniej w założeniu – rozpoczął się w Polsce proces odchodzenia od instytucjonalnej opieki nad dziećmi i jak jest on realizowany?
– Zdecydowano o tym 20 lat temu, na mocy wytycznych Komisji Europejskiej. Jednak ku ciągłemu zdumieniu całego środowiska rodzinnej pieczy zastępczej okazuje się, że nasze państwo rozumie ten proces nie jako likwidację domów dziecka, lecz jako likwidację dużych domów dziecka i przekształcanie ich w placówki 14-osobowe. Żadna placówka nie jest optymalnym miejscem do wychowania dziecka. Gdyby tak było, wszystkie nasze dzieci – w tym biologiczne, chciane i kochane – oddawalibyśmy do szkół z internatem.

Byłam przekonana, że ubywa domów dziecka, a tylko niektóre są przekształcane.
– Nie. Liczba miejsc w placówkach się nie zmniejsza. Zmienia się jedynie to, że małe placówki powstają zamiast dużych. Choćby w 2018 r. powstało 19 nowych domów dziecka. W placówkach mających siedzibę w dużych gmachach – przykładem jest warszawski Nasz Dom – przekształcenie wygląda tak, że powstają oddziały 14-osobowe w tym samym budynku, ale z osobnymi wejściami. W ten sposób obchodzi się ustawę o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej.

Czy przez te 20 lat w ogóle zmniejszyła się liczba placówek?
– Tak, ale ten proces przebiega bardzo, bardzo powoli. Terminy są przesuwane. Ponieważ szybko stało się jasne, że państwo nie zdoła od razu zlikwidować opieki instytucjonalnej, wprowadzono okres przejściowy, w którym obowiązuje limit wieku dzieci umieszczanych w placówkach – nie mogą do nich trafiać dzieci poniżej siódmego roku życia. I rzeczywiście, najmłodsze dzieci zaczęto umieszczać w rodzinach zastępczych, ale w 2019 r. okazało się, że ponad 1,3 tys. dzieci poniżej tego wieku wciąż przebywało w domach dziecka. 1 stycznia 2020 r. zaczął obowiązywać nowy limit – dziesiąty rok życia. Jestem niezmiernie ciekawa, jak Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej sobie z tym poradzi, skoro wcześniej nie potrafiło przenieść z domów dziecka nawet tych najmłodszych dzieci.

Dlaczego się nie udało?
– Długo zastanawiałam się nad tym fenomenem i doszłam do jednego wniosku: nikt nie ma rzeczywistej, szczerej woli, by to zrobić. Nie jest to bowiem przedsięwzięcie niemożliwe do zrealizowania. Trafiłam na fascynującą historię, która wydarzyła się w końcu XIX w. w australijskiej Nowej Południowej Walii. Jej władze zorientowały się w pewnym momencie, że wszystkie osierocone dzieci przebywają w domach dziecka, co było przede wszystkim bardzo kosztowne. Aby rozwiązać problem, powołano radę pomocy dzieciom. Na jej czele stał oczywiście członek parlamentu, ale jej członkiniami były same kobiety – nie polityczki, lecz po prostu panie z towarzystwa, przewodniczące lokalnych organizacji charytatywnych itp. Te kobiety zebrały się i powiedziały, że trzeba skończyć z domami dziecka w Nowej Południowej Walii. Na mocy przyznanych im przez radę uprawnień przychodziły do domów dziecka, zabierały stamtąd dzieci i umieszczały je w rodzinach zastępczych. Po prostu. W ciągu 10 lat udało im się zlikwidować domy dziecka. Z jednym zastrzeżeniem – nie zlikwidowano domów podległych instytucjom religijnym, bo tam wpływy rady nie sięgały.

To był XIX w. Co w Polsce, w XXI w., stoi na przeszkodzie zlikwidowaniu domów dziecka?
– Domy dziecka, mimo że to instytucje o wiele droższe dla budżetu niż rodziny zastępcze, mają swoje poważne zalety z punktu widzenia samorządów. Po pierwsze, bardzo łatwo nimi zarządzać. Rodziny zastępcze są zaś rozproszone, prywatne i nie ma nad nimi bezpośredniej kontroli. Oczywiście mają one koordynatorów i stale współpracują z systemem, ale nikt z zewnątrz nie pełni w nich przecież całodobowych dyżurów. Po drugie, rodziny zastępcze nie generują miejsc pracy, bo nie pracuje w nich personel: wychowawcy, kucharki, księgowe, intendenci itd. Nie ma ani jednej zawodowej rodziny zastępczej, która miałaby podpisaną umowę o pracę. To są wszystko umowy-zlecenia. Aktualnie w Polsce mamy 1125 domów dziecka. Każdy z nich zatrudnia minimum dziesięć osób na etacie. Wyobraźmy sobie społeczny skutek zwolnienia ponad 11 tys. ludzi.

Wyjaśnijmy może, jaki jest obecny status rodzin zastępczych w Polsce.
– W Polsce wyróżniamy trzy typy rodzin zastępczych: rodziny spokrewnione, czyli dziadkowie dziecka lub rodzeństwo; rodziny niezawodowe, zajmujące się maksymalnie trójką dzieci, nieotrzymujące za to pensji, a jedynie 1056 zł świadczenia na dziecko, wykonujące zadanie powierzone im przez powiatowe centrum pomocy rodzinie albo ośrodek pomocy społecznej; oraz rodziny zawodowe, pracujące bezpośrednio dla np. PCPR w ramach umowy-zlecenia. Otrzymują 2200 zł brutto wynagrodzenia.

Możliwe, że samorządom pod względem finansowym bardziej opłaca się utrzymywać domy dziecka niż rodziny zastępcze.
– Nie. Domy dziecka są dla nich opłacalne w rozumieniu zarządczym. Prowadzą kartoteki, wszystko jest tam uporządkowane, zawsze będą mieć wolne miejsce dla nadprogramowego dziecka. Oczywiście można rozliczyć rodzinę ze świadczenia na dziecko, ale nie jesteśmy w stanie policzyć, ile plasterków żółtego sera dziennie dostaje wychowanek czy wychowanka. Powiem o jeszcze jednej ważnej rzeczy, którą wiemy z badań prowadzonych przez nasz zespół. Dotyczy ona ustawy z 2011 r. o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej, która miała tę pieczę wzmocnić, ale w efekcie stawia rodziny zastępcze na przegranej pozycji w stosunku do domów dziecka, jeśli chodzi o ich postrzeganie przez samorządy.

Zacznijmy od tego, że dziecko, które zostaje umieszczone w domu dziecka, spędza tam np. cztery lata i po tym czasie jego sytuacja prawna się reguluje, dzięki czemu może być skierowane do adopcji, możemy określić jako „państwowe”. O jego losach decyduje bowiem zespół osób zatrudnionych przez instytucje państwowe: wychowawca z domu dziecka, wyznaczony opiekun prawny, ewentualnie kurator. Adopcja jest realizowana szybko, o ile znajdzie się rodzina. Jeśli to małe dziecko, raczej się znajdzie.

Czyli wszystko dzieje się sprawnie. W czym tkwi problem?
– W tym, że we współpracy z rodzinami zastępczymi proces kierowania dziecka do adopcji wygląda zupełnie inaczej. To, że dziecko staje się podmiotem, a nie numerem w tabeli, jest korzystne z punktu widzenia dobra dziecka, ale nie systemu. W Polsce w rodzinach zastępczych dzieci spędzają średnio aż trzy lata i siedem miesięcy – badania na ten temat prowadziła ostatnio Alina Prusinowska-Marek. Taki czas nie mieści się w żadnych limitach, za granicą byłby absolutnie nie do zaakceptowania. Jeśli bowiem dziecko jest w rodzinie tak długo, tworzą się więzi. Z jednej strony, są one kluczowym elementem procesu zdrowienia emocjonalnego dziecka, ale z drugiej – rodzina wchodzi w rolę rzecznika tego dziecka. Może np. sprzeciwić się adopcji, argumentując, że będzie dla dziecka niekorzystna, bo ono ma już swój dom, swoją rodzinę i więzi, od lat chodzi do lokalnej szkoły czy przedszkola. I to jest niewygodne dla systemu. Stosuje on więc różne metody nacisku na rodziny zastępcze – perswazję, a często i szantaż – by zmieniły zdanie. Same ośrodki adopcyjne widzą działania rodzin zastępczych jako blokowanie i utrudnianie adopcji.

Dlaczego dzieci w Polsce tak długo pozostają w pieczy zastępczej? Wydaje mi się, że to jest źródło konfliktu interesów między rodzinami zastępczymi a ośrodkami adopcyjnymi.
– Pierwszą, najważniejszą przyczyną jest bardzo wolne tempo procedowania przez sądy rodzinne. Druga to wspomniana ustawa z 2011 r., której przepisy w dużej mierze nie są egzekwowane i która nie doprecyzowała form pieczy zastępczej. To jednak bardzo zawiły wątek, więc go pomińmy. Trzecią składową nazwałabym elementem ideologicznym. Chodzi tu o sposób postrzegania przez państwo, czyli rząd, rodziny biologicznej w odniesieniu do rodziny adopcyjnej czy rodziny zastępczej. I o to, jakie wartości przypisuje każdej z tych form.

O ideologii porozmawiamy za chwilę, ale chciałabym jeszcze wiedzieć, dlaczego dzieci nie mogą po prostu być pozostawiane w pieczy zastępczej, skoro i tak są tam długo.
– Polskie prawo w ogóle nie przewiduje już takiej formy jak piecza długoterminowa. Została wykreślona z ustawy w 2011 r., mimo że ta forma pozwalała dać rodzinę i bezpieczny dom tym dzieciom, którym trudno byłoby znaleźć stabilną rodzinę adopcyjną, bo np. były zbyt duże lub miały wiele deficytów. Dodam, że długoterminowa piecza zastępcza funkcjonuje z powodzeniem za granicą, a w wielu krajach jest filarem, na którym opiera się cały system. W Polsce zaś dzieje się tak, że jeżeli uda się przez te cztery czy pięć lat w rodzinie zastępczej wyprowadzić dziecko z deficytów, usiłuje się je – jak to mówimy – wyadoptować, bo po adopcji będzie bezkosztowe dla systemu. Rodzinom, które przekształciły się z zastępczych w adopcyjne, nie trzeba już płacić świadczenia na dziecko. Co więcej, po adopcji system już nie musi tymi rodzinami się interesować. A pamiętajmy, że trafiają tam nie niemowlęta oddawane po porodzie, lecz dzieci z tzw. ścieżki interwencyjnej.

Czyli wcześniej zabrane przez służby w ramach interwencji w rodzinie biologicznej.
– Tak, przede wszystkim w sytuacjach, gdy zagrożone jest życie lub zdrowie dziecka. To dzieci z deficytami, zaburzeniami posttraumatycznymi, nierozwijające się prawidłowo w wyniku wieloletnich i znaczących zaniedbań ze strony rodziców. Zupełnie inne niż dzieci sprzed 60 lat, kiedy do systemu trafiały naturalne sieroty, których rodzice i krewni zginęli w trakcie wojny. Wcześniej było zresztą podobnie – rodziców dzieciom odbierały choroby i wysoka śmiertelność okołoporodowa. Takie dziecko było sierotą, ale na ogół nikt go nie krzywdził, nie zaniedbywał. Dzisiejsze rodzicielstwo zastępcze czy adopcyjne to kompletnie inne wyzwanie. Tymczasem rodzina adopcyjna od momentu orzeczenia adopcji ma takie same prawa i obowiązki jak rodzina biologiczna, bez preferencyjnego dostępu do specjalistów czy wsparcia w postaci konsultacji, szkoleń, warsztatów. Dodajmy, że bardzo duża część tych dzieci ma alkoholowy zespół płodowy, czyli FAS, lub zaburzenia więzi. To są wszystko problemy wymagające gruntownych i kosztownych terapii.

W jakim kierunku powinno iść państwo, jeśli chodzi o wsparcie środowiska pieczy zastępczych?
– Polska piecza powinna iść w kierunku profesjonalizacji, czyli zawierania umów z rodzinami zawodowymi. Jednak wiele powiatów nie chce tych umów podpisywać, bo wolą utrzymywać rodziny niezawodowe, którym nie muszą płacić pensji. Co jednak wydaje mi się ważniejsze – ustawa, która reguluje te wszystkie kwestie, nie powinna już być nowelizowana, tylko należy ją napisać od nowa. Podobnie zresztą jak Kodeks rodzinny i opiekuńczy, który powstał w 1964 r. Weźmy choćby zawarte w nim pojęcie władzy rodzicielskiej, które w dużym stopniu organizuje nasz sposób myślenia o relacji z dzieckiem. Jeśli mowa o władzy – to i o przedmiocie, który w tej władzy się znajduje. I jest nim dziecko. A w końcu dziecko nie może być traktowane przedmiotowo.

Wróćmy więc do problemów wynikających z elementu ideologicznego, wskazanego przez ciebie jako jedna z przyczyn pozostawania dzieci przez długi czas w pieczy zastępczej. O co tu chodzi?
– Zacznę od takiej historii: pewna dziewczynka została odebrana matce jako niemowlę z powodu bardzo ciężkich zaniedbań rodzicielskich. Sąd pozbawił matkę władzy rodzicielskiej po dwóch latach trwania sprawy. W tym czasie dziecko przebywało w rodzinie zastępczej, matka zaś nie podjęła żadnych działań na rzecz odzyskania go. Nie spotykała się z córką częściej niż raz na kwartał, a podczas spotkań nie była w stanie – lub nie chciała – nawet córki dotknąć. Po rozprawie sytuacja prawna dziecka była już jasna, można zatem było skierować je do adopcji. Ośrodek znalazł kandydatów na rodziców adopcyjnych, ci spotkali się z dziewczynką. Potem doszło do tzw. powierzenia pieczy – to taka sytuacja, w której dziecko, mimo że formalnie nie jest jeszcze adoptowane, zaczyna mieszkać z rodzicami adopcyjnymi, poznaje ich jako mamę i tatę. I właśnie w tym okresie biologiczna matka dziewczynki złożyła wniosek o przywrócenie władzy rodzicielskiej. Sąd – i to jest tu istotne – przyjął wniosek i wstrzymał procedurę adopcyjną, by rozpatrzyć wniosek matki biologicznej.

Co wtedy dzieje się z dzieckiem?
– Taki proces trwa w Polsce około roku lub dłużej. Jeśli matka podjęła działania, by odzyskać dziecko – np. znalazła pracę albo rozpoczęła terapię – jest pewne prawdopodobieństwo, że sąd prawa rodzicielskie jej przywróci. W takiej sytuacji bardzo niewiele par chcących adoptować dziecko decyduje się pozostać w styczności z nim, nie wiedząc, jak jego sprawa się skończy i czy w ogóle powinni budować z dzieckiem więź. Ich motywacja jest przecież czysto adopcyjna, nie zastępcza. Chcą być rodzicami tego dziecka na zawsze. Są też świadomi, że wyrządzą mu krzywdę, jeśli dziecko wróci do matki biologicznej.

Czy mówiąc o ideologii, miałaś na myśli to, że takich spraw jest ostatnio więcej? Matkom częściej zaczyna zależeć?
– Niewątpliwie rodzina biologiczna przedstawiana jest przez obecny rząd jako pewnego rodzaju świętość. Uczciwie trzeba jednak powiedzieć, że nie ma żadnych dowodów na powiązanie z rządową narracją takich decyzji matek biologicznych, jakich przykład podałam.

Ale ważne wydaje się tu działanie sądu – nieodrzucenie wniosku matki.
– Właśnie. Z moich obserwacji wynika, że sądy w ostatnich latach zaczęły o wiele częściej podejmować decyzję o rozpatrzeniu wniosków o przywrócenie praw rodzicielskich, mimo że mogą je odrzucić. Odrzucenie wniosku jest postępowaniem w pełni uzasadnionym dobrem dziecka, ponieważ sąd widzi, że dziecku została już złożona obietnica, że będzie miało mamę i tatę, że zaczyna ono tworzyć z nimi więzi. Wie również, że rodzic biologiczny stracił prawa rodzicielskie, co znaczy, że nie wykonał planu pracy przewidzianego dla danej rodziny – np. nie podjął terapii przeciwuzależnieniowej. W takich sytuacjach rozpatrywanie przez sąd wniosku o przywrócenie władzy rodzicielskiej jest bardzo zastanawiające.

Są jeszcze inne symptomy, które potwierdzają ideologiczne oddziaływanie na ten obszar?
– Choćby to, że obecny rząd wstrzymuje realizację konwencji antyprzemocowej. Rodzina biologiczna jest traktowana jako miejsce, gdzie nie ma prawa dziać się nic złego, a gdy się dzieje, jest zamiatane pod dywan. Jeśli jednak nie da się tego zrobić, bo dziecko np. trafiło do szpitala – wszystkie wysiłki skupiają się na tym, by do rodziny biologicznej wróciło. Poza tym jedną z dużych zmian, które miały zostać wprowadzone przez nowelizację w ubiegłym roku, było finansowe karanie gmin, jeśli dzieci w ciągu roku nie wrócą do rodzin biologicznych. Na szczęście ten pomysł przepadł, bo nowelizacja nie doszła do skutku, ale zdumiewające jest to, że taka koncepcja w ogóle powstała. Kolejny przykład: brak dbałości o dotrzymywanie terminów wyznaczonych w planach pracy rodziny, która stara się o odzyskanie dziecka. Dzieci bardzo długo pozostają więc w zawieszeniu. Marek Michalak przygotował projekt, wzorowany na prawie brytyjskim, zawierający zapis, by czas dany rodzinie biologicznej na pracę z nią skrócić do pół roku zamiast obecnych 18 miesięcy. Jeżeli przez ten okres rodzina nie wykonałaby żadnego kroku, by odzyskać dziecko – i chodzi tu nie o to, by przez pół roku rodzice przeszli całą terapię uzależnieniową, ale by ją chociaż zaczęli – ich szansa na odzyskanie dziecka przepadałaby.

Co się stało z projektem?
– Został bardzo skrytykowany. Według niektórych to „pogwałcenie władzy rodzicielskiej” i „bezzasadne zabieranie dzieci”, co jest z kolei „dramatyczną decyzją”. Tymczasem w prawie brytyjskim ten okres wynosi właśnie 26 tygodni, przy czym praca z rodziną biologiczną jest naprawdę intensywna. Rodzina otrzymuje wsparcie, możliwość uczestniczenia w kursach, przyznaje się jej asystenta. Jednak jeśli nie przyjmie pomocy i nie wykona planu pracy, jest to odnotowywane w dokumentacji i nikt się nie waha przed umieszczeniem dziecka w pieczy długoterminowej lub w rodzinie adopcyjnej. W Polsce rodzic może prowadzić grę z systemem przez wiele lat i blokować adopcję dziecka, czasem aż do osiągnięcia przez nie pełnoletności.

Co z dziećmi, które rodzicom biologicznym udało się odzyskać?
– W Polsce nie gromadzi się żadnych danych o dzieciach, które wróciły do rodzin biologicznych. Nie wiemy więc, ile reintegracji się udało, czy dzieci nie doświadczały potem przemocy. Z doświadczeń innych krajów wynika, że około trzech czwartych dzieci wraca ze swoich rodzin biologicznych do systemu. To jednak nie wynika z kwestii ideologicznych i trzeba dodać, że nie bardzo da się te statystyki poprawić. Ten kiepski wynik wiąże się z tym, o czym mówiłam wcześniej – dzisiejsze dzieci trafiające do pieczy zastępczej to przede wszystkim dzieci z trudnych miejsc, w których dysfunkcje lub przemoc przeszły z etapu krótkotrwałego kryzysu na poziom przewlekłej patologii. Spada zaś liczba tych, które zostały oddane przez matki tuż po porodzie, a tym samym spada liczba adopcji niemowląt. Wiele osób wiąże ten efekt z programem 500+, ale prawda jest taka, że występuje on w każdym kraju rozwiniętym, gdzie istnieje wsparcie socjalne i podnosi się stopa życiowa. Matki już nie czują się tak zagrożone ekonomicznie, co jest przecież pozytywnym zjawiskiem. Niestety, to jednak wcale nie znaczy, że dzieci zostaną w rodzinach. Ze wsparciem socjalnym nie idzie bowiem wzrost kompetencji wychowawczych i emocjonalnych rodziców. Wiele dzieci z rodzin „z grupy ryzyka” trafi więc finalnie do systemu jako kilkulatki, najczęściej w wieku szkolnym, kiedy zaczną sprawiać trudności wychowawcze i szkoła odkryje dysfunkcyjność ich rodzin. To wyjaśnia rozbieżność między liczbą adopcji – która spada – a rosnącą liczbą dzieci, które trafiają do pieczy zastępczej. Co do zasady w krajach rozwiniętych liczba adopcji krajowych jest bardzo niska, a liczba dzieci trafiających do pieczy albo rośnie, albo utrzymuje się na wysokim poziomie. Idziemy dokładnie tą samą ścieżką, choć jeszcze nie mamy odwagi ogłaszać zmierzchu adopcji.

Jaka jest prognoza na przyszłość?
– Jestem pesymistką. Cały ten galimatias to węzeł gordyjski. Potrzebna jest zmiana nie tylko ustawy, ale też sposobu naszego myślenia o dziecku. To wokół dziecka powinien być zbudowany system, a nie wokół jego rodziny. Jeśli rodzina chce wejść w proces zdrowienia, to wspaniale, ale jeśli nie chce – należy się zająć szansami dziecka, nie dorosłych. Dziecko jest najbardziej bezbronnym ogniwem systemu, ale ma bardzo dużą szansę, by zatrzymać tę smutną sztafetę pokoleniową – jeśli tylko zostanie mu udzielona pomoc tu i teraz. I jeśli zagwarantujemy mu wychowanie w bezpiecznej i stabilnej rodzinie.
Anna Brzeska

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 08/2020, 2020

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. Db
    Db 19 lutego, 2020, 08:24

    Nie ma chętnych rodzin na zastępcze a te które są chętne często okazuje się że się nie nadają. Znam placówki w których jest więcej dzieci i są to dzieciaki świetnie monitorowane wspierane i kochane. Czego często nie można powiedzieć o rodzinach zastępczych biologicznych. Pierniczenie że dzieci w dużych np 14 osobowych placówkach to zło konieczne że jest to dla nich źle to nie do końca prawda. Teoretycy powinni się zastanowić. Dziś zwierzętami mają większe prawa niż dzieci. System na siłę przywraca dzieci do rodzin biologicznych gdzie były krzywdzone. Brakuje rodzin zastępczych więc co system zrobi z dziećmi likwidując większe placówki?
    Najpierw trzeba stworzyć taki system opieki zastępczej aby ludzie chcieli i mogli go prowadzić. Aby pracownicy wspierali pracę takich rodzin a nie ja utrudniali. Myślmy w kategoriach dziecka a nie wytycznych które często tworzą teoretycy a które należy też zmieniać dla dobra tych którzy sami za siebie nie odpowiadają i nie ponoszą winy a często się nią obarczają.

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Mii
      Mii 19 lutego, 2020, 20:06

      Dobry wywiad, tylko nikt nie mówi o ideologii która nazywa się ”ustawa antyaborcyjna” napisana przez solidarnościowe słupy pod dyktando kościoła kat, która zakłada że każda kobieta nieważne czy nieletnia, alkoholiczka, prostytutka, narkomanka jeżeli jest w ciąży musi urodzić. I jakim osobnikiem jest ojciec też nie jest ważne, więc proszę się nie dziwić że dzieci de facto niechciane będą istnieć i zapełniać domy dziecka, których to formaty można testować ile się chce, ale dobrej, kochającej rodziny ,rodziców, którzy chcą i umieją wychowywać dzieci nikt nie zastąpi.Owa ustawa zakładała edukację seksualną i dostęp do antykoncepcji, a w jaki sposób jest realizowana każdy dobrze wie. Jeżeli ideologia, którą popierają kolejne rządy jest ważniejsza niż dobro rodzin i dzieci to nie ma na to żadnego lekarstwa. Widocznie polskie społeczeństwo jest za tym, aby problemy istniały a nie były rozwiązywane.

      Odpowiedz na ten komentarz
      • ola22
        ola22 1 maja, 2020, 15:58

        Góra. A każdy „prolajfer” powinien adoptować co najmniej jedno cieżko upośledzone dziecko i sam mu zmieniać pieluchy.

        Odpowiedz na ten komentarz
  2. Anonim
    Anonim 24 lutego, 2020, 16:23

    nie stanowcze nie niech te dzieci będą wychowywane w domach dziecka dlatego że dość już oddawania dzieci zboczeńcom i psychopatom trzeba to bezwzględnie powstrzymać ja oddam nawet 3% podatku na dom dziecka byle tylko żadne dziecko nie trafiło w ręce pedofili i innych degeneratów miłość do dziecka nie powinna się równać żadnym pieniądzom bo to chodzi tylko o pieniądze o nic więcej a dziecko w wielu przypadkach chowa ulica a oni tylko wtedy jak kontrola

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. bidulturek
    bidulturek 2 marca, 2020, 20:26

    Co to za bzdurny tekst.
    Ja mam inne doświadczenie z z Państwowego Domu Dziecka w Turku.
    około 100 dzieciaków. Przeważane wychowawcy dobrze wykonywały swoje obowiązki .
    Za to kilka dzieci przyszły z rodzin zastępczych i sobie chwaliły pobyt w Domu Dziecka.
    W rodzinach zastępczych opowiadały ze był wyzysk, traktowano je jak towar, bo tzw mama tylko kasa w kółko. Czuły sie żle,
    Problem Domów Dziecka jest inny. Słabe wykształcenie wychowanków, Słaby start po opuszczeniu placówki. Brak pomocy w prawdziwym zyciu.
    Wyrzucanie na głębokie wody dla wielu skończyło sie bardzo tragicznie , ale sam pobyt w placówce oceniam pozytywnie. Byc możne najlepsze , co mnie mogło spotkać w moim położeniu.
    Ci co byli w placówkach kościelnych doznali wiecej przykrości i poniżenia, a w placówkach państwowych takiej patologi nie było i raczej nie bedzie.
    Jestem dzieckiem państwa wiele mu zawdzięczam i będę dobrego Państwa bronił.

    Niech żyje Czesław Babicki.
    Dopiero w dorosłości zrozumiałem kim był i ile dla Nas zrobił.
    Dziękuje.

    Odpowiedz na ten komentarz
  4. ola22
    ola22 1 maja, 2020, 15:55

    Dla PiS są dwie świętości:
    rodzina biologiczna (niech pije, bije itd., ale dzieci nie odbierajmy, bo to rodzina biologiczna) i „dziecko napoczęte” – niech się urodzi, a potem można oddać, pobić, a nawet porzucić

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy