Jeśli nie potrafisz, nie pchaj się na afisz. Nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych chce iść z duchem czasu, więc prezentuje się na Twitterze. I wykorzystuje to narzędzie do prowadzenia kroniki, odnotowując, gdzie był minister i co zrobił. Mogliśmy zatem się dowiedzieć, że 11 lipca „Min. Czaputowicz rozpoczął wizytę w Republice Mołdawii. Minister złożył wieniec pod tablicą upamiętniającą śp. Prezydenta Jarosława Kaczyńskiego”. Hmm, Jarosław Kaczyński nie jest ani prezydentem, ani świętej pamięci. A komu jak komu, ale MSZ takie pomyłki nie przystoją. Podobnie jak nie przystoją pomyłki innego rodzaju, kadrowe. Oto bowiem byliśmy nie tak dawno świadkami wielkiej awantury związanej z odwoływaniem ambasadora RP w Japonii Jacka Izydorczyka. Trzeba zaznaczyć, że to ambasador „dobrej zmiany”. Profesor prawa z Łodzi, czyli z miasta Witolda Waszczykowskiego. Izydorczyk przedstawiany był posłom w styczniu 2017 r. przez ówczesną wiceminister Renatę Szczęch. Zachwalała go wówczas tak: „W latach 2005-2007 przebywał na stypendium na Uniwersytecie Kiusiu. W czasie pobytu na stypendium odbył także intensywny, sześciomiesięczny kurs języka japońskiego, co pozwala mu się komunikować w tym języku. Oprócz tego warto również wspomnieć, że pan profesor czynnie uprawia kendo, czyli japońską szermierkę, co poświadcza jego zrozumienie zwyczajów i mentalności Japończyków”. Przypominamy – wiceminister mówiła nie o pilocie wycieczek, ale o kandydacie na ambasadora. Dodajmy też, że w Polsce jest zarejestrowanych ok. 450 zawodników uprawiających kendo. Okazuje się, że są to wybitni znawcy japońskich zwyczajów i mentalności. Ta umiejętność, podobnie jak stypendium sprzed 10 lat, pozwala czuć się ekspertem w sprawach Japonii i jej polityki. Z perspektywy ponad dwóch lat słowa pani wiceminister możemy rozumieć też inaczej – po prostu niczego innego o przyszłym ambasadorze nie można było powiedzieć. Życie dopisało ciąg dalszy tej historii. Wysłanie amatora na daleką placówkę nie skończyło się dobrze. Były awantury i donosy, dlatego w marcu do Tokio udał się dyrektor generalny MSZ Andrzej Papierz. Były oficer UOP (bo UOP nie ma), szara eminencja resortu, główny kadrowy, kolega Mariusza Kamińskiego. No i Papierz stanął przed dylematem. Bo Izydorczyk był lojalnym ambasadorem „dobrej zmiany”. Sprawdzał życiorysy zastanych na placówce pracowników, a nowych zatrudniał tylko po linii politycznej lojalności. A przy każdej okazji atakował opozycję. Ale zarzuty (a może osoba, z którą zadarł) były mocniejsze. Papierz wrócił więc do Warszawy, a parę tygodni później, w czerwcu, do Tokio powędrował kwit odwołujący Izydorczyka z funkcji ambasadora. Ten jeszcze próbował się bronić. Pisał do Warszawy listy. „Za całą akcją dyskredytacji mojej osoby stoi A. Papierz oraz grono jego najbliższych znajomych, oraz podległych mu urzędników – tłumaczył. – Miało to na celu, po pierwsze: usunięcie z MSZ mnie jako osoby nowej w tej instytucji; po wtóre: zwolnienie miejsca na stanowisku ambasadora RP w Japonii”. Ale wołanie pozostało bez echa. Tak oto zakończyła się przed czasem przygoda profesora prawa z Łodzi. A Andrzej Papierz pokazał swoją siłę. Natomiast „dobra zmiana” po raz kolejny dowiodła, jak pięknie rozwiązuje problemy, które sama stwarza. Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp Kliknij, aby wysłać odnośnik e-mailem do znajomego (Otwiera się w nowym oknie) E-mail Kliknij by wydrukować (Otwiera się w nowym oknie) Drukuj









